Zabrać radom dzielnic. Dać na Budżet Obywatelski
Opowiem wam o malutkim budżecie obywatelskim i o tym, jak sprawić, żeby był duży, a nikt na tym nie stracił. No, może nie nikt. Straci na tym 376 niepotrzebnych do niczego radnych dzielnicowych.
Na początek kilka liczb:
- ubiegłoroczny budżet obywatelski Krakowa wyniósł 4,5 mln złotych,
- o wydaniu tych pieniędzy mogło decydować ponad 600 tys. osób, a ostatecznie decydowało ponad 60 tys.,
- na głowę przypadło po 66 złotych,
- dieta za oddanie głosu nie należała się.
W tym roku budżet ma być większy i wynieść ponad 10 mln. W tym samym czasie dużo biedniejsza Łódź oddaje swoim mieszkańcom 40 mln złotych.
Jak dogonić Łódź? Bardzo prosto. Trzeba zlikwidować rady dzielnic, a zaoszczędzonymi pieniędzmi zasilić budżet obywatelski. Będzie i lepiej, i taniej, bo:
- 18 rad dzielnic wyda w tym roku 45 mln złotych,
- radnych jest tam – mogę się pomylić o kilku, bo to armia – 376,
- jeden radny decyduje o wydaniu 120 tys. złotych,
- bierze za to od nieco ponad 300 do nawet 2,5 tys. złotych miesięcznie.
Rzeczy, o których rady dzielnic decydują, to na przykład to, które chodniki i ulice zostaną wyremontowane (i dotyczy to tylko części z nich), organizacja dni dzielnicy, dofinansowania szkół, ale w bardzo niewielkim zakresie, czasami wydarzeń kulturalnych takich jak te, które regularnie pojawiają się w BO i kilku jeszcze innych rzeczy. Za to radni biorą pieniądze. Można powiedzieć, że niewielkie, ale przykładając je do ilości pracy, którą mają – wcale nie takie małe. Zwłaszcza, kiedy wchodzi się do zarządu takiej rady (coś około 700 złotych za dwa dwugodzinne epizody w miesiącu), zostaje zastępcą przewodniczącego lub przewodniczącym (tu już dobrze ponad 2 tys., ale i pracy sporo więcej). Całość diet kosztuje jakieś 2 miliony rocznie, a do tego dochodzi koszt utrzymania biur (ok. 500 tys.), drukowania propagandowych gazetek, w których radni sami wychwalają się pod niebiosa, bo inaczej nikt nie chce ich chwalić i kilku jeszcze niepotrzebnych rzeczy. Kompetencji, poza remontami, mają bardzo niewiele, a siła przebicia zależy jedynie od siły osobowości. A takich ludzi jest tam jak na lekarstwo.
Na dokładkę w praktyce system nie działa i jest do zmiany. Został zaprojektowany, i to niezbyt dobrze, na zupełnie inne czasy. Dziś, wraz z wejściem budżetu obywatelskiego, model rad dzielnic wyręczających obywateli z decyzji o drobnych sprawach dziejących się w ich otoczeniu, już się wyczerpał. Są narzędzia pozwalające na to, by robić to bez 376 opłacanych pośredników. Pieniądze należy więc zwolnić i wrzucić do BO. Tym sposobem bez kłopotu można zwiększyć go do 50 mln złotych. Bez żadnej straty i kosztów, bo te i tak już ponosimy.
Przy okazji oszczędzając jeszcze na dietach, biurach i gazetkach. Ale to tylko jedna korzyść, bo jest i druga.
Przy okazji można porzucić obecny podział miasta na 18 jednostek. Miejskie całości trzeba łączyć, a nie sztucznie rozdrabniać tylko po to, by stołków w radach było więcej i partie miały gdzie trzymać ludzi z zaplecza. Najlepiej widać to na przykładzie Nowej Huty, która w oczywisty sposób powinna być jedną dzielnicą, a nie pięcioma bezradnymi organizmami z ponad 100 bezradnych radnych. Podział, w którym np. kłopoty z trasą z Mydlnik do centrum dotyczą dwóch niezależnych jednostek i 42 ludzi, jest bez sensu. Tak jak i taki, w którym nie wiadomo, kto powinien zawalczyć o wiadukt nad torami na Rydla, bo jest to granica dwóch dzielnic i nikt nie chce wziąć za to odpowiedzialności. Dzieli się to, chociaż Azory, Bronowice, Krowodrza, a nawet Prądnik Biały mają wspólne problemy, są połączonym organizmem i powinny działać jako całość.
Jest świetna okazja, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Jednocześnie zrobić budżet obywatelski działający tak, jak w żadnym innym mieście w Polsce – a, przypominam, jego idea do naszego kraju dotarła za sprawą krakusa Rafała Górskiego, a dojrzewała m. in. na ul. Mazowieckiej – i pożegnać się z dzielnicowym rozbiciem miasta, które jest pozbawione ładu i składu.
Byłoby dobrze, ale nie będzie. Partie potrzebują tych rad, żeby upychać gdzieś swoje zaplecze i mniej ważnych, ale od czasu do czasu przydatnych działaczy, więc na żadną reformę się nie zgodzą. Tym bardziej, że przy okazji można zapytać, dlaczego w Krakowie miejskich radnych jest aż 43, choć np. Greater London radzi sobie z 25?
–14 komentarzy–
tak jest ! Zlikwidować rady dzielnic !!. Rozdają tylko swoim. I tak np. jednej tylko radnej w dz.18, która prowadziła nigdzie nie rejestrowaną grupę wsparcia koledzy radni w ciągu 12 lat dali ok.300 tys. (ta cyfra jest mocno zaniżona, policzona wg.uchwał). Natomiast dostawała jeszcze 10 tys. z komisji zdrowia jak i z innych dzielnic nowohuckich od 5-8 tys.
🙂
[…] Zabrać radom dzielnic. Dać na Budżet Obywatelski […]
Jeżeli chodzi o wydawanie funduszy można dyskutować czy całość zabrać czy nie, ale czemu w artykule ani razu nie wspomina się o innych zadaniach, które wykonują rady? Budżet uchwala się raz do roku! Pozostałe miesiące to opiniowanie inwestycji, pilnowanie realizacji inwestycji oraz przedsięwzięć. Interwencje w sprawach ważnych dla mieszkańców itd itd. Pisanie, że Rady Dzielnicy zajmują się wyłącznie dzieleniem budżetu jest nieprawdą. Nie mówiąc już o tym, że sensownych i pracowitych osób jest tam całe mnóstwo (można także sprawdzić życiorysy wielu osób działających dla Krakowa, też zaczynali w Radach Dzielnic). Jeżeli Radny chce to z pozycji Rady Dzielnicy można zrobić dużo dobrego. Ciekawe kto po likwidacji interesowałby się najmniejszymi potrzebami mieszkańców jak dziura w chodniku czy krzewy do przycięcia. Nie mówiąc o tym, co by było jak w dzielnicy większe osiedle za każdym razem by zgarniało całą pulę BO? Bo po prostu ma więcej mieszkańców i oni głosują na swoje projekty? To co wtedy? Na innych osiedlach nic nie robić?
“Interwencje w sprawach ważnych dla mieszkańców itd itd.”. Poważnie?
JESTEM ZA i to wszystkimi czterema kończynami. Zasadniczo w Radach Dzielnicy siedzą w sporej części polityczni aparatczycy
Popieram pomysł, lecz problematyczne jest to, że polskie prawo decyduje ile mamy mieć radnych. Owszem, rozwiązaniem jest łączenie dzielnic, lecz wtedy potrzeba ludzi którzy potrafili by ogarnąć większy obszar i jego potrzeby. Podobnie z radnymi, kompletny brak kompetencji służy rozdrobniony i trzymaniu pieniędzy dla jak największej rodziny prezydenta.
Tak, ale ostrożnie. Pytanie, co jest całością ogarnialną dla mieszkańca, z którą się identyfikuje i chce się angażować – to w kwestii łączenia 18 dzielnic. Po radach dzielnic przejechałbym buldożerem, ale same dzielnice zostawił. Decyzyjność na poziomie “wiecu” wszystkich mieszkańców (stąd muszą być to całości odpowiednio małe) i nieduży “aparat” do analizowania pism (np. opiniowanych wz-ek) i organizowania zebrań ale to już urzędnik a nie radny, na oko pół etatu na dzielnicę.
W 2002 roku sam pan kandydował do rady dzielnicy 😉
Jak człowiek ma 19 lat, jest młody, głupi i studiuje politologię, co tylko potwierdza, że głupi, to się zgadza na różne głupie propozycje i robi głupie rzeczy. 😉 Na szczęście od tamtej pory – 13 lat to szmat czasu – wyleczyłem się i z politologii, co potwierdza proces mądrzenia i z rad. Swoją drogą to co wtedy widziałem było mówiąc delikatnie żenujące, a nazywając rzeczy po imieniu wstrętne.
Może nie, że od razu likwidować, ale gruntowna reforma jest potrzebna!
Rady dzielnic opiniują różne inwestycje miejskie – vide zablokowanie niemądrego poszerzenia al. Kijowskiej; zgłaszają, nagłaśniają i realizują nowe inicjatywy: utworzenie Rynku Krowoderskiego, utworzenie parku Królewskiego w Łobzowie-jak to zrobić budżetem obywatelskim?
po pierwsze to odpolitycznić te rady, bo najzwyklejszemu obywatelowi nie mieści sie w głowie, zeby już na tym szczeblu, decydowały partie, a wszystko to dla dobra mieszkańców?????
[…] i pokaże mi, że nie jest tak, jak pisałem, że jest (Likwidację rad dzielnic postulowaliśmy TUTAJ). Nie załatwił […]