Polski Freud i kurkiewy. Afrodyzjak? Napopędak. Onanizm?
Polski Freud: Afrodyzjak? Skąd. To napopędak! Uprawianie seksu to płciowanie, a onanizm… “samieństwo”. Tak mówilibyśmy dzisiaj, gdyby tylko ktoś wysłuchał dra Stanisława Kurkiewicza, który wprowadził do języka polskiego słowo seksuologia, a całe swoje życie “poświęcił zgłębianiu i opisywaniu tajemnic płci”.
Kurkiewicza, o którym mówi się niekiedy “polski Freud”, który mieszkał, pisał i próbował leczyć w Krakowie, a dziś spoczywa na Rakowicach, spopularyzował Boy. Zrobił to z właściwym sobie zacięciem i humorem, czego efektem był cały cykl tekstów pod wdzięcznym tytułem “Kurkiewy”, o którym – był to wszak czas, gdy ludzie czytali, a nie ślęczeli przed telewizorem, serwującym operomydlaną publicystykę – mówiła cała Polska.
O samym Stanisławie Kurkiewiczu więcej znajdziecie w tekście Tomka, którego bohaterem jest polski Freud TUTAJ, a my zapraszamy do przeczytania felietonu Boya, który swego czasu postawił na nogi(!) cały kraj.
Kurkiewy, które napisał polski Freud
Pewnego dnia, w czasie kanikuły letniej i teatralnego bezrobocia, napisałem felieton, który wywołał burzę w naszym naukowym światku, stał się przedmiotem dysput i kontrowersji toczących się pod moim skrzydłem na łamach dziennika. Nigdy jeszcze chyba dysputa naukowa nie odbywała się w osobliwszych warunkach! To, co tu przytaczam, to jedynie mała cząstka materiału, jaki mi nadesłano. Niektóre osoby brały mi za złe tego rodzaju traktowanie żartem rzeczy serio. Otóż na moje usprawiedliwienie odpowiem tylko to jedno: przed moim felietonem i tymi ,,kurkiewami” o pracach Freuda, tak głośnych w całej oświeconej Europie, wiedziała u nas garsteczka ludzi; sam spotkałem wybitnych prawników, którzy nie słyszeli nawet nazwiska wiedeńskiego uczonego! Od tej dysputy zainteresowali się nim wszyscy. I naszym Kurkiewiczem także. Nie po raz pierwszy posługuję się zresztą tą metodą; ba, mogę powiedzieć, iż wszystko, co mi się udało w życiu zdziałać, jej właśnie zawdzięczam. Niech mi zatem będą darowane te niewinne ,,kurkiewy”.
A oto ów felieton i jego następstwa. [Polski Freud]
Na marginesie «FREUDYZMU»
Z okazji świeżo granej w Paryżu sztuki Lenormanda „L’Homme et ses Fantomes” (Człowiek i jego widma) krytyki literackie potrącają o teorię Freuda. W ogóle nauka i metoda lecznicza wiedeńskiego lekarza były w ostatnich latach przedmiotem żywego zainteresowania we Francji. ,,Freudyzm” stał się niemal potocznym terminem. Ale trzeba rozróżnić. Nauka francuska, w ścisłym znaczeniu słowa, odnosi się do freudyzmu nader krytycznie, natomiast oddziałał on poniekąd zapładniająco na literaturę, stał się ulubionym tematem dyletantów, intelektualizujących psychiatrów etc. W literaturze francuskiej najwybitniejszym eksploatatorem freudyzmu jest właśnie ów Lenormand, autor granego w Warszawie Samumu; już jedna z pierwszych jego sztuk „Zjadacz snów” (Le Mangeur de réves) była udramatyzowana problemem psychoanalizy.
W ostatnim numerze ,,Mercure de France” poświęca Freudowi i jego wyznawcom obszerny artykuł Marceli Boll (Le Systéme du docteur Freud); artykuł pisany w duchu bezwzględnie potępiającym. Autor podejmuje tam “psychoanalizę” psychoanalistów, a diagnoza jego brzmi: paranoia, debilitas mentalis, paralogizm, megalomania, erotomania… z domieszka spekulacji i szarlatanerii. Straszny wyrok! Ale nie o samym freudyzmie mam zamiar mówić, wspomnę jedynie dla informacji tych, którzy nie zetknęli się z tym pojęciem, na czym w zarysie polega teoria dra Freuda. Zdaniem Freuda, większość zaburzeń w życiu duchowym ma źródło w procesie psychicznym sięgającym dziecięctwa; mianowicie pewne ,,kompleksy pojęć” zostały wtłoczone drogą cenzury moralnej w strefę podświadomą, gdzie przebywają przybierając rozmaite maski i zakłócając życie wewnętrzne osobnika. Kompleksy te są wszystkie natury seksualnej; intensywne życie seksualne istnieje, wedle Freuda, od niemowlęctwa, a nawet może przed przyjściem na świat. Wyzwolenie tych ,,kompleksów” przez odpowiednie przetrząśnięcie najbardziej wstydliwych zakamarków duszy, wyosobnienie ich i uświadomienie choremu stanowi metodę leczniczą, którą lekarze freudyści aplikują odpowiednio zamożnym pacjentom. Przeciwnicy freudyzmu widzą natomiast w takim lekarzu i pacjencie parę, w której każdy na swój sposób zadowala swoje skłonności erotyczne. Któryś z francuskich uczonych nazwał freudyzm “scholastyką pornografii”.
Nie mam pretensji do zabierania głosu w tej naukowej kwestii. Sądząc ze wszystkiego razem, są we freudyzmie nowe perspektywy, genialne błyski nawet, zbyt pochopnie generalizowane i istotnie wcale obficie zaprawiane szarlatanerią; tym bardziej zaś staje się freudyzm wątpliwy, kiedy ze sfery poznania chce przejść w sferę działalności praktycznej.
Dość zabawny wypadek z dziedziny praktycznego freudyzmu opowiadała mi pewna bardzo inteligentna lekarka. Miała mianowicie pacjentkę, osobę obdarzoną bujnym temperamentem, a posiadającą starego męża, poza tym cnotliwą i szukająca wyłącznie w medycynie środka na swoje niedole, które objawiały się w formie zaburzeń układu nerwowego, krążenia krwi etc. Nie widząc w swoim arsenale recept skutecznego lekarstwa, nie chcąc zaś udzielać rad sprzecznych z moralnością, lekarka wysłała pacjentkę do Wiednia, do wielkich magów “psychoanalizy”. Trzymano tam “chorą” przez parę miesięcy, notowano jej sny, najdrobniejsze zdarzenia z dzieciństwa, asocjacje, kompleksy, sporządzono niezliczone protokoły, wreszcie poradzono jej, aby sobie wzięła kochanka…
Ale wciąż nie o tym wszystkim chciałem mówić. Pragnąłem zwrócić uwagę na pewnego osobliwego człowieka, którym, o ile wiem, nikt nie zajmował się w czasie jego działalności, a który umarł przed rokiem, zostawiwszy kilka książek, będących poniekąd rzadkością bibliograficzną, gdyż nigdy nie znajdowały się w obiegu księgarskim. Był to doktor medycyny Stanisław Kurkiewicz [Polski Freud], ,,płciownik”, jak sam się mienił, który całe swoje życie poświęcił zgłębianiu i opisywaniu tajemnic płci. Działalność jego przypada na tę samą epokę co działalność Freuda, którego zresztą prac i teorii, jak się zdaje, Kurkiewicz nie znał. Główną jego pracą jest dzieło pt. „Z docieków nad życiem płciowym”, wydane jako “druk prywatny” w r. 1906 w Krakowie i prywatnie sprzedawane przez autora. Ten sposób wydawania swoich prac, forma ich jakby wpółdyletancka, odbijająca się od przyjętej ,,etykiety” naukowej, pewne wreszcie osobiste dziwactwa samego autora postawiły go poza nawiasem naszego świata naukowego, który też miewa swoje pruderie! Dziś jednak byłby może czas, aby ktoś z psychiatrów zajął się naukowym oszacowaniem tych pism, które mogą być podwójnie interesujące: raz, jako suma doświadczeń i obserwacji człowieka, który poświęcił temu studium całe życie, po wtóre, z punktu widzenia samego autora jako zjawiska, lekarza jako „pacjenta”; kombinacja, która, w tym zwłaszcza zakresie, zdarza się wcale często.
Ale książki Kurkiewicza ;polski Freud; mogłyby zainteresować kogoś więcej, mianowicie naszych językoznawców. Ten zapamiętały ,,płciownik” był zarazem niemniej zaciekłym purystą językowym, kowalem nowego słownictwa. Nie tylko rugował wszystkie obce nazwy, których w medycynie jest tyle, i zastępował je polskimi, ale, co ważniejsze, rozciągając swoją obserwację na dziewicze, nie opisane wprzód w polskim języku tereny życia płciowego, zmuszony był co chwilę stwarzać nową terminologię. Terminologia ta bywa czasem szczęśliwa, czasem nazbyt robiona i dziwaczna; na ogół neologoizmy Kurkiewicza, w związku z drastycznymi tematami opisywanymi z jakąś naiwną skrupulatnością, dają wrażenia tak nieprzeparcie humorystyczne, że czytając niepodobna raz po raz wstrzymać się od śmiechu; ale to są słabostki i wrażenia laika, którym nie ulegnie z pewnością poważny uczony. Niepodobna tu wymienić nawet cząstki neologizmów Kurkiewicza, z których wiele nosi piętno banalnej fabrykacji, np.: ,,kibitnik” — sznurówka, ,,liczarz” — matematyk, ,,nieumiec” — laik, ,,nieczytak” — analfabeta, ,,oświactwo” — kultura, ,,cierpik” — pacjent, “strojectwo” — mody, ,,napopędak” -— aphrodisiacum, ,,zaprzeczak” — oponent etc.
Ciekawsze niewątpliwie są inwencje Kurkiewicza na jego ściślejszym terenie: ,,płcić”, ,,płciowo”, ,,samiectwo” (onania), które dzieli na ,,sobiectwo” i ,,tobiectwo”; dalej ,,obszary błogosne”, ,,błogoszczenie” v. ,,zachwytowanie”; osoba ,,wnetszczytliwa”, czyli ,,rychlicowa” w przeciwstawieniu do ,,późnicowej”; ,,rzaz czulcowy”, ,,pierwopłcenie”, ,,pierwospy”, ,,razemspy”, ,,wypał”, ,,odwieńczyny”, ,,rówieśnictwo” (homoseksualizm), ,,myślosaminy”, ,,zadośćczynka”, ,,wdzięczarz” (fetyszysta), „krzątania przedpłcenne”, jako to: ,,wycałusy”, ,,wysiady obaczne” lub ,,naprzeciwne”, ,,merdanka, „omacki”, „ustnica”, „obnażalstwo” etc. „Tobczyni płceniowa” oznacza… altruistkę seksualną.
Pewne czynności płciowe nazwał Kurkiewicz od swego nazwiska “kurkiewy”, rozróżniając w nich kurkiewy wielkie i małe. To tylko maleńka cząstka tego oryginalnego słownictwa.
Z samym Kurkiewiczem zetknąłem się przed laty, kolegowaliśmy się przez kilka miesięcy w szpitalu w Krakowie na oddziale chorób wewnętrznych, gdzie Kurkiewicz był zresztą jedynie tolerowany jako tzw. hospitant. Była to osobliwa, nader charakterystyczna postać. Mógłby służyć na potwierdzenie teorii, że większość psychiatrów ma “fioła”, badanie zaś życia płciowego jest utajoną “zadośczynką” (mówiąc terminem Kurkiewicza) erotyzmu czy erotomanii. (Osobiste moje obserwacje przekonały mnie, iż podobnie ma się najczęściej rzecz z apostołami etyki płciowej, czystości, z większością ,,elsów” itp.) Ale czyż inaczej bez tej ,,anormalności” badacze owi byliby zdolni się wedrzeć w owe subtelne i tajemnicze zakamarki, w których rozgrywa się podziemne życie duszy?
Sławne w szpitalu były ,,statusy” (protokoły badania chorych) Kurkiewicza. Przywieziono, dajmy na to, kobietę chorą na zapalenie płuc, z gorączką wyżej 40°; protokół pierwszego badania sporządził Kurkiewicz. Granice płuc były zwykle dość licho oznaczone, natomiast już zdążył wydobyć z tej na wpół przytomnej istoty zeznanie, że się za młodu ,,samiła”, oraz szczegóły tego zajmującego skądinąd, ale dla przebiegu zapalenia płuc dość obojętnego faktu. Nieodmiennie też w rubryce zewnętrznych oględzin szpitalnych pacjentów figurowała starannie notowana rubryka: “Stopy brudne.” Ten specjalny typ badań stosowany przez Kurkiewicza, te jego „psychoanalityczne” spowiedzi budziły taką nienawiść u władających w szpitalu zakonnic (zwłaszcza u sędziwej siostry Domiceli), iż używszy całych swoich wpływów wyświęciły go z oddziału kobiet, tak iż później wstęp miał tylko na oddział mężczyzn.
I znowu u chorego na tyfus czy wątrobę protokołował starannie, że się “samił”, ile razy etc. Kurkiewicz [aka polski Freud] był biedakiem, będąc niejako prekursorem specjalności, która dziś dla freudystów stała się kopalnią złota. Z trudem usiłował wyrobić sobie klientelę, ogłaszał się jako ,,płciownik”, który udziela porad narzeczonym, etc. W tym zakresie okazał znaczną (zwłaszcza jak na krakowskie stosunki) inicjatywę: on był założycielem pisma ,,Fortuna”, które obok ogłoszeń matrymonialnych i “towarzyskich” zawierało wstępne artykuły jego pióra. Pismo to wychodzi obecnie w Warszawie, ale stało się prostym zbiorem specjalnych anonsów. Tym bardziej godna uwagi jest wytrwałość, z jaką Kurkiewicz wydawał własnym kosztem swoje ,,docieki nad życiem płciowym”, których sama jedna część II liczy przeszło 700 stronic bitego druku. Książkę tę sprzedawał prywatnie u siebie w domu; przez częstą w takich razach ironię losu dzieła te pisane w intencjach moralizatora i higienisty, kupowano po troszę i czytano wyłącznie jako pornografię i humorystykę. Z punktu widzenia ,,freudyzmu” i jego “kompleksu Edypa” zajmującą może być dedykacja tych „Docieków płciowych”: „Pamięci i cieniom matki ukochanej, śp. Franciszki z Tyrkalskich, te trudy i znoje poświęcam…”
Posiadam w bibliotece jeszcze jeden rzadki druk mianowicie wydane przez dra Kurkiewicza „Płody mojego dowcipu” (zeszyt I, Kraków 1909).
,,0d 1890 roku (pisze w Przedmowie) począłem od czasu do czasu — a zawsze tylko wtedy, gdy się dowcip taki lub owaki sam do myśli cisnął — tenże obmyślać i układać i tak gotowy do odpowiedniej książki zapisywać. Dla stałego zwyczaju swego każdy taki (z bardzo małymi wyjątkami z powodu zapomnienia) ustęp zaopatrywałem właściwym czasem, czyli datą…”
Chcecie na próbkę poznać który z tych “płodów dowcipu”? Oto jeden opatrzony datą ,,rok 1897″:
Narodowa mamka
…A jednak kobieta ta swoim mlekiem karmiła liczne rzesze, z dzieci i starców złożone – dla wszystkich jednakowo usłużna.
– Jak to? i starców, i tylu, ona jedna? To niemożliwe!
– No, miała 5 filii.
– ?!
– Mleczarni.
– !…
Inny dowcip (data 10 kwietnia 1908):
Czas teraźniejszy
Służący do kupca:
– Proszę o 2 śledzie, ale same mleczaki, bo mój pan jest homoseksualny.
Zbieranie i publikowanie w oddzielnych zeszytach tego rodzaju „płodów dowcipu” to też dość obciążający dokument do ,,psychoanalizy” Kurkiewicza, gdyby z lekarza zrobić go pacjentem. Można by orzec tak: paranoia, debilitas mentalis, megalomania (owe „kurkiewy”), erotomania. Ależ… ależ to słowo w słowo diagnoza, jaką p. Marceli Boll postawił freudyzmowi Czyliżbyśmy mogli być dumni, że mamy swojego Freuda?! W każdym razie godziłoby się go poznać bliżej.
Więcej tekstów o historii Krakowa i Nowej Huty, znajdziecie TUTAJ.
Polski Freud.
–0 Komentarz–