Samolot lata. Limo z szoferem stoi.
Grzesiek wypatrzył niedawno na facebooku liczne delegacje wiceprezydent Sroki, która pisała „10 dni, 11 lotów, 25 tys. mil. (…) Chyba potrzebuję odpoczynku.” . A jak wypatrzył, to postanowił sprawdzić, gdzie i za ile. Dla porządku, a nie po to, by wyrzucać pani Magdalenie wyjazdy, bo te – jak wiadomo – są ciężką pracą i dobrze, że komuś chce się z Krakowa latać i nawiązywać kontakty w ważnych miejscach naszego globu.
Zwłaszcza, że czasami są to miejsca tak odległe jak na przykład roadshow po Pekinie, Shenzenie i Chengdu, w czasie którego dokonano prezentacji »kampanii promocyjnej „Lubię Polskę” na rynku chińskim, jak i prezentacje najważniejszych polskich produktów turystycznych. Obok POT prezentacji lokalnych atrakcji turystycznych dokonali przedstawiciele miast: Krakowa i Poznania. W programie wizyty w Chinach były m. in. także indywidualne rozmowy biznesowe oraz briefing z mediami«. I to wszystko za jedyne 12723 złote i 9 groszy. Warto, bo Chiny to gospodarczy tygrys.
Jednak jak już napisałem – nie wymawiamy. Delegacje to ciężka i nie zawsze przyjemna praca. Dobrze, że ktoś chce na nie latać. Ale jednak nasuwa się pewna podpowiedź, a może raczej pytanie. Oto przy przeglądaniu zestawienia kosztów podróży, które Grzesiek po ciężkich bojach wydobył z Biura Prasowego UMK (nieładnie UMK!), można natrafić na pozycję: Wiedeń, jedna noc, 2575 złotych 74 grosze. Jakoś dużo, jak na 400 kilometrów piękną czeską Via Moravica. Zwłaszcza, że jak się okazało po dopytaniu… bez hotelu. Same bilety i dieta. Na moje – bo szczegółów doprosić się już nie udało – lot odbył się Austrianem, bo tylko ten lata bezpośrednio na linii Kraków – Wiedeń i kosztuje akurat między 2 i 3 tys. złotych.
Więc teraz czas na podpowiedź oraz pytanie. Podpowiedź na przyszłość, bo sobie bym Austriana pożałował, ale prezydent Sroce nigdy – zwłaszcza, że chodziło o wystawę „Mit Galicji”, o której bardzo ciepło pisaliśmy TUTAJ. Taki lot z dojazdem, odprawą, wysiadką, odbiorem, dojazdem, to 4-5 godzin. Samochodem do Wiednia jedzie się 5 godzin i nie trzeba nawet włączać „trybu samolotowego”, co dla zapracowanego człowieka musi być ważne. Cena takiej podróży odbytej Insignią tam i z powrotem, wliczając winietki, to jakieś 600 złotych. Doliczając dietę i hotel dla kierowcy, zamknęłoby się w 900 złotych. Insygnia z szoferem stoi pod magistratem. A dokładnie to stała (z szoferem) w czasie, gdy samolot leciał.
Po co więc to limo tam stoi, skoro urzędnicy latają nawet w delegacje tak bliskie jak do Wiednia?
Wystarczy wsiąść do samochodu, by zaoszczędzić odprawy, kontroli, wsiadania i wysiadania oraz 1600 polskich złotych. Z jednej strony będą tacy, którzy powiedzą: niedużo. Z drugiej, to miesięczna pensja niejednego zatrudnionego przez krakowski samorząd. Można by dać przedszkolankom.
PS. Przy okazji Grześkowego grzebania w delegacjach wyszło, że sponsorowanie przez zewnętrzne podmioty delegacji/wycieczek uchodzi w magistracie za rzecz normalną. Przy czym – podkreślam – nie piszę już tutaj o wiceprezydent Sroce, bo UMK od tygodnia unika udostępnienia listy sponsorów i zwyczajnie nie wiemy, kto i kiedy z tego korzystał. Komuś wypsnęło się jedynie, że to ok. A ponieważ my idziemy na wakacje, bo inPost nas wykończył, to podpowiadam kolegom i koleżankom – pewnie z Krakowskiej, bo przecież nie tych, którzy żyją nie miastem, a z miasta? – że warto Grześka w tych poszukiwaniach wesprzeć. Jakoś wyjątkowo mocno czuć tu kontekst farmaceutyczny.
–1 Komentarz–
[…] temu przywożą do Krakowa cenną wiedzę. Mimo to, jak widać na przykładzie Wilna, ale też latania do Wiednia, gdy służbowa limuzyna stoi, a szofer bierze pensję, nigdy nie zaglądali na portal […]