Ulice Krowodrzy #4. Olimpijska
Grzeje! Uf, jak grzeje. Asfalt klei się do podeszw (Przemek zaczął pisać, gdy było 38 st. C i, co nie może dziwić w takich warunkach, skończył dopiero, gdy upały się skończyły – red.), organizm pragnie morskich fal, a czar wakacji minionych rozbrzmiewa w głowie „Lambadą”. Dlatego odpoczywamy co dwie płytki chodnikowe, zagryzając piwko i popijając chrupki, żeby w życiu było lżej, a misja przebiegała sprawniej. Jaka znowu misja? Obczajcie w poprzednich odcinkach, jako i my obczajamy dla was ulice Krowodrzy.
W jednym z poprzednich odcinków, przykładowo – ostatnim, przedreptaliśmy świat wzdłuż i wszerz z Maurycym Beniowskim, toteż dziś zaliczymy tylko jedną uliczkę. Uliczka choć jedna, to bardzo ruchliwa. Zresztą jak mogłoby być inaczej, skoro zdobi ją szyld z napisem
„Olimpijska”.
Olimpijska – zapewne od olimpiady. A olimpiada to biegi, skoki i ogólna żwawość. Szczególnie ruchliwie jest na rogu Olimpijskiej i Piastowskiej, którą śmiga szereg samochodów. Część z nich zatrzymuje się pod domkiem z czerwonymi zasłonami, czynnym w godzinach 19–5. Jest to, prawda, taki rodzaj drink baru. Z ciekawości byliśmy kuknąć, co i jak, ale nie wpuszczają klientów w sandałach. Także do domku na modżajto wbijajcie na galowo, a my brodzimy przed siebie topniejącą nawierzchnią. I raportujemy:
Olimpiada, ach, olimpiada! Witalność, dynamika, zachwyt tłumów oraz wspaniała okazja, by wygrać medal. I tak w kółko od 776 r. p.n.e. do 393 r. n.e. i od 1896 r. aż do dziś. Skąd okienko o rozmiarach 1500 lat? Przez cesarza Teodozjusza I Wielkiego, który zawiesił imprezę ze względu na jej pogański charakter i częste przypadki łamania regulaminu. Potem przyszły czasy wojny, głodu, zarazy i inkunabułów – i nikt nie miał głowy na organizowanie pięcioboju. Ale po kolei.
Termin „olimpiada” pochodzi od Olimpii – miejscowości w (na?) Peloponezie, w której organizowane były igrzyska. W starożytności termin „olimpiada” nie oznaczał imprezy z trofeami, ale okres między kolejnymi jej edycjami. Dziś, zdaje się, jest inaczej, chociaż zawsze znajdzie się jakiś ważniak, który będzie wiedział lepiej i chętnie sprostuje. Może zresztą słusznie.
Z kolei od terminu „olimpiada” pochodzi termin „olimpionik”. Tak nazywano szczęściarza, który wygrał igrzyska i zainkasował wieniec z gałązki oliwnej, pieniądze, sławę oraz zestaw liryków na swoją cześć (powaga). By starać się o tytuł olimpionika, nie wystarczała szóstka z wuefu. Takiego przywileju mogli dostąpić tylko obywatele Hellady. Musieli przy tym być mężczyznami, w dodatku niekaranymi, a zarazem śmiałymi obyczajowo. Udział w zawodach wymagał bowiem zrzucenia przyodziewku – z figowym włącznie. Takie to były czasy.
Początkowo igrzyska ograniczały się do jednej konkurencji rozgrywanej w ciągu jednego dnia, tzw. dromos – wyścigu dookoła stadionu. Zainteresowanie było jednak duże, dlatego do jednego dnia dosztukowano cztery kolejne, a ofertę programową wzbogacono o nowe dyscypliny, w tym: wyścigi kwadryg i rydwanów na hipodromie, pięciobój (bieg, skok w dal, rzut oszczepem, rzut dyskiem i zapasy), boks, bieg hoplitów, czyli zawodników w rynsztunku wojennym, oraz pankration, czyli starogrecką wersję MMA, ale z mniejszymi rygorami BHP.
Jednak igrzyska to nie tylko gonitwy i bijatyki, ale również obrzędy na cześć Zeusa, takie jak zapalanie znicza Zeusowi, zabicie 150 wołów w ofierze Zeusowi czy czczenie Zeusa w specjalnym sanktuarium. Mówiąc bez ogródek: reaktywację olimpiady w 1896 r. należy uznać za triumf new age i neopogaństwa.
No właśnie – reaktywacja. Pierwsze jaskółki odrodzenia tradycji igrzysk zaćwierkały w 1833 r. w Szwecji wraz z powstaniem Towarzystwa Olimpijskiego. W ciągu trzech kolejnych lat Skandynawom udało się dwukrotnie zorganizować imprezę, która przeszła do historii jako Igrzyska Skandynawskie. Kolejne wydarzenia nawiązujące do konwencji olimpiady odbyły się dopiero w latach 60. i 70. XIX w. W owych czasach nasilało się zainteresowanie kulturą antyczną, co przyspieszyło starania o wskrzeszenie igrzysk olimpijskich z prawdziwego zdarzenia. Zostały one zwieńczone powołaniem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w 1894 r. w Paryżu. Dwa lata później, w Atenach, odbyła się pierwsza olimpiada epoki nowożytnej.
No i tak to hula po dziś dzień, serwując nam spazmy wzruszeń i moc uniesień. Bo olimpiada to wydarzenie doniosłe. Nie chodzi w nim o hajs, lans, promocję Coca-Coli, ani absorbowanie uwagi opinii publicznej faktami medialnymi, ale o ideały. Zdrowej rywalizacji, szlachetnego współzawodnictwa, braterstwa narodów, waleczności i odwagi, hartowania charakteru, pokonywania własnych ograniczeń, cielesnego i duchowego rozzzzz… Ups, przysnęło nam się. Uprzejmie przepraszamy. Chrupki na tym słońcu z deka dają w czako, a na sucho iść nie idzie. Zatem chrup! – i wędrujemy dalej.
Ale o tym, jak spotkaliśmy wojaka Szwejka, rzucali śnieżkami w nyskę policyjną i wieszali się na liniach przesyłowych – opowiemy w kolejnym odcinku. Bo teraz rozglądamy się za wodą z ogórków.
–2 komentarze–
[…] raz widzieliśmy się na Olimpijskiej, ale kiedy to było? Zapewne – jak wszystko, co było – jakiś czas temu. Ale czasy się […]
[…] ul. Olimpijskiej znajduje się Biznesowy Klub Towarzyski […]