6. Brygada Powietrznodesantowa: Miasto powietrznodesantowe
Brygada Powietrznodesantowa: Deweloperzy daliby za nią miliony złotych, okoliczni mieszkańcy chcą zmienić ją na park, a Minister Obrony Narodowej uznał za niezbędną dla obronności kraju. Pracuje tutaj prawie 1,5 tys. osób, a chciałoby pewnie drugie tyle. Najciekawsze jest jednak to, że jeszcze kilka lat temu nikt nie chciał tu być, ale wielu musiało.
Tutaj przed I Wojną Światową zatrzymywał się bezpośredni expres z Wiednia, a w czasie II Wojny Światowej Niemcy stworzyli obóz jeniecki. Potem – po wojnie – bywali tu towarzysze z Układu Warszawskiego, po upadku ZSRR – przyjaciele z NATO.
To prawdziwe “miasto w mieście” – jest rynek, straż pożarna, kilka boisk piłkarskich, muzeum, a nawet wewnętrzny system nazewnictwa ulic. Patronem głównej arterii jest gen. Sosabowski – legenda dla żołnierzy służących tutaj – w jednostce wojskowej przy ulicy Wrocławskiej. A służy tu nie byle kto, bo „czerwone berety”, spadochroniarze – dla fanów wojska – crème de la crème armii.
Byli w Iraku, służyli też w Afganistanie, ale najlepiej czują się jednak w Krowodrzy. Pytanie tylko czy Krowodorza potrzebuje ich, bo przecież czasy się zmieniają, Kraków się rozrasta a obiekty wojskowe są wypychane z miast. Jednostka na Wrocławskiej – co pokazuje nawet jej historia – jest jednak miejscem wyjątkowym i wymaga też wyjątkowego potraktowania.
Co jest za tym murem? Zastanawiałem się nad tym tysiące razy przechodząc ulicą Czyżewskiego w kierunku Głowackiego. Na pierwszy rzut oka – nie ma tam chyba nic. Krzątają się żołnierze, wyjeżdżają samochody, a na ścianach przy siatce roi się od kredowych napisów w stylu „wiosna 88”. Baraki, garaże, kilka budynków i tyle. Najlepiej znałem tereny znajdujące się w rejonie Uniwersytetu Pedagogicznego. Jako fan piłki nożnej często przychodziłem na uroczą, drewnianą trybunę stadionu WKS Wawel, który swego czasu wojował w II lidze i to z nie najgorszym skutkiem.
Jakiś czas temu pojawiła się informacja – jednostka zostanie likwidowana! Co to oznacza? Ano to, że wkrótce rozpocznie się bój o te atrakcyjne tereny. Pierwszą bitwę zdążyli już stoczyć okoliczni mieszkańcy, którzy domagają się zrobienia w tym miejscu parku. Idea jak najbardziej słuszna, bo jeśli teren trafi w ręce deweloperów, to powstanie tam prawdopodobnie kolejna zbrodnia architektoniczna w stylu Żabińca czy Ruczaju.
Ale co o przeprowadzce sądzą sami zainteresowani czyli żołnierze tam służący? Dostałem zaproszenie do jednostki, aby porozmawiać na ten temat i zobaczyć – co jest za tym murem…
Moim przewodnikiem po jednostce jest kpt. Marcin Gil – oficer prasowy 6. Brygady Powietrznodesantowej. A podkreślić trzeba, że nie jest to człowiek z przypadku, ale prawdziwy żołnierz, który na swoim koncie ma oddanych prawie 100 skoków i koszarowe życie poznał od podszewki. To właśnie on pokaże mi co dzieje się w jednostce przy ulicy Wrocławskiej. – W całym obiekcie jest pięć jednostek wojskowych w tym trzy należące do 6. Brygady Powietrznodesantowej. Pracuje w nich ok. 1,2 tys. żołnierzy i pracowników wojska – opowiada kpt. Gil.
To jedna z rzeczy o których do tej pory nie pomyślałem, ale jednostka wojskowa przy Wrocławskiej jest największym zakładem pracy w okolicy. Co robią ci ludzie? – Jak wojsko – przygotowujemy się cały czas do walki – podkreśla mój przewodnik – w szkole jest plan lekcji, a w wojsku jest plan szkolenia. Znajdują się w nim szkolenia bojowe czyli taktyka i szkolenia ogniowe. Do tego dochodzi szkolenie spadochronowe oraz inne zajęcia, nawet wykłady z ochrony środowiska. Ważnym aspektem jest również sprawność fizyczna. Zdajemy egzaminy raz w roku, ale pracować musimy tu na okrągło.
To prawda – sport w jednostce przy Wrocławskiej jest wszechobecny. Co chwilę mijają nas żołnierze, którzy uprawiają jogging, na boisku piłkarskim trwa mecz, a robotnicy uwijają się przy remoncie wielkiej hali sportowej. Oczywiście jest tu także siłownia.
Wyżej niż duch sportu nad jednostką unosi się duma z bycia spadochroniarzem. To też mało znany fakt dla nas, cywilów, ale za murem jednostki szkolą się najlepsi z najlepszych, „Czerwone Berety”. Znani i cenieni są nie tylko w kraju, ale też (a może przede wszystkim) za granicą. Na świecie ceni się ich za udział w misjach wojskowych w Iraku i Afganistanie. Mało kto wie, ale podczas ataku na polską bazę w Ghanzi w sierpniu tego roku, z rebeliantami walczyli żołnierze z „szóstki”. Jeszcze mniej osób wie, że Marcin Gortat zaprosił na jeden z meczów NBA polskich weteranów z misji bojowych. Wśród nich nie zabrakło oczywiście spadochroniarza z 6. Brygady. Tak – to prawda – żołnierz z Wrocławskiej był bohaterem inauguracji sezonu NBA. I to jest coś czego zza muru dostrzec się nie da – etos „czerwonych beretów” oraz tradycja o którą dba się tutaj bardzo pieczołowicie. Na terenie jednostki obowiązuje wewnętrzne nazewnictwo ulic. Rzecz jasna patronami są tutaj legendy jednostki. W jednym z budynków znajduje się także muzeum. – To jest najważniejsze miejsce. Każdy żołnierz zaczyna służbę od wizyty właśnie tutaj – opowiada ktp. Gil i z dumą pokazuje mi eksponaty, które udało się tu zebrać.
Warsztat naprawy spadochronów, suszarnia spadochronów, dział naprawy automatów spadochronowych… Takich miejsc w całej Polsce jest zaledwie kilka. Ja odwiedzając je czułem się nieco głupio, bo nie miałem pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje. A tu jednak – istnieje i to kilkaset metrów od mojego miejsca zamieszkania.
Miasto w mieście – ze swoimi zwyczajami i zasadami. Trudno nie odnieść wrażenia, że dla tych chłopaków w mundurach to po prostu drugi, a może i pierwszy dom. Czas płynie tu nieco inaczej – po wojskowemu – i trzeba też przyznać, że w kilku miejscach się zatrzymał.
Obok wyremontowanych budynków są tu także zrujnowane baraki, które proszą się albo o wyburzenie, albo o generalny remont. Stara lamperia, sypiące się meble i odpadający tynk – to druga twarz jednostki przy Wrocławskiej. – Budynki są systematycznie remontowane w miarę posiadanych możliwości finansowych. Tutaj remont jeszcze po prostu nie dotarł – zapewnia mnie kpt. Gil.
Im bardziej wgłębiam się w życie jednostki, tym bardziej zdaje sobie sprawę jak mało wiedziałem o tym miejscu. Ale w oczy rzuciło mi się przede wszystkim to, że jest tu dużo zieleni i pewnie dlatego tak mi się tu podoba.
– Koszary są gwarantem tego, że tu będzie zielono – deklaruje Gil. To bardzo ważne słowa w kontekście ostatniego zamieszania związanego z jednostką. Ktoś “puścił plotę”, że wojsko tereny te opuszcza, a okoliczni mieszkańcy już zagospodarowali teren pod park. – Ja te pogłoski usłyszałem rok temu. Wtedy też przeczytałem po raz pierwszy, że koszary są opuszczone. Muszę przyznać, wtedy można było odnieść takie wrażenie, a to dlatego, że jednostki, która tutaj stacjonują były w Afganistanie. Kilkuset żołnierzy jeździło na co dzień po prowincji Ghanzi i równocześnie na internecie czytali, że ktoś chce przejąć tereny ich jednostki i ich stąd wyrzucić, bo jednostka jest opuszczona – z żalem zauważa kpt. Gil. I ten żołnierski żal można odczuć bardzo wyraźnie. Dla nas, cywilów, jest to kilka hektarów atrakcyjnych terenów. Dla wojskowych – kompleksowy ośrodek szkoleniowy i kawał historii.
– Koszary zostały wybudowane kiedy tu nie było jeszcze Krakowa, Kraków tutaj po prostu przyszedł – zauważa kpt. Gil.
To prawda – miasto przytula się do jednostki coraz bardziej i z okien nowo wybudowanych bloków można dokładnie śledzić życie jednostki. To już nie te czasy, kiedy tajemnic wojskowych strzegło się jak oka w głowie, a za zrobienie zdjęcia groziło więzienie. Dziś mieszkający obok jednostki domagają się zburzenia muru, który otacza jednostkę. Trudno jednak nie zauważyć, że sami również grodzą swoje osiedla.
Wystarczy przespacerować się wzdłuż całej jednostki i zobaczyć – szlabanów, siatek i płotów niestety nie brakuje.
Najważniejsze jednak w całej sprawie jest to, że z jednostki nikt nie zamierza się wynosić. Wręcz przeciwnie – dla Ministerstwa Obrony Narodowej jest to ważne miejsce z punktu widzenia obronności kraju. Dlatego pisanie o likwidacji jednostki było w zasadzie tylko i wyłącznie faktem medialnym. Nie będzie tu na razie ani parku, ani osiedla mieszkaniowego tylko wojsko. Nie jestem wybitnym ekspertem od tych spraw, ale ktoś z większą wiedzą powiedział mi, że każde większe miasto powinno mieć na swoim terenie jedną jednostkę wojskową – takie militarne pogotowie ratunkowe – potrzebne choćby w czasie powodzi. I jeśli takim miejscem miałby być dom „Czerwonych Beretów” to nie miałbym nic przeciwko. Bo Krowodrza zasługuje na wszystko co najlepsze – a żołnierze z „szóstki” są jednymi z najlepszych.
Do tego są gwarantem tego, że będzie tam zielono – a mam wrażenie, że władze Krakowa po prostu zadeptałyby i bezmyślnie zabudowały ten teren. A wszystkim aktywistów, którzy chcą mieć park zapraszam do obrony dawnych terenów wojskowych przy ulicy Rydla – to tam tak naprawdę toczy się prawdziwa batalia o park.
Do boju!
–8 komentarzy–
Super artykuł! W końcu nożna zobaczyć konkretne fakty a nie tylko obraz dzielenia skóry na niedźwiedziu.
Panie Grzegorzu.Niewiarygodne,że nie wiedział pan co się tam znajduje. Proponuję w takim razie udać się jeszcze na ul.Ułanów. Są tam zabytkowe koszary zajęte również przez “czerwone berety”.A za obiektami resztki lotniska Czyżyny (Muzeum Lotnictwa) gdzie kręcono znany film pt: “Czerwone berety”.
Pozdrawiam.
Andrzej były spadochroniarz 6PDPD z Warszawy.
Super artykul,przyblizyl mnie do dnia(01 04 1966) kiedy poraz pierwszy przekroczylem brame koszar 16-tki.Poprosze o wiecej. Pozdrawiam serdecznie.
Nie bez znaczenia jest to, ze budynki koszarowcow, brama i czesc muru to po prostu zabytki. Może juz dość niszczenia zabytków i historii w naszym kraju?
Nie daj Boże żeby się wyprowadzili bo ten teren został by zaraz zmasakrowany, nie było by żadnego parku tylko stanęły by kolejne zasrane apartamentowce… Krowodrza to Czerwone Berety tak było jest i będzie.
Przy ul.Wroclawskiej sie urodzilem i tu sluzylem w 6PDPD od 1964 roku a teraz jestem Polakiem II kategorii w/g nomenklatury tepych pislamistow. To sie nazywa “doczekac ciekawych czasow”.
[…] Więcej w tekście “6. Brygada Powietrznodesantowa: Miasto powietrznodesantowe.” […]
Może kapitan bez kropki? Panie autorze