Polska rozwija się szybciej od Krakowa
Sprawa tego, jak Kraków się rozwija i czy rozwija się we właściwym kierunku, budzi spore emocje.
Są tacy, którzy dostrzegają same złe strony. Są tacy – sporo ich jest nie tylko wśród urzędników, ale też wśród dziennikarzy – którzy rozpływają się w pochwałach. Są wreszcie i tacy, lubię myśleć, że to wśród nich się znajduje, którzy widzą sporo dobrego, ale też spraw (inwestycji, pomysłów, planów, wstaw dowolne) nie dzielą tylko na dobre i złe, ale na dobre, złe i takie, które mogłyby być dobre, gdyby zrealizowano je z głową. Przykład najczęstszy – budownictwo mieszkaniowe, biurowe, itd. Samo w sobie dobre, ale od dawna realizowane tak, że nóż się w kieszeni otwiera i nie chce zamknąć.
Jednak, pomyślałem, taki spór jest niezwykle bezpłodny i musi być metoda, by sprawdzić, jak się rzeczywiście sprawy mają. Metoda oczywiście się znalazła. Tą jest – miernik niedoskonały, ale zawsze jakiś – PKB, które GUS mierzy także na poziomie miast. Kraków – możecie poczytać o tym w moim miejskim cyklu w Marketingu przy Kawie, który przed lekturą każe podać mejla, ale zwykle warto to zrobić – jest moim zdaniem miastem o nieograniczonym potencjale rozwoju, ale – jak twierdzą niektórzy – jest to potencjał uśpiony (więcej m.in. w rozmowie ze Sławomirem Ptaszkiewiczem, którą znajdziecie TUTAJ). W każdym razie choć sam lubię się grzebać w cyferkach, to tym razem poprosiłem o pomoc kogoś, kto nieco lepiej sobie z nimi radzi (dzięki Szczepan!) o sprawdzenie, jak szybko rozwija się krakowskie PKB i – mówię poważnie, bo na to liczyłem – o ile szybciej od średniej dla całego kraju.
W końcu z takim potencjałem, jaki tu mamy, miarą sukcesu jest rozwój szybszy niż w miejscach, gdzie go nie mają. Jednak kiedy wykresy wróciły, to okazało się, że wcale dobrze nie jest. Wprawdzie w liczbach bezwzględnych PKB per capita wzrósł z 30578 złotych w 2000 roku do 60121 w 2011, co z pewnością cieszy, ale kiedy te dane odnieść do średniej, to trudno o radosną minę. W 2000 roku nasze PKB wynosiło 157,2 proc. polskiej średniej, w 2007 (po skoku rok wcześniej) 157,3 proc., a w roku 2011 było to 151,6 proc.
Oto tabelka (dane za GUS):
Wiem, że PKB jest miernikiem wybitnie niedoskonałym, ma liczne wady i za nim nie przepadam, ale zawsze to więcej niż goła opinia, a tak ta dyskusja przebiegała do tej pory.
Jeżeli – pamiętając o wszystkich niedoskonałościach – wziąć go pod uwagę, to powodów do radości jest jakby mniej. Z jednej strony można doceniać ważne i potrzebne inwestycje: Kraków Arenę, ICE, bo centrum konferencyjno-kongresowego brakowało u nas bardzo (inna rzecz, że system oświetlenia jest jak z Barei i ktoś to odebrał) i absolutnie genialne Podziemia Rynku. Ja doceniam też 45 tys. miejsc pracy w outsourcingu, bez których w Krakowie nie było prawie nic. Ale z drugiej strony miasto o takim potencjale powinno rozwijać się szybciej od średniej krajowej. Tymczasem robią to Warszawa i Wrocław, od jakiegoś czasu też Łódź, a my nie potrafimy tego zrobić.
No chyba, że nie powinno i wyrażanie takich oczekiwań to przesada, jak to ostatnio zdarza mi się słyszeć?
***
Bywa zresztą, że zdarza mi się to słyszeć słusznie, bo – trzeba to kiedyś powiedzieć – zdarza nam się czepiać. Przesadzać też nam się zdarza. Stoi za tym, tak myślę, złość wynikająca z bezsilności wobec złych rzeczy, które dzieją się w naszym Krakowie i naszej Krowodrzy. Złe rzeczy – wystarczy popatrzeć na przeważającą część deweloperki i architektoniczno-urbanistyczny bajzel – które spotykają się z obojętnością Miasta. Obojętnością, która na szczęście, choć małymi krokami, robi się coraz mniejsza.
–0 Komentarz–