Leszek Grabowski: „Coś, co było piękne, powinno trwać”
Fotograf Leszek Grabowski: W ramach cyklu wywiadów z aktorami pozarządowej krakowskiej sfery publicznej, tym razem głos oddaję Leszkowi Grabowskiemu, fotografowi oraz autorowi wspomnień, który od wielu lat na swoich zdjęciach uwiecznia to, czego władze miasta zdają się nie dostrzegać, czyli jak tracimy bezcenne rzemiosło artystyczne, zabytki, tereny rekreacyjne i punkty widokowe.
Andrzej Śledź: Proszę mi na początku powiedzieć, dlaczego spotykamy się akurat w tym miejscu, czyli w Barze „Raj” przy ulicy Rajskiej?
Leszek Grabowski: To jest Piasek – moja dzielnica, gdzie urodziłem się i przeżyłem cudowne 23 lata swojego życia. Mam do tego miejsca niezwykły sentyment, bo wiąże się ono ze wspaniałymi wspomnieniami, które spisałem w mojej bodaj najbardziej liczącej się publikacji „Obraz Krakowa lat 60-tych we wspomnieniach z dzieciństwa”. Chociaż tu nie mieszkam od dawna, nadal staram się być wrażliwy na lokalne problemy i dlatego często tutaj powracam, nie tylko wspomnieniami, ale i fizycznie.
Jeden ze swoich cykli fotograficznych poświęca Pan różnym szczegółom krakowskiej architektury, takim jak klamki, portale, witraże – skąd się wziął ten pomysł?
Wychowałem się w czasach, kiedy różne detale stosowane w budownictwie czynszowym były jeszcze w powszechnym użyciu. W latach powojennych nie dbało się o nie za bardzo, bo Kraków był po prostu na to za biedny, natomiast niczego nie niszczyło się bezpodstawnie. Dzisiaj na fali przemian z ostatnich 25 lat następuje masowa destrukcja takich elementów starych kamienic, jak: bogato rzeźbione okna z głowiczkami i kolumienkami, zdobione stolarką artystyczną balustrady, piękne posadzki i płytki naścienne, witraże nad drzwiami i mozaikowe okna na klatkach schodowych, a także ozdobne bramy wejściowe, klamki, klucze, czy dzwonki.
Wszystkie te elementy rzemiosła artystycznego i ich detale znikają dziś bez najmniejszego oporu, tak po prostu zgodnie z panującą modą i dlatego patrząc na to, co się dzieje dokoła, postanowiłem utrwalić na fotografiach to, co jeszcze zostało.
Na przykład oryginalna klamka z kamienicy czynszowej jest już dzisiaj wyjątkowym rarytasem. Gdy porównuję stan obecny z tym, co fotografowałem jeszcze parę lat temu, odczuwam gorzką satysfakcję, że jednak sporo rzeczy udało mi się utrwalić w kadrze aparatu. Dzięki temu może ktoś kiedyś będzie miał lepsze wyobrażenie, jak Kraków dawniej wyglądał, choćby w czasach PRL-u, na które to czasy zbyt jednostronnie się dziś pluje. Niestety współcześni właściciele, zwykle bez namysłu, niszczą cały ten artyzm galicyjskich czynszówek. Ponadto strach patrzeć w górę, bo masowo, nawet w Śródmieściu, powstają dobudówki, które zniekształcają dawne fasady.
Już w samych tytułach Pańskich publikacji pobrzmiewa nostalgia za przeszłością, np. “Dawne przedmieścia Krakowa – ulatująca przeszłość”, “Dawny świat okolic Krakowa”. Również w komentarzach do zdjęć, jakie umieszcza Pan w mediach społecznościowych, można odczytać tęsknotę i żal za tym, co było.
Tak, zdecydowanie. Miałem akurat to szczęście, że moja cudowna mama często nas wyciągała w okolice Krakowa, więc doskonale pamiętam ich dawny wygląd. Serce się kraje, gdy porównuje się stan dzisiejszy np. Lasu Wolskiego, Sikornika, Zakrzówka, czy byłego terenu obozu koncentracyjnego w Płaszowie ze stanem z dawnych lat. Kiedyś były to cudowne, otwarte tereny wykorzystywane do rekreacji. Ta przykładna dbałość o rekreacyjne uroczyska trwała do końca PRL-u, czyli do końca lat 80-tych. Obecnie miejsca takie jak Wesoła Polana – zresztą doskonale jest Pan zorientowany w tym temacie – ale i Sikornik, czy Pychowice, przypominają dżunglę, pełną krzaków i zarośli: dzikiego głogu, czarnego bzu, dzikiej róży, tarniny, mirabelek, czy nawłoci kanadyjskiej. Ponieważ jestem typem włóczykija i dużo spaceruję po okolicach Krakowa, dostrzegam i dokumentuję te niekorzystne zmiany krajobrazowe, które objawiają się szybkim i masowym zarastaniem i zachwaszczaniem w wielu rekreacyjnych miejscach. Kiedyś były tam piękne uroczyska i nadal mogłyby trwać, tylko gdzieś zapodział się ich gospodarz. To właśnie te rzucające się w oczy starego krakusa zmiany staram się ukazywać w moim cyklu fotograficznym: „Krakowskie krajobrazy i widoki”.
Bez słowa komentarza mijają kolejne kampanie wyborcze i praktycznie nikt z lokalnych polityków nie dostrzega problemu. Sytuacja na Sikorniku, obrzeżach Lasu Wolskiego, Zakrzówku, czy ostatnio w Pychowicach, szybko
Zbocza Sikornika na tzw. „Dworskim” zarosły, a chaszcze tak się rozpleniły, że po dawnym stoku narciarskim trudno się dziś przedrzeć. Kiedyś roztaczały się stamtąd wspaniałe widoki, jak zresztą z większości uroczysk na obrzeżach Sikornika, gdzie w wolne dni wypoczywało mnóstwo ludzi. Dzisiaj jest to praktycznie jedna wielka, kolczasta dżungla. Podobnie jest w przypadku Pychowic, gdzie od 5 lat, co kwartał, staram się bywać i dokumentować, jak posuwa się wspomniany proces degradacji środowiska i to pomimo prawnej ochrony w ramach programu Natura 2000 i unijnej dyrektywy siedliskowej.
Gdy jednak, najczęściej na Facebooku, podnoszę temat zarastania tych cennych terenów, spotykam się wielokrotnie z wrogością, a czasem nawet z agresją, czym się zresztą zbytnio nie przejmuję, bo uważam, że coś, co było piękne, powinno trwać. Jestem człowiekiem mało znanymi i może dlatego moje alarmy nie budzą aż tak wielkiego odzewu, ale nie wątpię, że kiedyś stworzone przeze mnie albumy będą cennym dokumentem, co jest celem mojej aktywności. Nie zamierzam bić się o swoje racje, bo po prostu nie mam już do tego zdrowia, ale chcę zachować pamięć o dawnych uroczyskach Krakowa i pokazać przyszłym pokoleniom, jak to było
Natomiast pewnym pozytywnym trendem, który dostrzegam i popieram, jest akcja zakładania winnic. Nie jest to rozwiązanie idealne, bo dla wielu ekologów to tylko mniejsze zło, ale uważam, że lepsza winnica, niż panoszące się bez jakiejkolwiek kontroli dzikie zarośla. Przykładowo zbocze Srebrnej Góry, które było potwornie zakrzaczone, dziś porasta winorośl. Drugi taki przykład to Sikornik, na którego południowym zboczu również taka winnica powstaje. Choć rodzi się to w bólach, ponieważ są to pierwsze tego rodzaju próby, wydaje się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Może warto by tylko zadbać o ścieżki spacerowe w ich obrębie.
Czy nie jest tak, że zarastanie terenów, o których Pan opowiada, to naturalny proces i należy się z nim po prostu pogodzić?
Uważam, że żyjemy w mieście i każdy proces powinien podlegać określonym rygorom i kontroli. Nie ma powodów, żeby Kraków pozbawiać tych uroczysk, a nie są to przecież wielkie tereny. One powinny trwać dalej, by służyć do wypoczynku i rekreacji. W historii bywa tak, że co pewien czas wraca kult przeszłości i ludzie bardzo chętnie oglądają i starają się odtwarzać to, co było kiedyś – np. architekturę sprzed lat. Dzisiaj mamy do czynienia akurat z takim okresem, że bez głębszego zastanowienia niszczymy wszystko, co stare i z obojętnością patrzymy na niekontrolowany rozrost przyrody, jednocześnie pozwalając wycinać w mieście stary i cenny drzewostan. Pewnie za jakiś czas zaczniemy podnosić larum, ale wtedy nie będzie już czego chronić, bo pewne procesy staną się nieodwracalne.
W Krakowie nie chroni się na przykład punktów widokowych, w efekcie czego nie da się już oglądać pięknej panoramy rozciągającej się ze zboczy na „Dworskim” w kierunku Wawelu i zabytkowego Śródmieścia. Również historyczna panorama, rozciągająca się z tzw. „Krzemionek Dębnickich”, czyli szczytu Skał Twardowskiego, została przesłonięta przez szpetną, na kształt betonowego bunkra, wieżę kościoła Zmartwychwstańców. Nie istnieje już punkt widokowy na szczycie Wesołej Polany, bo jej zbocza dziko zarosły. Praktycznie nie da się już oglądać panoramy Beskidu Wyspowego, a nawet Tatr, ze ścieżki spacerowej na Słonecznej Promenadzie, co było możliwe jeszcze dekadę temu. To tylko kilka przykładów…
<czytaj dalej>
–2 komentarze–
fajnie, że jest taki ktoś kto ocala od zapomnienia… tylko pytanie czy główny architekt Krakowa nie ma w tym zakresie nic do gadania, żeby ocalić to co piękne i zabytkowe? nie kojarzę, żeby protestował
Brawo i jeszcze raz oklaski przy podniesionej kurtynie . To właśnie sedno fotografii. bo ona potrafi ocalić . choćby tylko na elektronicznym nośniku