Azory: Sam mural nie zmieni osiedla
– Sam mural nie zmieni osiedla, ale jeżeli zrobić go mądrze, to może być początkiem takiej przemiany – mówi Joanna Erbel w rozmowie z Tomaszem Borejzą. – Wszystko zależy kto, je robi, jak je robi i jaki jest w tym udział mieszkańców – dodaje i wskazuje, że warto skorzystać np. z inicjatywy lokalnej.
Czy zmiana w otoczeniu może być początkiem większej zmiany w społeczności?
To zależy od projektu. Murale, o których rozmawialiśmy to projekt estetyczny i to jest oczywiście ryzykowne. Wszystko zależy od tego, kto je robi, jak je robi i jaki jest w tym udział mieszkańców. A także, na ile są oni w tym wszystkim traktowani podmiotowo. Na przykład we Wrocławiu na Nadodrzu zdarzało się tak, że malowano ściany starych budynków, zamiast je ocieplać. W takich sytuacjach upiększanie, estetyka jest na bakier z komfortem życia codziennego.
Pojawia się pytanie, czy kiedy jest połamany chodnik, nie ma trawy, to czy mural uratuje osiedle? Nie uratuje, jednak jeżeli będzie to projekt, który zachęci mieszkańców, by uznali, że to jest ich własne, fajne, to może być pierwszym krokiem do kolejnych zmian.Takich, które będą przez nich wybierane. Będą diagnozować problemy. Szukać środków.
Jeżeli jednak zrobi to ktoś z zewnątrz to daje poczucie mieszkańcom, że są oni, jakieś NGO-sy, które ogarniają kasę, a gdzieś daleko jest miasto. I tak naprawdę nie wiadomo, jaka w tym jest ich rola.
Ta epoka powoli się kończy?
To się właśnie zmienia, choć oczywiście w różnych miastach na różną skalę. Coraz aktywniejsze są stowarzyszenia zwykłe „trzyosobowe”, ale też grupy mieszkańców występują o pieniądze w ramach inicjatywy lokalnej, która jest takim trochę czynem społecznym. Tam wkłada się własną pracę, a miasto dodaje resztę i dogaduje się z nim zobowiązania. Czyli jeżeli np. sadzi się klomb, to można się umówić, że później miasto o niego zadba.
Gdy chodzi o projekt czysto estetyzacyjny, to ludzie mogą się uczyć, jak w ogóle można myśleć o mieście. Stąd już bardzo blisko do innych rzeczy – mural super fajnie, ale zróbmy sobie jeszcze na przykład chodnik. No bo dlaczego nie?
JOANNA ERBEL: PO CO NAM INICJATYWA LOKALNA?
Po części już to powiedziałaś. Jednak jak zrobić, żeby to był początek zmiany, a nie po prostu malunek, który będzie ładny, a nie będzie tylko malunkiem?
Trzeba szukać mechanizmów, które są mechanizmami miejskimi, państwowymi. Są to po prostu nasze pieniądze, bo to jest zupełnie inna świadomość. Ludzie też zaczynają myśleć inaczej o mieście, o prezydencie, radnych. Zastanawiać się, czy miasto jest gotowe redystrybuować środki. Co zrobić żeby mieszkańcy takiego, a nie innego osiedla, mogli z nich korzystać? Trzeba chodzić do radnych. Trzeba chodzić do urzędników.
Choć Kraków jest w tym wypadku trudnym miastem, bo jednym z tych, gdzie władza jest szalenie arogancka. W Krakowie, Wrocławiu, czy Gdańsku przechodzą rzeczy, które w Łodzi lub Warszawie już nie przechodzą. Radnych trzeba nauczyć, że nas reprezentują. Za półtora roku będą wybory i jeżeli nie będą się w tej współpracy sprawdzać to można ich poddać weryfikacji wyborczej. Czyli po prostu na nich nie głosować.
W ten sposób uczymy się wydawać własne pieniądze i, że są to nasze pieniądze?
Chodzi o to, by mieszkańcy wiedzieli, że budżet miasta to są ich pieniądze i mają do nich prawo. Można oczywiscie korzystać też z innych źródeł, bo nie wszystko da się sfinansować z pieniędzy miasta, ale też miasto jest odpowiedzialne za taką okolicę. Zwłaszcza, gdy – tak jak na Azorach – jest to teren objęty programem rewitalizacyjnym.
Załóżmy, że akcja się udała i wyszła świetnie. Jak budować dalej na jej bazie?
Każda taka udana akcja to rozwój lokalnej demokracji.
Ale też jeżeli coś takiego jest zrobione dobrze, to można później pójść do urzędu i powiedzieć: „zrobiliśmy taki fajny projekt, ale w okolicy są jeszcze połamane ławki, jak mamy szukać pieniędzy i jak możecie nam w tym pomóc?” A są to przecież ważne argumenty, bo okolica zadbana jest na przykład bezpieczniejsza, czyli także tańsza w utrzymaniu. Kiedy ludzie uważają, że coś jest niczyje, to częściej to niszczą. Kiedy mają świadomość, że coś jest zadbane i ktoś o to dba – to i zniszczeń jest mniej.
Świadomość własnych możliwości to klucz do zmiany?
W Warszawie powoli rusza projekt robiony przez Centrum Komunikacji Społecznej dotyczący wspólnot lokalnych. Jego elementem składowym jest na przykład to, żeby mieszkańcy otrzymywali pieniądze wydawane przez miasto na utrzymanie zieleni i sami decydowali na co chcą ją przeznaczyć.
Dzięki temu mamy poczucie, że to nie nami się zarządza, że nie jesteśmy w dobrze zarządzanym folwarku. Tylko, że jeżeli chcemy, by do okoła było fajnie, to musimy się postarać. Za to zwrot jest pełen, ponieważ jest tak jak potrzebujemy żeby było. W okolicy, gdzie jest dużo starszych ludzi to będzie wyglądać inaczej niż tam, gdzie mieszkają młodzi ludzie z dziećmi, bo będzie na przykład spokojny park, a nie boisko.
Skoro o tym wspominasz. To chcemy też, żeby na Azorach wygospodarowano miejsce na Klub Seniora, do czego jednak miasto się nie pali. Choć są to miejsca, które tworzą miejską i osiedlową wspólnotę i są dla dzielnicy bardzo, ale to bardzo ważne?
O mieście i o dzielnicach trzeba myśleć całościowo, bo jest na przykład tak, że jak dzielnica robi się fajniejsza, to pojawia się ryzyko gentryfikacji, ujednolicenia się okolicy. Dlatego kiedy gdzieś powstaje modna knajpa z hipsterskim jedzeniem, to powinien też powstać na przykład Klub Seniora, żeby oferta była przeznaczona dla różnych grup społecznych.
Joanna Erbel – socjolożka, działaczka miejska i zastępczyni redaktor naczelnej magazynu ”Miasta”.
Czytaj także:
Prof. Nęcki o azorskich muralach
–2 komentarze–
Mural sam w sobie jest bardzo dobrym pomysłem, ale nie jestem przekonany do tych wyzej zaprezentowanych projektów, nie ten klimat. Według mnie powinno to być coś co dotrze do ludzi mieszkających na Azorach, coś zrozumiałego, wyrazistego!
[…] trzy lata temu odpalaliśmy „Krowę”, to jedną z pierwszych moich rozmówczyń była Joanna Erbel. Usłyszałem od niej wtedy coś […]