Jesteśmy wreszcie we własnym domu
Marcin Wicha – na okładce nowej książki Doroty Leśniak-Rychlak – napisał tak: Jesteśmy wreszcie we własnym domu” to książka, która dokumentuje wszystkie wymiary mieszkaniowej klęski. Poruszająca w detalach i bolesna w ogólnej wymowie. Książkę otwiera cytat z Kazika. Ten: “I coście sk…..y uczyniły z tą krainą?”
Zapraszamy do przeczytania wybranego fragmentu i księgarni.
Rozdział: Jesteśmy wreszcie we wspólnym domu
Nie pytaj mnie, dlaczego jestem z nią,
Nie pytaj mnie, dlaczego z inną nie,
Nie pytaj mnie, dlaczego myślę, że,
Że nie ma dla mnie innych miejsc.
Nie pytaj mnie, co ciągle widzę w niej,
Nie pytaj mnie, dlaczego w innej nie,
Nie pytaj mnie, dlaczego ciągle chcę,
Zasypiać w niej i budzić się.
Grzegorz Ciechowski, Nie pytaj o…
Wiele się pisze w ostatniej dekadzie o tożsamości klasy średniej. Obok naukowych studiów upodobań w prasie codziennej pojawiają się pełne oburzenia doniesienia o SUV-ach rozjeżdżających polne drogi, absurdalnych podwójnych ogrodzeniach, wyścigach do prywatnej edukacji i „inwestowaniu” w indywidualną opiekę zdrowotną oraz powszechnie deklarowanym braku zaufania do państwa. Przedstawicieli tej klasy krytykuje się za to, że są aspołeczni, niezdolni do stworzenia wspólnoty i nastawieni na indywidualny sukces. Ta krytyka w znacznym stopniu jest prawdziwa i dotyczy wielu średnio i bardziej zamożnych Polaków.
Przy słuszności krytycznej oceny postaw, warto jednak przyjrzeć się ze zrozumieniem zmaganiom klasy średniej o status. Kreowane przez nich domy i mieszkania są kwintesencją marzeń i materializacją osobistych życiowych projektów, dlatego, jak sądzę, ujawniają najwięcej. Widzimy w nich, jak poszukiwacze indywidualnego sukcesu stają się ofiarami sił perswazji wyrastających poza kontekst lokalny. Wybór podsuwany przez media i reklamę okazuje się nierzadko pozorem możliwości podejmowania decyzji. Perswadowana przez reklamę i media samowystarczalność w rzeczywistości ma wiele cech pułapki.
Starałam się naszkicować przemiany związane z miejscami zamieszkania i sposobem zamieszkania współczesnych Polaków. Zmiany te dokonały się w konkretnym kierunku: przystosowania do neoliberalizmu, a powstałe w wyniku transformacji przestrzenie na trwałe przekształciły polskie miasta i wsie. To, co zauważalne – rozrost przedmieść, wypychanie mieszkańców
z centrów miast i ich gentryfikacja, powstawanie osiedli grodzonych – jest odzwierciedleniem daleko głębszej operacji, która dokonała się na całym społeczeństwie. William Levitt słynny amerykański deweloper, nazywany królem amerykańskich przedmieść, zasłynął powiedzeniem: „Żaden człowiek, który ma podwórko i dom, nie może być komunistą. Ma po prostu za dużo roboty”. Ten bon mot pokazuje mechanizmy biowładzy, pochodzące jeszcze z przemysłowych osiedli patronackich XIX wieku. Uczyńmy ludzi właścicielami domów – uzależnijmy ich tym samym od pracodawców, banków poprzez konieczność zaciągnięcia kredytu. Właśnie zadłużenie jest powszechną relacją społeczną w III RP determinującą kształt wspólnoty i stygmatyzującą tych, którzy są z niej wykluczeni.
Nie możemy jednak uznać, że w sytuacji funkcjonowania w późnym kapitalizmie, należy pozwolić na to, co przygotowują nam arbitralnie ekonomia i polityka. Modele rozwoju przedmieść obciążają kosztami wszystkich i nie mogą zostać skwitowane argumentami prawa do indywidualnego wolnego wyboru. Taki sposób organizacji miast jest zgubny w okresie katastrofy klimatycznej. Ogrodzenia na osiedlach i wąskie drogi blokują dostęp straży pożarnej i pogotowiu i narażają okolicznych mieszkańców. Dzieci wychowywane w prywatnych żłobkach i przedszkolach zazwyczaj nie mają dostępu do terenów zielonych, a pod hasłami bezpieczeństwa są pozbawiane możliwości spontanicznego kontaktu z przyrodą i przestrzenią. Nie poznają innych dzieci, wychowują się w grupie rówieśniczej poddawanej presji produktywności i rynkowego sukcesu.
Włączenie w globalny system sprawiło, że mieszkanie w Polsce stało się instrumentem finansowym na światowym rynku. Brak zaangażowania państwa w politykę przestrzenną i wybieranie modelu kredytowego w skali kraju mają swoje dalekosiężne konsekwencje dla wszystkich mieszkańców. Przestrzenne procesy zachodzące w okresie transformacji to rezultaty polityki na stopniu centralnym i w skali poszczególnych miast. Jednocześnie
jednak, przy niewątpliwej polityczności problemu, dotyczy on również sfery indywidualnych wyborów – kreowania środowiska własnego życia i wizji przyszłości jednostek i rodzin. Przy tym imaginarium, w obrębie którego te wybory są dokonywane, również jest modelowane przez globalne trendy i język reklamy. Władza odciska się tu w sposób miękki, dotykając wnętrz i ciał za pomocą kreowanych wzorów, dość przezroczystej biopolityki.
Celem mojej narracji było pokazanie związków zachodzących pomiędzy tymi skalami i uwidocznienie problemów. Choć piszę także o wątkach związanych z estetyką, to moim głównym zamierzeniem było przeniesienie debaty na temat domów z dyskusji na temat gustów do sfery w szerokim tego słowa rozumieniu politycznej. Książka jest diagnozą, zarysowaniem pewnego stanu rzeczy. Zapisem rozczarowania architekturą i rolą, do jakiej
została sprowadzona w neoliberalnym systemie, służąc głównie przynoszeniu zysków. Pokazaniem, że zasadnicze pytania ujawniają się w paradygmacie wartości i potrzebie dyskusji na ich temat. Nie formułuję recept, mam tylko nadzieję, że uświadomienie sobie związków, może prowadzić do zmiany.
Problemy wskazane w publikacji czekają na rozwiązania na
każdym z wymienionych poziomów, a pytania o polskie domy i mieszkania, które sobie dzisiaj stawiamy, powinny przede wszystkim mieć na względzie katastrofę klimatyczną i jakość życia mieszkańców oraz ich wzajemnych relacji. Budować poczucie odpowiedzialności za słabszych i solidarność z tymi, którzy nie mogą wybrać sobie domu swoich marzeń, a czasem nie mają go w ogóle.
Jeśli miałabym próbować sformułować jakiś program, to po pierwsze postulowałabym: zainteresujmy się prawem i polityką. Sfera prawa została pozostawiona ekspertom, w których interesie jest tworzenie hermetycznej dyscypliny, by przedstawiciele prawniczych zawodów mogli kapitalizować się na swojej wiedzy. Uprośćmy język, w którym formułowana jest legislacja. Kształćmy urzędników państwowych, którymi powinni być także
kompetentni urbaniści. I dobrze ich systemowo wynagradzajmy,
uznając społeczną wagę ich pracy. Do lokalnych władz wybierajmy ludzi spoza klasy politycznej, patrząc uważnie na ich integralność, intencje i wcześniejsze działania. Do władz centralnych poszukajmy kandydatów nieuwikłanych w niejasne związki z biznesem, działających w partiach, które wyraźnie deklarują troskę o klimat, planetę i ludzi. Wspierajmy model państwa o mocnych usługach publicznych, opiece zdrowotnej i edukacji oraz polityce mieszkaniowej, budują one bowiem zaufanie do instytucji i siebie nawzajem.
Myślmy o mieszkaniach jako miejscach życia, a nie przede wszystkim zarabiania pieniędzy. Uświadommy sobie różnice klasowe, by zdać sobie sprawę z odpowiedzialności za innych, która powinna się wiązać z uprzywilejowaniem. Zobaczmy nasze powiązania z przezroczystym globalnym systemem, nie bójmy się mówić o opodatkowaniu globalnych korporacji. Zapytajmy, gdzie płacą swoje podatki nasze lokalne tuzy biznesu. Zmierzmy się z prawdą, że ekstensywna konsumpcja odbywa się bezpośrednio kosztem globalnego Południa, a fakt, że nie mieliśmy kolonii,
nie zwalnia nas z odpowiedzialności za sweatshopy w Chinach i Bangladeszu. Zobaczmy związki pomiędzy globalną gospodarką a naszym podwórkiem i domagajmy się zmiany polityki państwa. Postulujmy stworzenie publicznego programu mieszkalnictwa. Sami spróbujmy zdecydowanie ograniczyć się w naszych materialnych pragnieniach.
Na koniec chciałabym wygłosić pochwałę zwyczajności i nieuporządkowania. Indywidualne ogródki pod blokami czy zwykłe skwerki z żywopłotem powstałe bez udziału projektantów są dzisiaj ostoją bioróżnorodności, miejscem życia dla owadów i ptaków. Podobnie mogłoby być na przedmieściach, gdyby zgodzić się na zagospodarowanie terenów zielonych nie pod kątem wizerunku, ale korzyści dla przyrody. Pozostawione miedze czy nieużytki, pozornie brzydkie i zaniedbane, są ogromnie cenne w tym czasie. Zgódźmy się na logikę działania przyrody, nie czyśćmy jej ciągle intensywną chemią. Troszczmy się o nasze otoczenie, ale nie wprowadzajmy weń całkowitego porządku. Potrzebę planowania wszystkiego zastąpmy dbaniem o faktyczne potrzeby, o innych, o jakość życia. O to, jakimi ludźmi jesteśmy. Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Jesteśmy wreszcie we wspólnym domu.
Dorota Leśniak-Rychlak
Fragment książki: “Jesteśmy wreszcie we własnym domu”.
Książkę można kupić w sklepie Fundacji Bęc Zmiana.
Zdjęcie w nagłówku: Jarosław Matla, “Jesteśmy wreszcie we własnym domu.”
–1 Komentarz–
[…] być dyspozycyjni wobec kapitału. – mówi dr Dorota Leśniak-Rychlak, której książka “Jesteśmy wreszcie we własnym domu” trafiła niedawno na księgarskie półki [kupicie ją m.in. w sklepie Fundacji Bęc […]