Urzędnicy uwierzyli, że ćwierć miliona krakowian mówi po ukraińsku i wykupili dla nich reklamy po polsku
Śledzenie wydatków krakowskiego urzędu i jednostek miejskich to nie tylko droga przez łzy. Czasem lektura rejestru umów może być także zabawna i pełna śmiechu, nawet pomimo poczucia marnowania publicznego grosza. Tak było w przypadku reklamy dla osób posługujących się językiem ukraińskim, którą wykupił Zarząd Transportu Publicznego, pogrobowiec niesławnego ZIKiT-u.
Wydatki krakowskich urzędów są ciekawą i emocjonującą lekturą. Prawdziwymi perełkami bywają tzw. zamówienia miękkie, czyli takie poniżej kwoty 30 tys. euro (np. szkolenia, konferencje czy kampanie medialne). Nie trzeba rozpisywać na nie przetargów, a ocena zasadności takiego wydatku to już decyzja samych urzędników. Jednym z nich było zakupienie reklamy za 20 000 zł w jednym z lokalnych portali, a dokładnie w jednym z lokalnych portali i jego ukraińskojęzycznej wersji. Założenie było takie, że treść miała również dotrzeć do mieszkających w Krakowie Ukraińców, tak aby bez przeszkód mogli korzystać z krakowskich tramwajów i autobusów. Pytacie, co w tym śmiesznego? Zapraszam do prześledzenia realizacji zamówienia.
Do Ukraińca po polsku
Po pierwsze – reklamy dla osób mówiących po ukraińsku zostały przygotowane w języku… polskim.
Jak to możliwe, że ukraińskojęzyczna kampania na ukraińskojęzycznym portalu jest po polsku i kieruje do materiałów po polsku? Zadaliśmy szereg pytań w tym temacie. Sebastian Kowal – urzędnik ZTP od kontaktów z mediami – odpowiedział jednym zdaniem, że „oferta przygotowana przez portal informacyjny obejmowała tylko kompleksowe rozwiązanie, uwzględniające obywateli pochodzenia ukraińskiego, a także polskiego”. Czy jest to odpowiedź na zadane pytanie, czy tylko odpowiedź na pytanie, które Kowal zadał sobie sam – to pozostawiamy do oceny czytelnikom. Ale to dopiero początek ciekawostek związanych z wykupieniem kampanii. Jeszcze ciekawsza jest oferta, którą wydawca portalu przedstawił krakowskiemu urzędowi. Napisano w niej, że:
Serwis odwiedza miesięcznie 250 tys. ukraińskojęzycznych mieszkańców Krakowa i okolic.
I na tej podstawie wybrano właśnie ten portal.
Krakowski urzędnik łyka dane z kosmosu
I tu zabawa rozkręca się na dobre, bo przecież wystarczy odrobinę się wysilić, żeby samemu sobie uświadomić, że ta liczba jest – delikatne mówiąc – zawyżona. Przecież gdyby w Krakowie mieszkało tylu Ukraińców, to musieliby zająć wszystkie mieszkania Nowej Huty wraz z Bieńczycami, Czyżynami i Mistrzejowicami, a do tego zasiedlić Krowodrzę i jeszcze jakieś mniejsze osiedle. I wszyscy musieliby czytać portal, który na Facebooku ma 8 tys. fanów.
Że te dane nijak mają się do rzeczywistości, sprawdzić można nie tylko z pomocą wyobraźni, ale po prostu bazując na ogólnodostępnych i twardych danych. Wystarczy poświęcić jakieś 15 sekund, wykorzystując wyszukiwarkę Google, aby dotrzeć do wyliczeń krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego. Wg tego opracowania w 2019 roku w Krakowie, mieszkało od niecałych 10-ciu, do maksymalnie 50 tys. Ukraińców. Jak wobec tego możliwe, że w ciągu niecałych dwóch lat, w samym środku pandemii, miałoby ich nagle zamieszkać ćwierć miliona? Jak odpowiedziano nam w ZTP – danych nie zweryfikowano, bo – tu uwaga – “jednostka nie ma dostępu do serwerów portalu“, w którym wykupiła reklamy. Czy jest to odpowiedź na pytanie, które zadaliśmy my, czy tylko odpowiedź na pytanie, które Kowal zadał sobie sam – pozostawiamy ocenie czytelników. Podobnie jak to, czy w krakowskich urzędach właśnie w taki sposób powinno się weryfikować nadesłane oferty.
A gdyby do urzędników nagle napisał książę z Nigerii?
Uwielbiamy Monty Pythona, ale jeśli rzecz dotyczy naszych i Waszych pieniędzy, to chcielibyśmy, aby granice absurdu zostały wyraźnie wytyczone. Wyobraźmy sobie sytuację, że takie ZTP zamawia budowę przystanku. Po zakończeniu inwestycji okazuje się, że wybudowano go z dykty, czyli – po prostu – niezgodnie z zamówieniem. Jaki byłby los urzędnika, który podpisał się pod odbiorem takiego przystanku?
Na to pytanie w ZTP nam dotąd nie odpowiedziano.
Mamy nadzieję, że to dlatego, iż w bólach rodzi się tam jakaś refleksja. I że zdąży się urodzić, nim do urzędników napisze np. nigeryjski książę, który obieca im przepisanie swojego majątku.
PS.
Po zadaniu pytań na temat powyższej kampanii reklamowej doszło do niespotykanej w historii mediów sytuacji. Dyrektor ZTP – Łukasz Franek – opublikował w piątkowy wieczór post na Facebooku, w którym skarżył się na to, że poruszanie tego i innych tematów – parafrazując słowa z usuniętego już posta – to element spisku wymierzonego w jego osobę. Dyrektor Franek zażyczył sobie przy tej okazji ujawnienia naszej korespondencji z Sebastianem Kowalem. Poniżej – przez wzgląd na prośbę dyrektora Franka – publikujemy wymianę maili, w której próbowaliśmy zgłębić szczegóły kampanii informacyjnej w języku ukraińskim oraz tego, jak oceniono ofertę zawierającą informację o tym, że istnieje serwis internetowy czytany przez ćwierć miliona “osób ukraińskojęzycznych” mieszkających w Krakowie i okolicach.
Rozpoczęliśmy od poproszenia o umowy na reklamy w mediach. Jeden z dokumentów przykuł naszą uwagę, więc poprosiliśmy o więcej szczegółów.
Odpowiedziano poniższym pismem:
Ponieważ odpowiedzi wydały nam się dotyczyć innych pytań, niż przesłane przez nas, poprosiliśmy o dalsze wyjaśnienia.
Odpowiedziano jak poniżej:
Było lepiej, ale – naszym przynajmniej zdaniem – wciąż brakowało kilku ważnych informacji. Poniżej przesłane przez nas pytania uzupełniające wraz z odpowiedziami. Druk, do którego odwołują się odpowiedzi, to pierwsze pismo z urzędu, które znajdziecie powyżej. Poprosiliśmy też o kilka raportów z badań prowadzonych przez Zarząd, bo wydały nam się interesujące. Jak na razie ich jednak nie otrzymaliśmy, więc nie wiemy, czy na pewno takie są.
W odpowiedzi przesłaliśmy pytanie pomocnicze.
Odpowiedziano:
Czekamy.