Przywieźli z granicy prawie 800 osób. „W Krakowie nawet turyści pomagają”
– Warto powiedzieć także, że nie są to zazwyczaj ludzie, którzy chcą innym siedzieć na głowie. Bardzo często pytali nas, czy będą mogli pracować. Dlatego na początku nie chcieli statusu uchodźców, bo ten zabraniał im pracować przez sześć miesięcy. Chcieli robić cokolwiek. Szyć, gotować, czyścić toalety. Byle na siebie zarobić – mówi Mateusz Jaśko. Krakowski bloger, znany ze strony “Co jest nie tak z Krakowem”, który wraz z przyjaciółmi, krakowskimi przedsiębiorcami i mieszkańcami miasta zorganizował jedną z największych w kraju społecznych akcji pomocy dla uchodźców. Jej częścią były nie tylko konwoje znad granicy i pomoc w znajdowaniu mieszkań. Jest nią też działający przy Kalwaryjskiej magazyn darów oraz sklep za zero złotych. A już wkrótce nauka języka oraz pośrednictwo pracy. – Wędka jest lepsza niż ryba – mówi o tym Jaśko.
Czym się teraz zajmuje twoja teściowa?
Moja teściowa należy do obrony terytorialnej w Odessie i pomaga tam praktycznie we wszystkim. Wcześniej gotowała. Przygotowywała siatki maskujące. Teraz głównie rozwozi pomoc do mniejszych miejscowości i pracuje przy przygotowywaniu miasta do obrony. Czeka na atak.
Widziałem, że torebkę zamieniła na „kałacha”. A kim była przed wojną?
Nauczycielką. Zastępcą dyrektora szkoły. A teraz jest tak naprawdę żołnierzem.
Czyli nie torebkę, a kredę zamieniła na karabin. Trudno nie polubić. Trudno nie szanować.
Świetna babka. A jakie robi genialne pielmieni, kiedy do nas przyjeżdża. Robi je zresztą przez błąd językowy, bo ja po ukraińsku trochę mówię, ale jednak bardzo słabo. I jak była kilka pierwszych razy, to chciałem jej powiedzieć, że bardzo lubię pielmieni. A mówiłem: „rób pielmieni, teraz”.
No to stała w kuchni i robiła.
“Mieszkania są potrzebne cały czas. Niekoniecznie w Krakowie”
Ile osób przywieźliście z granicy?
Jeździliśmy przez pierwsze 10 dni. Przywieźliśmy prawie 800 osób.
Zakwaterowaliście wszystkich?
Mieszkanie znaleźliśmy dla 400. Wbrew temu, co się mówi, nie każdy chce zostawać w Krakowie. W samym mieście zakwaterowaliśmy około 300 osób. Poza miastem jeszcze ponad 100 kolejnych.
W dużym mieście chciała zostać tylko połowa?
Nawet niecała. Część osób rozlokowaliśmy w Rożnowie, Sączu, Pińczowie, nawet w Dulowej. To raczej mniejsze miasta. Też w Nawojowej Górze. Ludziom to nie przeszkadzało. Na ogół mówili, że pojadą gdziekolwiek. Tam gdzie jest miejsce. Sporo ludzi pojechało też dalej, za granicę. Na przykład do Włoch.
Dalej potrzebujecie mieszkań poza Krakowem?
Mieszkania są potrzebne cały czas. Niekoniecznie w Krakowie.
W Krakowie się już chyba kończą. Pytam, bo znam kilka osób, które zgłosiło domy oficjalnymi kanałami i te domy stoją puste do tej pory. Można je zgłosić do was?
Tak. Zdecydowanie. My już teraz nie jeździmy na granicę. Ale za pierwszym razem, kiedy zorganizowaliśmy konwój było w nim 50 aut, a za każdym kolejnym ponad 30 samochodów. Część z tych ludzi dalej jeździ na granicę i nadal przywozi uchodźców do Krakowa i w jego okolice. Mieszkania się zapełnią. Wystarczy napisać do mnie, a później koordynuje to moja dziewczyna.
“Za pierwszym razem na parkingu zjawiło się 50 aut”
Mówisz o konwojach na kilkadziesiąt aut, które jeździły przez 10 dni. Jak to zrobiliście?
Pierwszy raz pojechałem na prośbę jednej z krakowskich polityczek. Na miejscu zobaczyłem, że od uchodźców bierze się pieniądze, wybiera ich po znajomości i nie wykorzystuje się nawet wszystkich miejsc w samochodach. Powiedziałem, że pomoc nie może tak wyglądać. Nagrałem filmik na Facebooka i odzew przerósł wszystkie oczekiwania. Spodziewałem się, że maksymalnie może się udać zorganizować 10 samochodów. A skończyło się tak, że nie nadążałem odpowiadać.
Za pierwszym razem na parkingu zjawiło się 50 aut. W kolejnych dniach było tak, że wracaliśmy do Krakowa o 17. A do pierwszej w nocy dzwoniliśmy po ludziach, którzy zaoferowali mieszkania, żeby rozlokować tych, których przewieźliśmy. Później pobudka o drugiej w nocy i do Przemyśla.
Spaliśmy po godzinie. Byliśmy wyczerpani fizycznie i psychicznie.
Kilkadziesiąt osób. 10 dni. Duży wysiłek.
Na szczęście bardzo pomagali krakowianie. Robili bardzo dużo. To nie było tak, że na miejscu wszyscy czekali, żeby ich zabrać. Ludzie byli wystraszeni, nieufni. Trzeba było ich przekonywać. Rozmawiać. Były różne sytuacje. Niekiedy bardzo ciężkie. Nie tylko dla nich. Także dla nas. Szczególnie trudno psychicznie było, gdy ktoś chodził z tłumaczami i rozmawiał z uchodźcami.
Mnie utkwiły w pamięci dwie historie.
“Ona płakała. Nie mogliśmy wytrzymać.”
Poproszę.
Jedna pani przywiozła dzieci. Nie swoje. Z opiekunką. Pytamy jej – moja dziewczyna tłumaczyła przez telefon, bo to był pierwszy raz – dlaczego nie zostaje, dlaczego chce wracać? Bo wsiadała do pociągu, którym przyjechała, żeby wrócić do Kijowa. Strasznie płakała. Ona mówi, że nie może zostać, że Kijów jest bombardowany, że musi jechać pomagać. Powiedziała, że „moje chłopczyki” – mąż i syn – walczą w mieście. Że nie wie, gdzie jest jej córka i babcia, bo zaginęły w Kijowie. To było straszne. Ona płakała. Nie mogliśmy wytrzymać. Wtedy nagrałem filmik z prośbą o pomoc.
Druga?
Kobieta leżała w noclegowni na dworcu. Widać było, że jest bardzo słaba, wykończona. Podeszliśmy, rozmawialiśmy z nią. Okazało się, że na dworcu była już dwa dni, ale nie pojedzie, bo czeka na telefon od córki. Telefon nie działał. Nie miał nawet karty SIM. A w dalszej części rozmowy wyszło, że córka zaginęła wiele lat wcześniej we Francji. To wojna i bombardowania uruchomiły stare traumy. Nie była świadoma, co się dzieje. Wyglądała strasznie, na bardzo słabą.
Takich historii było jednak więcej. Też dzieci ze zwierzakami. To rozczulało. Człowiek bierze z domu co najważniejsze. Często jedną siatkę, ale też kota lub psa. Albo starsze panie, które nie znają języka, nie mają ani grosza. Dawaliśmy ludziom także gotówkę, żeby mogli dojechać do Warszawy.
Mieli tam kogoś, ale nie mieli jak dotrzeć, bo to było jeszcze zanim zrobiono darmowe pociągi.
Ciężkie to. Bardzo ciężkie. Ale wesołe aspekty też były.
“Oleksandr chodził po dachu”
Jakie?
Jak przyjeżdżasz z Krakowa i widzisz, jak działa prezydent Przemyśla, to myślisz sobie: superbohater. Była na przykład taka sytuacja, że pociąg stał na granicy 12 godzin. Przyszła jakaś pani i mówi do prezydenta Przemyśla, że w środku jest 40 stopni i nie ma wody. Prezydent powiedział tylko: tak? To proszę zaczekać. Minęła minuta. Woda była załatwiona. I był nasz tłumacz Oleksandr, bo później jeździliśmy już z tłumaczami i megafonem. Oleksandr chodził po dachu pociągu i wołał przez megafon, że woda zaraz zostanie podana przez okna. Prezydent Przemyśla to człowiek-orkiestra. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Podobno spał na dworcu w co wierzę, bo za każdym razem jak przyjeżdżaliśmy to on tam był i koordynował pomoc.
Wspaniałe jest też to, jak ludzie się zjednoczyli. Niekiedy po podróży do Przemyśla trzeba było czekać na parkingu 12 godzin, żeby dopiero zabrać ludzi z powrotem. Wszyscy czekali. Nikt nie narzekał. Ludzie to rozumieli. To co zrobili krakowianie i mieszkańcy okolic, to jest coś świetnego.
W ogóle chciałbym z całego serca podziękować wolontariuszom i tym, którzy nam pomagają.
Powiedziałeś, że to było wyczerpujące. Fizycznie, psychicznie, emocjonalne. Skąd paliwo?
Ciężko powiedzieć. Chyba po prostu zwykła ludzka przyzwoitość. Też Ukraińcy żyją z nami od wielu lat. Zżyliśmy się z nimi. Mam wielu przyjaciół z Ukrainy. Wielu z nas ma. To bliscy ludzie.
“Wszystko stało się dzięki postowi w internecie”
Właśnie. Te trudne historie to jedna strona medalu. Jest i druga, dająca nadzieję. Np. Diana.
Diana była u kolegi. Przyjechała zobaczyć Kraków i wojna odcięła ją od kraju. Nawet chciałaby wrócić, ale do Czernichowa nie za bardzo ma jak, bo jest odcięty. Okazało się, że Diana gra w szachy. Napisałem post. Wrzuciłem na Facebooka. Mój brat dał na LinkedIna. Do tej pory odpisuję na wiadomości. Odezwały się korporacje chętne ją zatrudnić. Kluby szachowe chciały pomóc.
Napisałeś, że potrzebuje pracy?
Dokładnie tak. Żeby coś dla niej znaleźć, jeżeli to możliwe. Teraz samych „zamówień” na lekcje szachów ma tyle, że w zupełności wystarczą, więc zobaczymy, czy zajmie się głównie tym, czy może też pójdzie pracować do jakiegoś „korpo”. Wszystko stało się dzięki postowi w internecie.
Widzisz. A od ludzi urzędu da się usłyszeć, że robisz to, co robisz, bo „grzejesz się w temacie”.
To nie było planowane. Jak pojedziesz raz i zobaczysz tragedię ludzką, nie możesz przestać pomagać. Nie wiem, czy ja nie potrafię robić kilku rzeczy na raz, czy po prostu nie było czasu, ale zawaliłem wszystkie swoje obowiązki zawodowe. Kontrahenci mieli mnie dość. Możliwe, że będę płacił kary za opóźnienia. Tak że jak komuś coś zawaliłem, to bardzo za to przepraszam. Przy ludzkiej tragedii ciężko przejść obok i wrócić do codzienności. Właściwie się nie da. To zmienia człowieka. Rozumiem wszystkich tych, którzy dalej tam jeżdżą, dalej pomagają. Nie da się odejść.
Sklep za zero złotych
Zmieniliście już formę pomocy.
Ruch na granicy trochę się zmniejszył. Więcej możemy zrobić tutaj. Znajomi ze stowarzyszenia „Nic o nas bez nas” zajmują się magazynem darów, a także sklepem „za zero złotych”, który działa przy Kalwaryjskiej i w którym ludzie mogą się zaopatrzyć w artykuły pierwszej potrzeby.
Jak go zaopatrujecie? To duże koszty.
Dużo ludzi dowozi towary i pomoc, więc ciężko to dokładnie policzyć. Ale patrząc na same wydatki finansowe, to jest to dziś nawet około 10 tysięcy złotych dziennie.
- Zbiórka prowadzona przez stronę “Co jest nie tak z Krakowem” jest TUTAJ.
Pochodzą ze zbiórki?
Duża część ze zrzutek. Duża część od prywatnych osób. Akcję zorganizowali ludzie ze stowarzyszeń „Nic o nas bez nas” i „Starego Podgórza”. I ci ludzie wpłacają też dużo prywatnych pieniędzy na to, żeby na półkach w „sklepie” był towar. Kiedy widzisz te kolejki, tych potrzebujących ludzi, to łapie za serce. A organizatorzy pomocy widzą ich cały czas, bo w większości mieszkają zaraz obok. Towary przywozi też coraz więcej krakowian. Coraz więcej firm. Dziś od jednej z dużych firm produkujących papier toaletowy dostaliśmy na przykład dwie palety papieru toaletowego. Zdarza się, że nawet turyści pomagają. Jacyś ludzie, którzy odwiedzali Kraków skontaktowali się ostatnio z Piotrem Kubiczkiem, powiedzieli, że zrobią zakupy i zapłacą za wszystko. Zapłacili za pięć wózków. Wyszło dobrze ponad 1000 euro. To nie był pierwszy raz.
“Wędka jest lepsza od ryby”
Zrzutki też nie są małe. Widziałem wpłaty po 10 tys. złotych.
Były takie wpłaty. Ludzie chcą pomagać. Rozumieją, że to nie jest tak, że przyjedziesz i masz wszystko. Może jesteś już w bezpiecznym miejscu, ale nie masz pracy i języka. Start jest trudny. Miesiąc, dwa poduszki powietrznej są potrzebne. Odbieramy więc też biuro na Kujawskiej.
Tam ma być pośrednictwo pracy?
W dużym cudzysłowie. Chcemy pokazywać Ukraińcom, jak mogą działać w Krakowie, żeby było tanio. Gdzie są bary mleczne. Gdzie tanie sklepy. U nich przecież sklepy są inne. Tłumaczyć dokumenty. Ale przede wszystkim uczyć języka i pomagać z pracą. Wędka jest lepsza od ryby.
“Przy działaniach miasta ręce opadają”
A dlaczego wysłałeś do wiceprezydenta Krakowa zupki chińskie?
Ponieważ miasto wykazuje się niezwykłą indolencją w działaniu, kiedy chodzi o uchodźców. Zaczęło się od tego, że tydzień przed wybuchem wojny, pytałem, czy są przygotowani na to, co może się wydarzyć. Nikt nie odpowiedział, ale dziś już widać, że nie byli w ogóle przygotowani. Była ta straszna wypowiedź prezydenta Majchrowskiego, który w dzień inwazji, kiedy zdjęcia ofiar były już w internecie, mówił w radio, że tam się nic takiego nie dzieje, żeby ludzie mieli uciekać.
A teraz wisienką na torcie była wypowiedź wiceprezydenta, który mówił, że na dworcu nie ma ciepłych posiłków, bo ich wylanie mogłoby spowodować panikę i doprowadzić do jeszcze większego dramatu. Nie wiem, od czego większego, ale to są jego słowa. Chciałem nagłośnić głupotę tej wypowiedzi. Wysłałem mu więc zupki chińskie, bo można ją jeść na sucho. Bez morderczych płynów. Przy działaniach miasta ręce opadają. Chwalili się ostatnio, że zapewnili nocleg 5 tys. osób. Przecież to jest jakiś przykry żart. Taki jak z hełmami od Niemiec, tylko gorszy.
- Czytaj także: “Wylanie gorących potraw mogłoby się zakończyć paniką, a tym samym nieprawdopodobnie dramatycznymi zdarzeniami”
Darmowe parkingi, darmowa strefa dla uchodźców też są bardzo złym pomysłem. Będą antagonizować mieszkańców i uchodźców. To powinno zostać ukrócone. Nie każdy musi wjeżdżać autem do centrum. Z łatwością dałoby się zorganizować parkingi poza miastem.
Budżet na pomoc jest jednak dość duży. Wydano już 15 milionów złotych.
Pytanie, na co wydano. Jeżeli poszły na hotele, to oznacza, że rzecz zorganizowano bez sensu. Taka forma pomocy pozwoliła zarobić hotelarzom, a miasto „wystrzelało” się z pieniędzy w dwa tygodnie i nie ma ich teraz na potrzebne rzeczy. Pomoc powinna być długoterminowa, a nie krótkoterminowa. Mądrze zaplanowana. Dlaczego nie zamówiono kontenerów? “Obozy” to może nie jest najlepsze wyjście, ale lepsze niż to, że teraz zastanawiamy się skąd wziąć pieniądze na jakąkolwiek pomoc.
Skala potrzeb jest wielka. Rzeczywiście może dziwić, że wybrano tak kosztowną formę zakwaterowania uciekających przed wojną, kiedy trzeba było tak wielu tysięcy miejsc. Jest przecież na przykład mnóstwo budynków gminnych, których nie przygotowano.
Są. Na szczęście jeszcze nie wyprzedali wszystkiego. Ale warto powiedzieć także, że nie są to zazwyczaj ludzie, którzy chcą innym siedzieć na głowie. Bardzo często pytali nas, czy będą mogli pracować. Dlatego na początku nie chcieli statusu uchodźców, bo ten zabraniał im pracować przez sześć miesięcy. Chcieli robić cokolwiek. Szyć, gotować, czyścić toalety. Byle na siebie zarobić.
“Mam nadzieję, że zryw narodowy potrwa trochę dłużej”
800 przywiezionych osób. 400 zakwaterowanych. Jaki był budżet akcji?
Zebraliśmy na zbiórce 58 tysięcy złotych.
Ale to poszło na magazyn darów?
Największa część. A i tak zostało nam jeszcze ponad 30 tysięcy. Chociaż po dzisiejszych spłatach rachunków będzie mniej. No i w tym tempie i przy tych potrzebach, to pieniądze skończą się za kilka dni.
A na sam transport i mieszkania?
Budżet był mały. Na przykład prawie nikt nie chciał zwrotu za benzynę. Myślę, że w sumie mogły pójść na to z 3 tys. złotych. Z tym, że jak ktoś przyjął uchodźców, to teraz może przyjść do nas do „sklepu za zero złotych” i dostać niezbędne produkty. Staramy się nie zostawiać tych ludzi samych.
Sporo mniej niż 15 milionów. Do kiedy planujecie działać?
Tak długo, jak starczy ludzkiej pomocy. Rozumiem, że dawać jest coraz ciężej. Ale mam nadzieję, że zryw narodowy potrwa trochę dłużej. Niech trwa chociaż do Wielkanocy. To zapewni ludziom jakiś start. My ruszymy też z lekcjami polskiego, żeby uchodźcy mogli sami zadbać o siebie.
A jak ludzie już nie dadzą rady pomagać, to niech rząd i miasto przejmie wreszcie obowiązki. Na razie przerzucają się odpowiedzialnością, a to nie chodzi o to, żeby znaleźć winnego. Mądrzejszy jest w takich sporach zwykle ten, który zakasze rękawy, weźmie się do roboty i ogarnie sytuację.
Nie ten, który winę zrzuci na kogoś innego.
***
Mateusz Jaśko – autor fanpejdża i kanału You Tube “Co jest nie tak z Krakowem”. Krakowianin od urodzenia. Zakochany w Starej Krowodrzy i mieszkaniach w kamienicach. Zawodowo operator, montażysta, scenarzysta, właściciel wypożyczalni sprzętu filmowego. W wolnych czasach uprawia sporty uderzane, pisze scenariusze i teksty piosenek.
Fot. Zbiórka pierwszego konwoju zorganizowanego przez Mateusza Jaśko, który pojechał po uchodźców na granicę. / Krak-Dron.