Zaczynała w akademiku, a dziewczyny przyjeżdżały z całej Polski. Dziś ma ceniony salon
– Jeżeli ktoś przychodzi z pomysłem, który nie pasuje do jego typu włosa, struktury czy objętości, mówimy otwarcie. Doradzamy długość, gęstość, żeby fryzura była nie tylko piękna, ale też bezpieczna dla naturalnych włosów – mówi Kaśka, właścicielka salonu Afro Styl.
Styl, życie, pasja – wszystko tu się ze sobą splata. Jaka historia kryje się za początkiem tej przygody?
Katarzyna Steindel: To było jakieś 25 lat temu. Moja koleżanka przywiozła z Berlina pomysł na zaplatanie syntetycznych warkoczyków. Byłam jej pierwszą „klientką” – zrobiła mi włosy, choć musiałam długo na nie odkładać, bo byłam wtedy biedną studentką. Ale kiedy już je miałam, zakochałam się w tym stylu. Moje własne włosy nie są zbyt bujne, więc efekt mnie zachwycił. Bardzo chciałam powtórzyć fryzurę, ale finansowo to był dla mnie wtedy duży wydatek.
Zaczęłam więc kombinować – wiedziałam, że w Amsterdamie w afro shopach można kupić odpowiednie włosy. Poprosiłam znajomego, żeby mi je przywiózł. Zaczęłyśmy z koleżanką ćwiczyć na sobie nawzajem. I tak się zaczęło.
I od razu pojawiły się klientki?
Najpierw to były znajome znajomych – klasyczna poczta pantoflowa. 25 lat temu w Polsce praktycznie nikt nie chodził z takimi fryzurami, więc każda z nas, która miała je na głowie, była zaczepiana na ulicy. Ludzie pytali, gdzie coś takiego można zrobić. No i dziewczyny zaczęły przesyłać do nas kolejne dziewczyny.
W tamtym czasie w całej Polsce może cztery, pięć osób zajmowało się czymś podobnym. Dziewczyny przyjeżdżały do nas z całego kraju. Było ogromne zainteresowanie, choć na początku pracowałyśmy w akademiku, w ciasnym pokoju, który dzieliłyśmy z trzema innymi osobami. Później przeniosłyśmy się do wynajmowanych mieszkań.
Po dwóch latach działalność rozwinęła się na tyle, że przeniosłyśmy się do salonu tatuażu przy ulicy Floriańskiej. Tam miałyśmy swoje stanowiska obok tatuatorów i piercerów. Początkowo jedno pomieszczenie służyło jednocześnie jako poczekalnia i miejsce pracy, ale po kilku latach zapotrzebowanie tak wzrosło, że wynajęłyśmy lokal przy Krowoderskiej – 75 metrów kwadratowych, kilka stanowisk, drugi pokój pełnił funkcję sklepu z alternatywną odzieżą, którą też projektowałam. To było nasze królestwo przez ponad siedem lat.
A wszystko zaczęło się od jednej fryzury dla samej siebie. Dziś po 25 latach trudno byłoby chyba robić coś innego?
Dokładnie. To już ćwierć wieku pracy i trudno sobie wyobrazić inny zawód, choć oczywiście to jest zajęcie wymagające – fizycznie, psychicznie, czasowo. Pracujemy często na stojąco przez wiele godzin, ręce bolą, tygodnie bywają bardzo intensywne. Ale dopóki mamy siłę – działamy. Co będzie dalej, zobaczymy.
Wasze fryzury widać z daleka – są odważne, niepowtarzalne, często niosą ze sobą symbolikę. Co was inspiruje przy tworzeniu stylizacji?
Inspiruje nas dużo rzeczy – moda, trendy, ale i same klientki. Kilka lat temu na przykład pojawił się boom na afro loki – doczepiane, syntetyczne loczki, które od razu wprowadziłyśmy do oferty. Obserwujemy, co dzieje się za granicą, czerpiemy z internetu, wcześniej z podróży.
Kiedy pokazujemy nowe fryzury na zdjęciach – szybko pojawiają się kolejne klientki z pytaniem: „Poproszę to samo!” Mamy wiele dziewczyn, które przychodzą do nas od 20 lat i uwielbiają eksperymentować.
Pamiętasz metamorfozę, która była szczególnie spektakularna – nie tylko wizualnie, ale i emocjonalnie?
Oj, wiele takich było. Właściwie każda z naszych klientek wychodzi odmieniona. Szczególne wrażenie robią przemiany, gdy ktoś przychodzi z krótkimi włosami, a wychodzi z burzą długich splotów. Efekt jest naprawdę „wow”.
Do Krakowa przyjeżdżają do nas ludzie z całego świata. Gdybyśmy mieli zaznaczyć na mapie, skąd pochodzą nasi klienci – każdy kontynent miałby swoją pinezkę. Oczywiście wiele osób czarnoskórych przychodzi do nas, bo te fryzury są naturalnym przedłużeniem ich kultury, ale bywają też klientki z Azji, z egzotycznych wysp – pełen przekrój.
Pomagacie dobrać fryzurę? Mówicie szczerze, jeśli coś nie pasuje?
Zawsze. Jeżeli ktoś przychodzi z pomysłem, który nie pasuje do jego typu włosa, struktury czy objętości, mówimy otwarcie. Doradzamy długość, gęstość, żeby fryzura była nie tylko piękna, ale też bezpieczna dla naturalnych włosów. Celem jest to, by po ściągnięciu splotów – po dwóch, trzech miesiącach – włosy były w takim samym stanie jak przed założeniem.
A kogo najczęściej obsługujecie? Jest jakaś dominująca grupa wiekowa albo typ osobowości?
Nie. I to jest właśnie najpiękniejsze. Przychodzą do nas osoby w każdym wieku – od nastolatek, które przyszły z mamą na pierwsze warkoczyki, po kobiety po siedemdziesiątce, które marzą o długich dredach. Przychodzą dziewczyny z tatuażami i kolczykami, ale też eleganckie panie z korporacji. Mamy klientki z wielkich miast, ale i z małych miasteczek, z Polski i z zagranicy. Były u nas mecenaski, nauczycielki, katechetki – nawet ksiądz przyszedł się zapisać na dredy! Całe spektrum społeczne i pełna rozpiętość charakterów. To pokazuje, że fryzura to nie tylko kwestia mody – to często potrzeba wyrażenia siebie. A my jesteśmy od tego, żeby to umożliwić, bez oceniania.Nasze najmłodsze klientki miały trzy, cztery lata, a najstarsza – ponad 80. Wiek to tylko liczba. Często słyszymy od kobiet: „Mam 40, 50, 60 lat, czy wypada mi taką fryzurę?” A my zawsze odpowiadamy, że liczy się to, co w głowie, a nie metryka. Chcesz? Rób!
Czy wasza estetyka – nazwijmy ją „afro styl” – ma związek z kulturą afrykańską?
Zdecydowanie tak. Te fryzury wywodzą się z tradycji afrykańskiej, choć nie zawsze to, co widzimy na ulicy, jest „naturalne”. Wiele osób nie wie, że znane nam z mediów warkoczyki czy dredy u osób czarnoskórych też są w dużej mierze doczepiane. Sama długo myślałam, że te dziewczyny mają tak gęste włosy, a dopiero pracując w zawodzie dowiedziałam się, że większość z nich korzysta z włosów syntetycznych – z prostego powodu: ich naturalne włosy są kruche, łamliwe, trudne w stylizacji.
Doczepki dają możliwość noszenia długich, prostych, kręconych, zaplecionych włosów bez codziennego zmagania się z niesforną strukturą. No i wygoda – jedna fryzura może wystarczyć na dwa miesiące.
Zdarza się, że ktoś przychodzi z pomysłem, ale w trakcie zmienia decyzję?
Tak, ale wtedy zapraszamy na konsultację – bezpłatną. Można dotknąć włosów, zobaczyć różne rodzaje splotów, porozmawiać, rozwiać wątpliwości. Mamy specjalistki od dredów, od warkoczyków, każdy znajdzie coś dla siebie.
I w tym wszystkim jest jeszcze coś więcej – mówi się, że Afro Styl to przestrzeń terapeutyczna. Zgadzasz się z tym?
Absolutnie. Spędzamy z klientkami po kilka godzin – to naturalne, że zaczynają się rozmowy. Czasem bardzo osobiste. Jesteśmy trochę jak fryzjerki, trochę jak przyjaciółki, trochę jak terapeutki. Słuchamy o związkach, rodzinie, dzieciach. Staramy się doradzać, wspierać, dodawać otuchy. Jest w tym dużo siostrzeństwa – girl power – chcemy, żeby każda kobieta wychodziła od nas nie tylko piękna, ale też wzmocniona.
Często z takich relacji rodzą się przyjaźnie – dziewczyny wracają po latach, poznajemy ich dzieci, które już teraz mają po dziesięć, piętnaście lat. To jest coś więcej niż salon.
Czytaj także:
- Śmietanka Nowohucka? Babcia, chłopak w dresie i pani z korporacji
- „Szklarz się nie kłania”. Krakowski zakład, który przetrwał wszystko – nawet wojnę
- Barbara Kańska-Bielak: moja babcia i mama współtworzyły fotograficzne dziedzictwo Krakowa
- Sushi od Mini Majka. Zjesz w Hucie, na Krowodrzy i na Dąbiu!
- “Kiedy zaczynałam pracę, Nowa Huta była pełna tych kwiatów. Pachniała różami”
- Niepozorna pracowania robi fenomenalne kołdry. “Nie mogłem się wydostać”