“Czujemy się rzemieślnikami, ale czasami trzeba ruszyć głową jak artysta”. Szewcy ze Starowiślnej 86
– Czujemy się rzemieślnikami. To jest robota precyzyjna, uczciwa, bez zbędnych fajerwerków. Ale czasem, przy trudniejszych zleceniach, trzeba ruszyć głową jak artysta – mówi jeden z Szewców pracujących przy Starowiślnej 86. W punkcie usługowym, który tworzy dwóch szewców i kaletnik.
Joanna Urbaniec; Jak zaczęła się Wasza przygoda z tym zawodem?
Tomasz Zięba (szewc): Zupełnie zwyczajnie. Po szkole zacząłem pracę w zakładzie produkującym obuwie „CELAPO” – to było w 1992 roku. Na początku bez żadnych wielkich marzeń, ot, robota. Ale z czasem człowiek się w to wciąga. Przez kilkanaście lat razem z kolegą pracowaliśmy przy produkcji – najpierw w jednej firmie, potem w drugiej. A potem przyszedł czas na naprawy. W 2012 dołączyłem do kolegi, który już działał tutaj na Starowiślnej. I tak siedzimy w butach od ponad trzydziestu lat.
Janusz Waśniowski (szewc): Ja trafiłem tu kilka lat wcześniej, w 2006. Najpierw sam, potem Tomek dołączył. Z kolei nasz trzeci kolega – Stefan – jest kaletnikiem. I tworzymy taką rzemieślniczą spółdzielnię, jak to niektórzy mówią.
Stefan Koza (kaletnik): Ja dołączyłem jako „ten od pasków i torebek”, ale z czasem to się rozrosło. Dziś robimy razem wiele – bo rzemiosło to współpraca.
Jak wygląda typowy dzień pracy w takim miejscu?
Janusz: Otwieramy rano i… się zaczyna. Buty, paski, torebki, plecaki. Ale to nie jest praca szablonowa – każda para wymaga czegoś innego. Czasem trzeba coś tylko podkleić, innym razem zszyć, a jeszcze innym odtworzyć kawałek historii. Trzeba mieć rękę, oko i cierpliwość.
Stefan: I wyobraźnię. Bo klient przynosi coś z nadzieją, że my to jakoś uratujemy. Trzeba wymyślić sposób, dopasować się do materiału. Nie chcę mówić, że to sztuka, ale… jest w tym coś z artyzmu.
Zdarzają się nietypowe zlecenia?
Stefan: Oj, bywa. Kiedyś przyszli z siedziskiem do armaty z pierwszej wojny światowej. Skórzane, kompletnie zniszczone, rama drewniana już się sypała. Ale była dokumentacja, szkice z muzeum, zdjęcia. Chłopaki pomogli z konstrukcją, ja zrobiłem poszycie – tak jak kiedyś. I działa.
Tomek: Albo te wojskowe buty do filmu – chyba do „Strefy interesów” Netfliksa. Przynieśli je, żeby wyglądały jak znoszone, wojenne. Autentyczne. Zrobiliśmy je tak, że wyglądały jak po marszu przez historię.
Stefan: I jeszcze – siodło do konia, elementy do wózków dziecięcych, torby dostawców jedzenia, kółka do walizek …
Czy czujecie się bardziej rzemieślnikami, artystami, a może konserwatorami?
Tomek: Rzemieślnikami. To jest robota precyzyjna, uczciwa, bez zbędnych fajerwerków. Ale czasem, przy trudniejszych zleceniach, trzeba ruszyć głową jak artysta.
Janusz: To nie są trzy miesiące kursu. To lata pracy. My uczyliśmy się tego po kilkanaście lat. Na własnych błędach, przy każdym kolejnym bucie.
Macie swoich stałych klientów?
Janusz: Dużo! Są tacy, co chodzą do nas od lat. Przychodzą całe rodziny – babcia, mama, córka. Kiedyś jedna pani zapytała: „Pan to tu zawsze był?” A ja: „Jak pani była mała, to już tu siedziałem!” [śmiech]
Tomek: Mamy też klientów z zagranicy. Jest taki pan z Norwegii – co roku, jak przyjeżdża do rodziny, to przynosi buty do naprawy. Kiedy raz zapomniał, to przysłał je kurierem.
Janusz: I mamy też krakowskich artystów. Ludzi z ASP, muzyków, bywalców Teatru Starego. Takich, co mają rzeczy z duszą. Nie chcą ich wyrzucać. Bo ten but coś przeszedł, coś widział. I trzeba go uratować. Lubię takie zlecenia.
Zmieniła się klientela przez lata?
Tomek: Trochę tak. Starsze osoby przynoszą buty skórzane, klasyczne. Młodsi – bardziej sportowe, często jednorazówki. Ale też coraz częściej chcą naprawiać, a nie wyrzucać. Rośnie ta „ekoświadomość”.
Janusz: Choć niektóre nowe buty są po prostu nienaprawialne. Podeszwy z papieru, kleje jak z marketu. Tanie, ale nietrwałe. Czasem musimy odmówić. To też trzeba umieć – powiedzieć uczciwie, że nie ma sensu.
A zapach pracowni? Jest jakiś charakterystyczny?
Janusz: Jest. Kleje, skóra, czasem stary wojskowy but, który leżał gdzieś w piwnicy pięćdziesiąt lat. Ale to zapach pracy. Rzemiosła.
Przychodzą do Was młodzi, żeby się uczyć fachu?
Tomek: Rzadko. Byli pytać o pracę z Ukrainy. Ale to nie jest łatwy zawód. Wymaga cierpliwości, wyczucia. I nie daje szybkiej gratyfikacji. Tu się dojrzewa do fachu latami.
Czujecie się szczęściarzami, że robicie to, co lubicie?
Stefan: Tak. Bo nie każdy ma to szczęście. Robić coś, co się zna, co się lubi, i jeszcze z tego żyć – to luksus.
Janusz: Mówią, że lepiej być szczęśliwym szewcem niż nieszczęśliwym milionerem. I coś w tym jest.
Początek działalności w tym miejscu to rok 1951-sprzedaż artykułów szewskich,
Usługi szewskie funkcjonują od roku 1995 . Firma nazywa sięKacperek.
Czytaj także:
- Śmietanka Nowohucka? Babcia, chłopak w dresie i pani z korporacji
- „Szklarz się nie kłania”. Krakowski zakład, który przetrwał wszystko – nawet wojnę
- Barbara Kańska-Bielak: moja babcia i mama współtworzyły fotograficzne dziedzictwo Krakowa
- Sushi od Mini Majka. Zjesz w Hucie, na Krowodrzy i na Dąbiu!
- “Kiedy zaczynałam pracę, Nowa Huta była pełna tych kwiatów. Pachniała różami”
- Niepozorna pracowania robi fenomenalne kołdry. “Nie mogłem się wydostać”