Przyjaciel Konika. „Tu koń ma swoje miejsce, a człowiek swoje serce”
Na wzgórzu, między cmentarzem w Grębałowie a pętlą tramwajową Wzgórza Krzesławickie, kryje się miejsce, o którym niewielu krakowian słyszało, choć istniało tu, zanim większość z nich przyszła na świat. Fort Grębałów – jeden z pierścienia dawnych fortyfikacji Twierdzy Kraków – dziś pachnie sianem, końską sierścią i mokrą ziemią. Zamiast żołnierzy po bruku spacerują konie, a w starych kazamatach rozbrzmiewa śmiech dzieci.
To właśnie tu od 1988 roku działa Ognisko Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej „Przyjaciel Konika” – stowarzyszenie, które powstało z pasji, uporu i wiary w to, że konie potrafią leczyć nie tylko ciało, ale i duszę. Jego założycielem i prezesem jest Bogumił Peschak – człowiek o łagodnym spojrzeniu i głosie, w którym pobrzmiewa zarazem spokój i siła.
Początki – pomysł, który dojrzewał wśród ruin
– Wraz z moją żoną Alicją założyłem „Przyjaciela Konika” w 1988 roku, jako samodzielne ognisko TKKF – wspomina Bogumił Peschak. – Chciałem stworzyć miejsce, które pozwoli dzieciom i młodzieży obcować z końmi, rozwijać się, ale też pomagać tym, którzy potrzebują rehabilitacji przez ruch i kontakt ze zwierzęciem.
Brzmiało pięknie, ale najpierw trzeba było znaleźć kawałek ziemi, który ten pomysł uniesie. Los – a raczej rozsądek urzędników Nowej Huty – podpowiedział mu wtedy coś niezwykłego: opuszczone forty Twierdzy Kraków.
– To była genialna myśl. W 1988 roku większość fortów stała pusta. Wojsko się wycofało, a nikt jeszcze nie myślał o tym, żeby dać im drugie życie.
Peszek trafił do profesora Janusza Bogdanowskiego, architekta i wizjonera, który jako jeden z pierwszych mówił o tym, że krakowskie forty mogą stać się zielonymi enklawami dla ludzi. Profesor nie tylko poparł pomysł, ale wypożyczył mu swoją książkę Zieleń Twierdzy Kraków i kazał obejrzeć wszystkie obiekty.
– Zacząłem wędrować. Olszanica, Krzesławice, Borek… aż w końcu trafiłem tutaj. Fort Grębałów był niewielki, cichy, pełen zieleni. Pomyślałem: to miejsce będzie idealne. I tak się zaczęło.
Fort, który czekał na ludzi
Kiedy po raz pierwszy przekroczył bramę fortu, zobaczył zdewastowane wnętrza i wybite okna. W protokole z 1968 roku było napisane: „podłogi dębowe, piece kaflowe, stolarka kompletna”. W rzeczywistości – tylko gruz i cisza.
– Ale mnie ten obiekt urzekł. Może właśnie dlatego, że był taki zapomniany. Bo było w nim coś ludzkiego. Wiedziałem, że da się to odtworzyć a jego gabaryty, wielkość terenu dawały szansę na możliwości fizyczne jakimi wtedy dysponowałem.
Z pomocą zespołu profesora Janusza Bogdanowskiego powstał projekt adaptacji fortu: z jednej strony dla koni i rekreacji, z drugiej – dla pamięci historycznej. Wspólna idea zrodziła coś więcej niż tylko ośrodek jeździecki. Powstało miejsce, gdzie przeszłość i teraźniejszość złączyły się w jedno.
– W 1990 roku przyjechało pierwszych pięć koni. Pamiętam ten dzień. Ciszę fortu przerwało rżenie. Od tamtej pory fort ożył na dobre. Wsparcie w realizacji i codziennym życiu ośrodka mam ze strony mojej żony Alicji oraz grona instruktorów i członków stowarzyszenia.
Konie, które uczą człowieczeństwa
Dziś w Ognisku TKKF „Przyjaciel Konika” żyje jedenaście koni. Niektóre są tu od lat, inne przyszły później, ale wszystkie mają zapewniony dom do końca życia.
– Konie, które u nas pracują, nie odchodzą. To nasi przyjaciele. Po latach pracy zasługują na spokój i opiekę. Najstarszy, Wigor, ma trzydzieści lat i wciąż lubi towarzyszyć dzieciom na spokojnych spacerach.
W stajni panuje porządek, ale bez rygoru. Każdy koń ma swój boks, przestrzeń, wodę, siano i to, co najważniejsze – zaufanie ludzi. Bogumił Peschak mówi o nich z taką czułością, jak o starych znajomych.
– Nie każdy koń lubi towarzystwo, tak jak nie każdy człowiek. Ale wszystkie mają tu swoje miejsce. Nie są wiązane, mogą się swobodnie poruszać. Trzeba je po prostu zrozumieć.
A one – zdają się rozumieć ludzi. Podchodzą do dzieci, pozwalają się głaskać, cierpliwie znoszą nieporadne ruchy. Właśnie w tym tkwi magia hipoterapii, którą od lat prowadzi Ognisko.
– Mamy około siedemdziesięciorga dzieci z różnymi niepełnosprawnościami. Każde z nich ćwiczy w parze z koniem, przy asyście dwóch, czasem trzech osób. To wielki wysiłek, ale też ogromna radość. Bazujemy głównie na wolontariacie. Ludzie przychodzą, pomagają, zostają na lata.
Historia, która żyje
Fort Grębałów nie jest tylko stajnią. To także lekcja historii – żywa, dostępna i prawdziwa.
– Od początku chcieliśmy, by to miejsce opowiadało o swojej przeszłości. Fort był częścią Twierdzy Kraków, brał udział w obronie miasta w czasie I wojny światowej. Nie chcieliśmy, żeby ten fragment historii zaginął.
W budynku tradytora powstały wystawy, plansze, tablice pamiątkowe. Na jednej z nich widnieje napis poświęcony wszystkim poległym na frontach Wielkiej Wojny. Organizowane tu spotkania historyczne przyciągają szkoły, harcerzy, mieszkańców.
– To była inicjatywa społeczna, zawsze otwarta i darmowa. Chcieliśmy, żeby każdy mógł przyjść, dotknąć tej historii, zobaczyć, że fort to nie tylko stary mur, ale świadek dziejów.
Neron – osiołek, który był duszą miejsca
Wśród wszystkich wspomnień prezesa Bogumiła Peschaka jedno ma wyjątkowy blask.
– W 1990 roku dyrektor krakowskiego ZOO podarował nam małego osiołka. Miał sześć miesięcy, nazywał się Neron. Od razu wszedł tu jak do siebie – tupnął, zarżał, pokazał, że będzie rządził. I rzeczywiście – przez 34 lata był duszą tego miejsca. Towarzyszył koniom, dzieciom, uczestniczył w zajęciach hipoterapii. Umarł spokojnie w 2024 roku. Do końca był z nami.
Kiedy Bogumił Peschak to mówi, w jego głosie słychać wzruszenie. – To był przyjaciel. Dla nas i dla koni.
Przyszłość – by fort nadal tętnił życiem
Ognisko TKKF „Przyjaciel Konika” działa już 37 lat. Przez ten czas wychowało setki dzieci, wyszkoliło dziesiątki wolontariuszy, a fort – zamiast niszczeć – stał się częścią tkanki miasta.
– Naszym największym wyzwaniem jest kontynuacja. Chcemy dalej prowadzić zajęcia jeździeckie, hipoterapię i spotkania historyczne. Ale to wszystko wymaga wsparcia – finansowego i ludzkiego. Mamy plany, projekty, marzenia. Potrzebujemy tylko, by ktoś nam w to uwierzył.
Bogumił Peschak zatrzymuje się na chwilę, spogląda przez okno na wybieg, gdzie Wigor spokojnie przeżuwa siano.
– To miejsce to coś więcej niż ośrodek. To dom. Dla koni, dla ludzi, dla historii. Tu koń ma swoje miejsce, a człowiek – swoje serce. Na wzgórzu, gdzie dawniej brzmiały wojskowe komendy, dziś słychać parskanie koni i śmiech dzieci. Fort Grębałów, dawna część Twierdzy Kraków, od 35 lat tętni nowym życiem dzięki pasji i wytrwałości Bogumiła Peschaka – prezesa Ogniska TKKF „Przyjaciel Konika”. To miejsce, gdzie historia spotyka naturę, a konie uczą ludzi spokoju, odwagi i czułości.
***
Czytaj także:
- Śmietanka Nowohucka? Babcia, chłopak w dresie i pani z korporacji
- „Szklarz się nie kłania”. Krakowski zakład, który przetrwał wszystko – nawet wojnę
- Barbara Kańska-Bielak: moja babcia i mama współtworzyły fotograficzne dziedzictwo Krakowa
- Sushi od Mini Majka. Zjesz w Hucie, na Krowodrzy i na Dąbiu!
- “Kiedy zaczynałam pracę, Nowa Huta była pełna tych kwiatów. Pachniała różami”
- Niepozorna pracowania robi fenomenalne kołdry. “Nie mogłem się wydostać”





































