Jedzenie albo zdrowie (wybór należy do ciebie)
Dziś Światowy Dzień Żywności. To sprawa ponadkrowoderska, no bo światowa. Światowych dni rozmaitych rzeczy i zjawisk jest bez liku – od Światowego Dnia Ziemi, przez Światowy Dzień Kota, po Światowy Dzień Tabliczki Mnożenia. Większość z nich jest oczywiście idiotyczna, ale Dzień Żywności jest szczególny. Bo i żywność to sprawa szczególna.
Szczególna w sensie: ważna. Bez jedzenia ani rusz. Fakt, zdarzają się wyjątki – mieszkają w Himalajach, żyją po trzysta lat, wciągają powietrze raz na dziesięć. Żadnego nie spotkałem, ale ktoś coś pisał w internecie. Ja tam jednak podjadam. Większość z was pewnie też.
Ruszam temat żywności z kilku powodów. Po pierwsze, jakiś temat czasem muszę tu poruszyć – tak już mi się życie ułożyło. Po drugie, wyprodukowałem się ostatnio stylem poprawnym o marnowaniu żywności i siłą rozpędu zebrało mi się na luźniejszą blognotkę. Po trzecie, to naprawdę ważne. Punkt pierwszy i drugi są bez znaczenia, punkt trzeci postaram się uzasadnić w trzech punktach.
Po pierwsze ad. p. 3.
Żywności na świecie jest coraz mniej. Nie? No to proszę: zróbcie sobie kiedy rundkę po markecie i przyuważcie skład produktów. Sorbitol, azotyn sodu, karagen, guma guar, liczne grono ich przyjaciół i oczywiście klasyk: mięso oddzielane mechanicznie. Jasne?
Czy spożywki faktycznie ubywa – wątpię. Powiedzmy, że to taka figura retoryczna w stylu „otyłość jest skutkiem niedożywienia”. No bo MOM-owe nośniki azotynów może zasługują na miano paszy albo wypychacza jelit, ale czy aż żywności? Każdy musi to rozstrzygnąć we własnej wątrobie. Dla inspiracji podrzucę kilka wskaźników na temat chorób przewlekłych:
– W 2008 r. na świecie odnotowano ok. 12,7 miliona przypadków zachorowań na raka. Jak prognozuje Cancer Research UK, w 2030 r. ta liczba ma sięgnąć 21 milionów. Spośród nowotworów największe żniwo, obok raka płuc, zbierają nowotwory żołądka, wątroby i jelita, czyli, przypadkowo, organów związanych z przetwarzaniem żywności.
– Obecnie na świecie 366 milionów ludzi choruje na cukrzycę. Do 2030 r. liczba diabetyków wzrośnie do 552 milionów – o 50,7 proc. Co więcej, wzrost zapadalności na cukrzycę wynosi 2,7 proc. rocznie – o 1,7 raza więcej niż przyrost światowej populacji.
– Rośnie również odsetek osób cierpiących na astmę. W 2001 r. chorował na nią co 14. mieszkaniec Stanów Zjednoczonych. W 2009 – już co 12. W sumie na astmę cierpi 25 milionów Amerykanów, a według szacunków WHO liczba chorych wzrośnie do 100 milionów w 2025 r.
Tych chorób i wzrostów zapadalności jest od groma, ale przecież nie będę was zanudzał. W każdym razie – jak sądzicie, skąd się to bierze? Z globalnego ocieplenia? Mowy nienawiści? Niewątpliwie również, ale mogą być też inne przyczyny. Szybki risercz i garść wyników:
– „Glutaminian sodu wywołuje tzw. sztuczny apetyt, zaburzając pracę rdzenia mózgowego. W ten sposób powoduje nadmierne pocenie się, kołatanie serca, migreny oraz problemy żołądkowe i podwyższenie ciśnienia krwi. Zaburza także koncentrację, percepcję zmysłową i zdolności uczenia się na kilka godzin. U alergików może powodować napady padaczki oraz paraliż układu oddechowego.”
– „Karagen – utrudnia przyswajanie substancji odżywczych z pokarmu. Według danych opublikowanych przez Uniwersytet Iowa związek ten może wywoływać ubytki błony śłuzowej żołądka i jelit, a nawet prowadzić do zmian złośliwych”.
– „Azotyn sodu – sztuczny konserwant służący do peklowania mięsa. Według danych Międzynarodowej Agencji Badania Raka (IARC) jest to substancja potencjalnie rakotwórcza – pod wpływem wysokiej temperatury wytwarza kancerogenne nitrozaminy.”
To oczywiście tylko przykładowi bohaterowie żywności przetworzonej. Moim ulubionym jest akurat aspartam. Słodzik dodawany do napojów typu „light”, gum do żucia i całej gamy innych podniebiennych atrakcji. Już w latach 70. wykazano jego rakotwórczość. Potem Rychu przyszedł do Zbycha albo Zbychu do Rycha i metodą naukową dowiedziono, że aspartam jest czysty jak intencje armii amerykańskiej w Iraku i Afganistanie.
Jakiś czas temu zadzwoniłem do Państwowego Zakładu Higieny w celu uzyskania wypowiedzi na temat „związków chemicznych” dodawanych do żywności. Okazało się, że według obowiązującej nomenklatury do żywności nie dodaje się „związków chemicznych”, a jedynie „substancje dodatkowe”. Biorąc pod uwagę, że związkiem chemicznym jest m.in. woda, strach pomyśleć, czym w istocie są fluidy wzbogacające naszą spożywkę. Z pewnością związkiem nie od parady jest eliksir piarowy, który popijają eksperci w PZH – wszak to substancja, która pobudza wyobraźnię lepiej niż zwiernicki bimber (związek chemiczny o 55-proc. zawartości fantazji).
Po drugie ad. p. 3
Po drugie ad. p. 3 związane jest z obawą, że większość z was ma w nosie Po pierwsze ad. p. 3. Szkoda. Też tak kiedyś miałem. Obwarzanek na śniadanie, obiad w budce „Szybki kęs” i chipsy wsparte baterią koncerniaków (gatunek piwa) na kolację (ale tylko w piątki i soboty). Potem przyszły zmiany. Zaprosił je instynkt samozachowawczy. W efekcie zazwyczaj nie jadam niczego, co ma w swoim składzie „E” i rzadko jadam coś, co jest opakowane w plastik i ozdobione elegancką etykietą ze znanym logo. Tak wygląda moja wzruszająca historia.
Z jednej strony, anonimowy czytelniku, twój organizm, twój wybór. Z drugiej – tumiwisizm to problem społeczny.
Bo tumiwisizm jednych ludzi wywołuje tumiwisizm u innych ludzi. W efekcie tumiwisizm pleni się jak mniszek pospolity, roślinka cokolwiek sympatyczna, i napędza koniunkturę siłom ciemności. To zjawisko działa na wielu płaszczyznach. Nie będziemy ich wymieniać, żeby nie wywołać rewolucji – dziś gadamy tylko o żywności.
W Po drugie ad. p. 3. chodzi o to, że jeśli będziemy myśleć, co kupujemy i jemy, zrobimy dobrze nie tylko sobie, ale również innym. Zachowania są zaraźliwe. Tym bardziej, jeśli przyświecają im jakieś wzorce. Wybieranie spożywki niezbrukanej „chemią” to dobry wzorzec. Wprowadzając zmiany we własnych, za przeproszeniem, wyborach konsumenckich, zaszczepiamy je w podświadomości, a nawet świadomości innych osób. Gdy po pewnym czasie zaszczepionemu odeczknie się sorbitolem, może wspomni dobrą radę prozdrowotną lub ekoobiad zjedzony w gościnie i odkryje dla siebie nowy spożywczy mikrokosmos. A jeśli ktoś dodatkowo chce się bawić w prozdrowotną ewangelizację – alleluja mu. I do przodu. (Nie żebym sam sobie błogosławił.)
Po trzecie ad. p. 3
Po trzecie żywność to nie tylko problem naszych żołądków. To problem polityczny. Bo żywność to władza. W tym sensie, że kto kontroluje produkcję i dystrybucję żywności, ten ma dużo, dużo, dużo władzy. Niestety nie robi tego pan Henryk z Wiśnicza, sadownik, ani pani Dobrosława z Muszyny, posiadaczka dziesięciu jałówek. Ani nawet oboje pospołu. Bardziej rynek żywności kontroluje na przykład Goldman Sachs. Ta amerykańska firma spekulacyjna, rozsławiona przez naszego Kazimierza Marcinkiewicza, zarobiła w zeszłym roku 400 milionów dolarów na majstrowaniu przy cenach żywności. Tu kupili, tam sprzedali, ktoś gdzieś przymarł głodem – wiecie, jak to działa. Warto dodać, że Goldman Sachs to prekursorzy „inwestowania” w fundusze żywnościowe i najwięksi „gracze” na tym rynku, obok Barclays i Morgan Stanley. Jeśli zamierzaliście składać tam CV, przemyślcie sprawę.
Jednak machlojkarze formatu Goldman Sachs to tylko wisienka na torcie (no, wisienka z bitą śmietaną plus polewa czekoladowa). Trudno odmówić im inwencji w szerzeniu zła na świecie, ale nawet takie zuchy nie wydoiłyby z żyta i kukurydzy 400 milionów, gdyby nie sprzyjał im korporacyjny system produkcji jadła i napitku. No bo gdyby na nasze stoły trafiało przetwórstwo gospodarstw lokalnych, ciężko byłoby „inwestować” w kontenery zboża płynące z Chin do Amsterdamu i tym podobne „aktywa”. Niestety – lub stety, zależy kto i jak patrzy – gospodarstwa lokalne w tempie galopującym pochłaniane są przez agrobiznes. Agrobiznes mniejszy pochłaniany jest przez agrobiznes większy, a agrobiznes większy przez agrobiznes największy, czyli połączony układ pokarmowy Nestle, Unilever, Monsanto i innych – nielicznych – współwłaścicieli globalnego rynku żywności.
Wiem, żadna nowina. Większość procesów gospodarczych we współczesnym świecie sprowadza się przecież do koncentracji kapitału. I nie ma to nic wspólnego z „liberalizmem”, „kapitalizmem”, a tym bardziej „wolnym rynkiem” – te pojęcia to fikcja, którą na rzeczywistość można rzutować jedynie pod wpływem eliksiru piarowego. Rzeczywista rzeczywistość, nawiązując do klasyka, to sojusz korporacyjno-biurokratyczny, który pędzluje nasz dobytek, kiedy my oglądamy „Grę o tron”, przegryzamy parówki MOM lub pracujemy nad key visualem dla płatków śniadaniowych Nestle.
A gdzieś u podłoża tych procesów leży nasz tumiwisizm. Dlatego warto interesować się żywnością. W ogóle warto się interesować.
Czuj duch.
PS Ponieważ serwis Krowoderska.pl dotyczy spraw dzielnicy, chciałbym zaznaczyć, że w Krowodrzy też się jada. Co, gdzie i w jakim towarzystwie – o tym jeszcze nieraz napiszemy.
–2 komentarze–
Bardzo interesujący tekst.
Nic dodac, nic ujac, szczera do bolu prawda i tak bardzo nam wszystkim potrzebna!