Bronowice: Wieś pełna swoistego uroku. Pisze Maria Rydlowa
Bronowice Małe – kiedyś wieś pełna swoistego uroku, podobno niezbyt piękna, ale nie dla mnie. Dla mnie była piękna. I dziś, gdy patrzę na okolicę z okna mojego pięterka na Rydlówce, widzę oczyma duszy chaty rozrzucone po pagórkach, tonące w ogrodach – kiedyś mówiło się ,,w sadach” – i słyszę rechot żab dochodzący z dwu stawów, dziś już nieistniejących.
Na horyzoncie bloki, dworki – pałacyki nowobogackich. A przecież tam ciągnęły się pola uprawne aż po Górę Wróżną, Las Rzasiecki, Pasternik. Zmienia się obraz świata, mojego świata – jak zatrzymać bodaj pamięć o nim?
Przedwiośnie, wiatr osuszył ścieżki, chodniki. Kiedyś o tej porze Bronowice rozbrzmiewaly gwarem ludzi, nawoływaniem się dzieci – dziś cisza. Telewizja zniszczyła życie gromady, młodzi oglądają seriale filmowe, migają obrazki, starzy najczęściej drzemią, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Żal mi mlodzieży, żal dzieci. Telewizor wytrącił im książkę z ręki, zamknął usta starszym, którzy mieliby młodym tyle do przekazania z przeszłości – rwie się nić łącząca pokolenia. Nie ma przyszłości bez przeszłości.
A kiedyś, jeszcze niedawno, pół wieku temu, gospodynie w opłotkach radziły o wiośnie, o sadzeniu kwiatów w ogródkach, o sianiu, o kwokach, o tym, czy dobrze siedzą na jajach – o tym i owym. Gospodarze pojedynczo, po dwóch ciągnęli niespieszno do karczmy – zajazdu pana Stanisława Konarskiego pod kapliczką, u zbiegu obecnej ulicy Zielony Most i Katowickiej. Stanisław Konarski, a zwłaszcza jego ojciec ]an to jedne z barwniejszych postaci Bronowic. O samej karczmie opowiem później. Tyle tych Stary barwnych postaci odeszło w przeszłość za mojej pamięci.
Lękam się, że ta reszta, coraz mgliściej rysująca mi się przed oczami, odejdzie razem ze mną. Od czego zacząć – od kościoła, jak zwykle. W Bronowicach Małych nie było kościoła. Wieś należała do dóbr kościoła Mariackiego, i tam była nasza parafia przeszło siedemset lat, do 1949 roku. Mieliśmy zatem wspaniałą parafię, brakowało natomiast kościoła. Państwo ludowe nie wyrazilo zgody na jego budowę w Bronowicach.
W tej sytuacji proboszczowie zaczęli przebudowywać stary dwór prałatów mariackich, poszerzać dworską kaplicę, która dotąd mieściła się w niewielkim holu. Tak poszerzali, tak zabezpieczali ściany, że zniknął siedemnastowieczny dworek, a powstał banalny nowoczesny kościół. Dworek był zabytkiem, w nim mieszkał król Jan Kazimierz po najeździe szwedzkim, nim zdołano uprzątnąć zamek na Wawelu. Przez całe wieki tylko parę razy w roku mszę świętą w kaplicy dworskiej odprawiał infułat kościoła Mariackiego. Chodziliśmy zatem na niedzielną mszę świętą do kościoła oo. Reformatów w Bronowicach Wielkich, na Czarną Wieś do kościoła oo. Misjonarzy lub nie chodziliśmy wcale.
Ten brak kościoła na co dzień, brak wspólnoty parafialnej wpłynął na charakter bronowian, wczesną laicyzację wsi. Nie było kółek różańcowych, bractw wszeleniejakich, starsi szli lub jechali końmi do kościoła parę razy do roku, młodsi łatwo zwalniali się z coniedzielnej mszy świętej. Powodów bylo wiele – brak „świętalnego ubrania”, kiedy strój krakowski zaczął zanikać, a w zimie często brak cieplej odzieży, butów.
My byliśmy wychowywani w domu w miarę religijnie. Mówiliśmy rano i wieczór pacierz, nie pamiętam, abyśmy odmawiali wspólnie, całą rodziną. Wieczorami, w okresie Bożego Narodzenia, śpiewaliśmy kolędy razem z babcią Katarzyną, zaglądając w kantyczkę. Nasza kantyczka była grubsza niż książeczka do nabożeństwa, trochę zniszczona, już bez okładzin, zawierała wszystkie kolędy i pastorałki. W czasie Wielkiego Postu śpiewaliśmy smutne pieśni wielkopostne.
Przez caly miesiąc chodziłam na nabożeństwa majowe do Susułowej kapliczki. Na środku wsi stała kapliczka – niewielka, bielona na niebiesko – stoi do dziś, mała wmurowana tablica głosi, że
„Na większą cześć i chwałę Bogu wystawił tę kapliczkę Jakób Susuł 1867 roku”.
We wsi krążyła opowieść o tym, jak to ów Jakub Susuł wyorał w polu garnek złotych dukatów i obiecał wybudować kościół. Susuły lubiły pieniądze, ]akub wybudował tylko małą kapliczkę. Caly rok zamknięta na głucho, ożywała w maju.
Późnym wieczorem stary gospodarz bronowicki Błażej Susuł prowadził nabożeństwa majowe. Chodziły na te nabożeństwa głównie dzieci, czasami przychodziły starsze kobiety. Rolę drugich skrzypiec grała mieszkająca nieopodal Marysia Linkówna, wówczas już dorosła panna.
Linkówna swoim pięknym głosem nadawała ton naszym dziecięcym śpiewom.
[…]
Po nabożeństwie wracałyśmy czasem dość późno do domu, W niektórych chałupach już się nie świeciło. Szłyśmy z Marysią, trzymając się za ręce. Pamiętam, że nad naszymi głowami często migotały światełka – robaczki Świętojańskie – gdy było wczesne lato. Nie bałyśmy się późno wracać, bo wtedy wieś była jakby jednym domem, jedną wielką rodziną, znało się wszystkich. Podchmielonych parobków rozpoznawało się po krokach, a czasem po śpiewaniu.
[…]
Jakiś czas temu, szukając ilustracji do przygotowywanego tomu listów Wyspiańskiego, natknęłam się na reprodukcję obrazu Aleksandra Gierymskiego, zatytułowanego Karczma w Bronowicach, i zobaczylam na nim Susułową kapliczkę, odezwały się dalekie echa pieśni maryjnych.
Maj szybko mijał – nastawaly długie letnie wieczory napełnione graniem polnych koników. My, dzieci, czekałyśmy z niecierpliwością na 15 sierpnia, święto Matki Boskiej Zielnej, poprzedzone zbieraniem ziół i kwiatów, których przydatność w hodowli bydła oceniala nieomylnym okiem moja babcia Katarzyna. Niewyczerpane źródło wiedzy o przyrodzie, o ludziach, o prawach, które nimi rządzą.
Radość święta Matki Boskiej Zielnej związana była z pielgrzymka na Kalwarię Zebrzydowska.
[…]
Tu pamięć moją wspomogą gawędy właściciela karczmy w Bronowicach, Stanisława Konarskiego, utalentowanego bajarza, o tym, jak Błażek wodził po dróżkach pobożną gromadkę. Dla poratowania sił fizycznych i psychicznych musial się pokrzepiać i tak się krzepił, że słabe nogi całkiem odmawialy mu posłuszeństwa. Gdy się wywrócił, to co bardziej zgorszonym kumoszkom tłumaczył Błażej bluźnierca, że Pan ]ezus też pod krzyżem upadał. Pamiętam jeszcze inną opowieść, jak to Błażej, zirytowany, odpowiedział kumoszce wzywającej go, by zaczekał, bo „jeszcze jednego świętego w palec nie pocalowała”: „to go w pocałuj”. Pątnicy, przejęci, rozmodleni, nie gorszyli się zbytnio, mieli wyrozumienie dla ludzkich słabości. Na noclegach Błażej wynagradzał pątnikom swoje nie zawsze akuratne zachowanie opowieściami o wędrówkach Pana Jezusa po Ziemi Świętej, 0 cudach, o apostołach, 0 wypędzaniu złego ducha z opętanych.
[…]
Błażej nie żyje, Stanisław Konarski nie żyje. Nikt nie spisał jego gawęd, a miał on wgląd w życie Bronowic nie byle jaki, bo prowadził odziedziczoną po ojcu karczmę.
Pamiętam opowieść Stanisława Konarskiego, posiadającego niezwykły dar naśladowania glosu, mimiki bohaterów swych opowieści – o dziadku Kosoniu, jak woził panów do ,,Lipowcia”. Co tam były za zabawy, co za muzyka: skrzypce tidiridi, tidiridi, flet: tirli, tirli, tirli, tirli, a basy: bum, bum, bum, bum. Niestety nie wiem, w jakim celu jeździli panowie do „Lipowcia”, do dziś w Lipowcu można zobaczyć ruiny zamku z XIII wieku, słynny już rezerwat przyrody. Należy wątpić, by panowie jechali z muzyką do Lipowca oglądać ruiny.
Jedna z opowiadanych historyjek o ojcu Stanisława, Janie Konarskim, ma, co tu dużo mówić, znaczenie historyczne. Było to zapewne po wojnie bolszewickiej 1920 roku. Do Tetmajerów mieszkających w Bronowicach jechał na przyjęcie marszałek Francji i Polski, Ferdynand Foch. Bronowianie, doceniając ważność wizyty, zbudowali bramę tryumfalną przy kapliczce, naprzeciw karczmy Konarskiego, no i czekali na marszałka. W ostatniej chwili ktoś przypomniał, ze według zwyczaju polskiego należy go przywitać chlebem i solą. Organizatorzy porwali z karczmy Konarskiego bochenek chleba i solniczkę. Nie pomnę, kto witał marszałka i wręczył mu chleb i sól w solniczce, marszałek chleb i solniczkę przyjął, oddał adiutantowi i odjechał wraz ze świtą. I tu powstał gwałt, ]an Konarski wołał za nimi:
,,Foch mi solnickę wziął”.
Solniczka cenna rzecz w karczmie, Konarski był przekonany, że marszałek Foch polskim zwyczajem chleb pocałuje, odkroiwszy kromkę posoli i solniczka wróci do właściciela. Stało się inaczej. Może adiutant zostawił solniczkę u Tetmajerów i wróciła do właściciela, a może pojechała z marszałkiem Fochem do Francji – milczy o tym historia.
Na przyjęciu u Włodzimierza Tetmajera była w swym pięknym stroju krakowskim urodziwa Jadwiga Rydlowa, żona Lucjana Rydla. Usiadł obok niej oficer francuski i zachwycony powtarzał: „O la la, piękna sunia” (suknia). Tyle umiał powiedzieć po polsku. I wystarczyło, by w rodzinie Rydlów na widok wystrojonej kobiety powtarzalo się: „O la la, piękna sunia”.
Ile prawdy i niezwykłego humoru ma opowiadanie o gospodarzu Józefie – nazwisko przernilczę, bo żyją jego wnuki i prawnuki – który niedzielnym rankiem wyprowadzał w pole bydełko i śpiewając godzinki, pasł je w cudzej koniczynie. Przypolował go właściciel koniczyny, zaszedł od tyłu i przejechał lagą przez plecy. Po tym niespodzianym ataku ustał śpiew, a pobożny pasterz wzniósł oczy ku niebu i modlił się za swego prześladowcę: ,,Panie, odpuść, bo nie wiedzą, co czynią”. Taka przewrotna była pobożność ludzi bronowickich.
W ogóle bronowianie mali to ,,ludek” bardzo ciekawy, tym ciekawszy, że bronowian coraz mniej. Czasem mam uczucie, że Bronowice to obca okolica, że widzę obcych ludzi… Bronowianie zawsze interesowali się polityką… To chyba dziedzictwo po Wolnym Mieście Krakowie, w którego obrębie znajdowały się Bronowice, no i zapewne dziedzictwo autonomii Galicji i Lodomerii. Pierwsza wojna światowa, niepodległa Rzeczpospolita – trudne czasy, było o czym radzić, było się nad czym zastanawiać. Chłopi bronowiccy, aby podyskutować, ponarzekać, popolitykować, wobec braku domu gminnego – schodzili się na neutralnym gruncie, czyli W karczmie ]ana, a potem Stanisława Konarskiego. Za szynkiem był pokój ,,klubowy”: stół, krzesła.
Kościół i karczma to dwie instytucje, które zawsze odgrywały ważną rolę w życiu społeczności wiejskiej. Nie mieliśmy kościoła we wsi, parafia była daleko, dlatego większą rolę odgrywała karczma, o czym mówi stara bronowska śpiewka:
„Chwała Panu Bogu, Panu Bogu chwała, kościółek się spolił, a karcma zostala”.
Chłopi, popijając „herbatkę”, nie herbatę, radzili. Herbatka to herbata z rumem lub ,,z naparstkiem” spirytusu. Czasem taką herbatkę nazywano ,,mądrą”.
Ale jakoś karczmarze nie mieli szczęścia do Bronowic Małych. Hirsch Singer, upamiętniony W Weselu przez Stanisława Wyspiańskiego, trafił Z Bronowic do domu starców na Kazimierzu, Stanisław Konarski na karczmie się nie dorobil, umarł w roku 1961, zostawiając dzieciom dość podrujnowany dom. Próbował też szczęścia pan Kazimierz K., jego zgubiła polityka. Zrujnowała go kampania wyborcza na posła w ll Rzeczypospolitej. Przegrał, mimo że znał i rozwiązałby – jak mówił – „wszystkie problemy społeczne i komunikacyjne”. Nie miał szczęścia w polityce, za to miał w miłości. „Zalatywał” do przystojnej mężatki, a kiedy życzliwi donieśli 0 tym jej mężowi – ten z godnością odpowiedział, aby się nie wtrącali, bo mądry chłop chodzi do jego baby. Tak wysoko w Bronowicach ceniono rozum!
W Bronowicach Małych miał siedzibę Urząd Gminny od czasu utworzenia tak zwanych gmin zbiorowych. Na czele wsi stał sołtys i urzędowal u siebie w domu lub w karczmie Konarskiego. Kilka wsi tworzyło gminę zbiorowa na czele z Wójtem. I wtedy był już urząd – biuro, z sekretarzem, Z maszyną do pisania, z woźnym. Znałam wójta, Karola Waligórę, bratanka babci Katarzyny, mojego chrzestnego, i woźnego, pana Antoniego.
Pan Antoni latem chodził boso, zwano go dlatego „urzędnikiem bosym”. Znał świetnie teren gminy, znał jej mieszkańców, dostarczał akuratnie wszystkie pisma urzędowe, zawiadomienia, wezwania. Można było często spotkać pana Antoniego śpiącego na przykopie, z teczką, z aktami pod głową.
Za okupacji oprócz pism urzędowych nosił pan Antoni wiadomości polityczne. Jednego dnia – było to niedługo po zniszczeniu przez Niemców pomnika konnego króla Władysława Jagiełły na placu Matejki – pan Antoni opowiadał o tym, jak Ignacy Paderewski przyjął wiadomość o zburzeniu pomnika, którego był fundatorem. Otóż Paderewski, zapytany, czy chodzi mu o to, że pomnik zburzono, po namyśle odpowiedział: „Chodzi mi i nie chodzi”.
Finezyjna odpowiedź – nic dodać, nic ująć.
Maria Rydlowa (ur. 1924) – wieloletnia redaktorka Wydawnictwa Literackiego, autorka m. in. kilkutomowego opracowania “Listów” Stanisława Wyspiańskiego oraz licznych pamiętników i wspomnień; w czasie wojny w AK, obecnie opiekunka Rydlówki – Muzeum Młodej Polski w Krakowie. Bronowice obserwowała przez całe dekady.
Fragment pochodzi z niedawno wydanych wspomnień Marii Rydlowej pt. “Moje Bronowice mój Kraków”. Publikujemy go dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego, a całą książkę opisującą Bronowice można kupić TUTAJ.
–10 komentarzy–
[…] Więcej o tym skąd nazwa oraz opowieści o jej historii przeczytacie w rozdziale książki Marii Rydlowej, który znajdziecie TUTAJ. […]
[…] Nawet przedurkowywaliśmy fragment. A kiedy przeczytamy pamiętnik Knaussówny w Pana redakcji? […]
[…] Nawet przedurkowywaliśmy fragment. A kiedy przeczytamy pamiętnik Knausówny w Pana redakcji? […]
[…] od dziś wiadomo, że Bronowice to dzielnica wyjątkowa i pod wieloma względami w Krakowie […]
[…] Knausówna opisuje. Pojawiają się też inne ważne postaci. Jest Adam Rydel. Jest Jacek […]
[…] i w zadumie studiował gazetę. Był to syn profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego – Lucjan Rydel, poeta i krytyk teatralny, który ożenił się z panną z Bronowic Małych, Jadwigą Mikołajczykówną. To ich wesele opisał Wyspiański. Rydel często siadał obok […]
[…] zastanawiałem się skąd w Bronowicach tak duże przestrzenie między blokami. W jaki sposób obszedł Pan […]
[…] […]
[…] na początku ubiegłego wieku wielką osobliwością krakowskiego rynku był Lucjan Rydel – poeta i krytyk teatralny, który ożenił się z panną z Bronowic Małych, Jadwigą Mikołajczykówną. To ich wesele opisał Stanisław Wyspiański. Rydel – za prof. […]
[…] TB: Bywają piękne przykłady. Tylko niekoniecznie ludzi bogatych. Mój, nieżyjący już niestety, kolega historyk i budowlaniec Tomasz Kruczek przez lata pieniądze zarobione na saksach inwestował w remont bronowickiej chaty. Chciał w ten sposób ocalić dziedzictwo Bronowic. […]