Siedem powodów, dla których warto mieszkać na Salwatorze
Salwator Kraków: Salwator nie jest ładny. Nie jest też brzydki – jest całkiem-całkiem. Drogo tu, więc trzeba się pofatygować, żeby mieć na czynsz, a za sprawunkami czasem lepiej emigrować za rubieże dzielni. Ale blisko stąd – może nie na Kurdwanów, ale kto by chciał tam jechać? Dodatkowo jest tu parę fajnych rzeczy. Jak to wszystko zmieszać i przemnożyć, to wychodzi, że niegłupio tu zamieszkać. I o tym będzie ten tekst. A, i jeszcze jedna heca: Salwator to w ogóle nie Salwator. Przekonywał mnie o tym jeden z najstarszych salwatorskich górali, Jarosław Sokół, zresztą na łamach „Krowoderskiej”.
Na początek wyjaśnienie. Naczelny (Borejza) ostatnio animuje mnie w następujący sposób: „idziesz gdzieś, rozglądasz się, coś cię wkurzy, no to bach – piszesz tekst”. Nie powiem – gada do rzeczy. Na wkur-, prawda, -zeniu pisze się morowo. Tylko tak na ogląd, to ostatnio mało co mnie wkurza. Jak gadają głupio w telewizji – tak. Albo piszą łgarstwa w prasie – też. Ale tamto to metafizyka, a tu chodzi o konkrety. Dlatego pomyślałem, że odwrócę dyrektywę ogonem i napiszę o tym, co mnie cieszy. Tak na ogląd, no i w okolicy. A ponieważ w serwisach popularnych dobrze sprawdzają się teksty w konwencji „10 faktów o”, „7 rzeczy, które” czy „100 sposobów na wydymanie kanara”, postanowiłem zadebiutować w tym gatunku dziennikarskim. A teraz do rzeczy.
Mówiąc „Salwator”, mam na myśli zarówno „stary” Salwator, jak i Półwsie Zwierzynieckie (czyli podsalwatoskie osiedle) wraz z przyległościami. Widzę to tak: od linii krzywej łączącej Plac Kossaka i Muzeum Narodowe, przez Park Jordana, po Sikornik. Natomiast od strony południowej Salwator osadzony jest na Wiśle. Gdyby ktoś zamierzał zweryfikować te granice w Urzędzie Miasta, dodam dla jasności, że to moja prywatna, poetycka interpretacja słowa „Salwator”. A teraz do rzeczy.
1. Jubilat
Ten Plac Kossaka był nieprzypadkowo. Nie ze względu na fajny parking ani rustykalny kebab, tylko najlepszy sklep całodobowy po tej stronie Wisły. Najlepszy, bo… No i nie wiem od czego zacząć. Więc ujmę to inaczej. Nie masz dokąd pójść? Rzuciła cię dziewczyna? Ziomki wyjechały na ustawkę do Radomia? Uderzaj do Jubilata*!
Jubilat dla singli jest tym czym McDonald’s dla rodzin. Z tą różnicą, że w Jubilacie, oprócz darmowej toalety, można znaleźć również jedzenie. To klimaciarska świątynia konsumpcji ze swojską nutą postpeerelu i szerokim asortymentem towarowo-usługowym. W odróżnieniu od niektórych hipermarketów nie wali po uszach odgłosem spikera na koksie, lecz sączy w duszę radość pogodną piosenką: „Jubilat, Jubilat, towarów kolorowy świat!”.
Na parterze znajdziemy spożywcze rozmaitości: od najpodlejszych parówek po rozmaite eko-fiubździu w adekwatnej ekocenie. A na pięterku – AGD, stoisko ziołowo-miodowe, dorabianie kluczy, laminowanie, polerowanie, pucowanie i takie tam cuda. Wisienką na torcie są dwa lokale gastronomiczne z tarasami wychodzącymi na Wawel.
Warto dodać, że Jubilat to nie tylko DH Jubilat nad Wisłą, ale spółdzielnia handlowa z kilkoma sklepami m.in. na terenie Krowodrzy oraz trzema barami mlecznymi – również na terenie Krowodrzy.
2. Bulwary nadwiślańskie
Stanowią właściwy kanał komunikacyjny między Jubilatem a Salwatorem. Niewłaściwym jest przejście podziemne pod Alejami. Ponieważ o przejściach, tak jak o ludziach, nie należy mówić źle, mówienie o przejściu pod Alejami sobie odpuszczę. Jeśli zaś chodzi o bulwary, to bez nich życie wewnętrzne wielu krakowian byłoby uboższe. Nadwiślańskie asfalty oraz zbocza służą bowiem do refleksyjnych spacerów, sprzyjają pogłębianiu relacji międzypłciowych i stanowią doskonałe podłoże do nastrojowej konsumpcji alkoholu oraz narkotyków miękkich.
Ale uwaga! Na bulwarach roi się od psiarni. To znaczy psów wyprowadzanych na spacer przez ich właścicieli. Wspominam o tym przez wzgląd na kynofobów.
Pozytywem nadwiślańskich alejek jest natomiast liczna obecność funkcjonariuszy policji i straży miejskiej, strzegących bezpieczeństwa i spokojnego wypoczynku bulwarowiczów. Pozdrawiamy dzielnych mundurowych!
3. Plac na Stawach – Salwator Kraków
Salwatorskie centrum sprawunkowe. Oferuje szeroką gamę dóbr konsumpcyjnych – od kalesonów, przez zeszłotygodniową prasę w cenie 1 zł/egz., po homary.
Przede wszystkim znajduje się tu niepowtarzalny sklep rybny (filie na: ul. Krowoderskich Zuchów, Placu Nowowiejskim i Placu Imbramowskim), w którym można się zaopatrzyć w – tak się składa – ryby: surowe, wędzone, smażone, marynowane, mrożone, słoikowe, pudełkowe i sałatkowe. Warunek jest jeden: trzeba być nadzianym. Bidokom muszą wystarczyć szprotki, makrele, tęskność do halibuta, a od święta śledź.
Po przekątnej od rybnego znajduje się stoisko ekologiczne, gdzie można nabyć kilo kaszy, a po całą resztę korzystniej jest skoczyć na Kleparz. Serio, jeśli gdzieś widziałem marże z fantazją, to właśnie tam.
Generalnie na Stawach czasem szarżują z cenami, ale jest tu również kilka stoisk, na które warto zaglądać. Przykładowo w sezonie ciepłym w piątki i soboty na placu występuje rodzinny kram z wonnym zielnikiem, pełnym rozmarynów, estragonów i majeranków. A przytulony do placu od jego południowej strony znajduje się sklep Apipolu, gdzie można zanurzyć ręce w pysznym miodzie i ugasić pragnienie butelką nieściemnionej greckiej oliwy.
4. Błonia
Absolutny majstersztyk o powierzchni 48 hektarów i obwodzie 3,6 kilometra. Prawdopodobnie największy śródmiejski teren zielony w Europie. Mekka rolkarzy, dżogerów, nordicwalkerów, żonglerów, puszczaczy latawców, osób spacerujących, piknikarzy oraz psiarzy.
Ci ostatni to prawdziwa sekta – z pozoru sobie obcy, ni stąd ni zowąd nawiązują niby to przygodne relacje, najpewniej podszyte tajemną intrygą. Również mnie wielokrotnie próbowano wciągnąć do tego spisku, mimo że z psem na Błoniach bywam głównie po znajomości.
Ciekawostka historyczna: z Błoniami wiąże się najgorszy dil tysiąclecia. W 1366 r. siostry norbertanki zamieniły ten teren na kamienicę przy ul. Floriańskiej, która rychło później spłonęła. Z drugiej strony – może wówczas taki dil miał sens. Do początku XX w. Błonia były bowiem bardzo grząskim gruntem. Szczególnie wiosną, gdy rozlewała się na nie Rudawa. Po wykopaniu przepustów w 1908 r. łąka wyschła, dostarczając podłoża pod rozmaite imprezy sportowe i kulturalne. Aktualnie na Błoniach można cieszyć się lodowiskiem, a od wiosny – wypoczynkiem horyzontalnym.
Pozostawiając błogiej niepamięci fakt, że ongiś na te obszary wywożono ofiary epidemii cholery.
5. Sikornik
Największym lanserem Sikornika jest Kopiec Kościuszki. Dlatego trudno o nim nie wspomnieć, szwendając się po okolicy. Jest to z pewnością dobra miejscówka do uprawiania turystyki familijnej, jednak – moim zdaniem – nie posiada uroku kopców Kraka i Piłsudskiego. Urok Sikornika zaczyna się natomiast za Kopcem Kościuszki. Punktem wyjścia do tej atrakcji jest Aleja Waszyngtona za skrzyżowaniem z Wodociągową. Ludność nieco się tam przerzedza i zaczyna się przyjemna trasa spacerowa po grzbiecie wzgórza. Gdzieniegdzie od alejki między chaszcze nurkują wąskie ścieżki – warto się na nie zapuścić. Można tamtędy dotrzeć do miejsc wartych pikniku. Szczególnie zacna polana znajduje się tuż przed zejściem na Starowolską. To prawdziwy zielony taras widokowy z panoramą na trasę tyniecką, któremu jednak przydałaby się kosiarka. Jest tam również dużo kleszczy, dlatego najlepiej bywać tam w kombinezonie.
6. Park Jordana
Gdzie Salwator, a gdzie Park Jordana! Blisko. I tak jest w sumie lepiej. Gdyby Park Jordana był na samym Salwatorze, to nie byłoby dokąd iść na szlifa, bo wszystko byłoby pod nosem. A tak – można zrobić rundkę po obrzeżach Błoni i dotrzeć do „Jordana”. A tam – moc atrakcji. A to ławka, a to trawka, a to górka, a to drzewo tudzież twarz wielkiego Polaka uwieczniona w granitowym (?) popiersiu. Do tego bogata infrastruktura sportowa: od boisk, przez half-pipe’y, po drążki do ghetto workoutu. A wszystko zgodnie z założeniami ogródków jordanowskich: wychowywać przez edukację i aktywność fizyczną. Głównie dzieci, ale coraz częściej pod tę kategorię podpadają osoby po 30-tce. Także target Parku Jordana jest szeroki. Też tam bywam.
7. Nadrudawski wał
Na wstępie informuję wywiad skarbowy, że nie chodzi o wał nienabicia lizaka na kasę fiskalną, rozgrywający się w jednym z rodzinnych sklepików nad Rudawą, który z pewnością warto ścignąć. Chodzi o wał ziemny nad – owszem – Rudawą. Ciągnie się on przez krajobraz i dostarcza solidnego podłoża pod wycieczki piesze i rowerowe. Zaczyna się (z tej strony patrząc) za mostkiem na ul. Kościuszki, tuż przed salwatorską pętlą tramwajową, i biegnie wzdłuż Emausu po obrzeżach Błoni. Fajniej robi się, gdy wał przetnie Piastowską, zmierzając w kierunku Mydlnik, a jeszcze fajniej, gdy minie Jesionową – jest tam mniej asfaltu i więcej przyrody.
Przy pogodzie nad Rudawą występują rozmaite atrakcje, w rodzaju pokrzyw, dziurawca czy mięty. Za innymi trzeba pogrzebać saperką. Nie zdradzę jednak, w którym miejscu można wykopać topinambur, bo towar zniknie i odnajdzie się na Kleparzu po 25 zł za kilo, także dziękuję za taki dil.
Wał, a raczej jego przejezdność, kończy się przed zaporą na Rudawie, gdzie można spocząć przed odbiciem na podjazd do Lasku Wolskiego. Ja tymczasem odbijam na Salwator.
*Na salonach bodajże mawia się „do Jubilatu”. / Salwator Kraków
–0 Komentarz–