Bohater musi być w szlafroku
Haška kocham za pióro i stosunek do świata, ale dość już Haška, którego do niedawna publikowaliśmy co piątek.
Jego miejsce zajmie teraz ktoś, kto mieszkał blisko, pisał o tym co blisko i nawet blisko ma swoją, choć dużo za małą, ulicę. Ten ktoś to Tadeusz „Boy” Żeleński, który pióro także miał wspaniałe, ale bardziej niż za pióro kochać można go za to, że ludzi z brązu potrafił przekształcić w ludzi prawdziwych.
Wspaniały publicysta, który pisał, że świat tworzą ludzie żywi, a nie „izmy” i gdy mówić o nich to – pisał w „Krumlowski Królowa Przedmieścia” –
„z dwojga złego raczej »plotka« niż kanonizacja, raczej artysta w szlafroku niż w brązie, na co dzień! Z pewnością szlafrok będzie bliższy prawdy od pomnika i lepiej pozwoli nam zrozumieć żywego człowieka”.
Choć Żeleński urodził się w Warszawie (w 1874 roku), to był krakusem z krwi i kości. Sam pisał o tym tak:
Rodzina przeprowadziła się do Krakowa, gdy miał lat zaledwie siedem. Tu skończył Nowodworek i studia lekarskie w Collegium Medicum UJ. Tu za namową kuzyna i przyjaciela Kazimierza Przerwy-Tetmajera zaczął pisać i publikować. A jak już zaczął, to tak zostało.
„Słówka” znają niemal wszyscy. Wielu wie o tragicznej śmierci we Lwowie, gdy niemieccy naziści postanowili rozprawić się z polską inteligencją i profesorami jednego z najwspanialszych uniwersytetów ówczesnej Europy. Każdy, kto choć trochę czyta, z pewnością czytał coś z literatury francuskiej, co było przekładem dokonanym przez Boya, bo także tłumaczem był wspaniałym, a Francję kochał mocno.
Ze szkoły wynosimy jednak obraz bardzo płaski, o ile w ogóle jakiś. Taki, że “Boy” to satyra i Zielony Balonik, a robi się to chyba po to, by nie musieć mówić o całej reszcie, bo był to przecież także, a może przede wszystkim?, wspaniały publicysta. I to taki, który po niemal 100 latach nie traci swojej aktualności, bo i spory do których się odnosił jej nie straciły. Kolejne kampanie boyowskie były poświęcone walce o prawa kobiet, w tym o prawo do świadomego macierzyństwa („Piekło kobiet”), i o świeckie państwo („Nasi okupanci”). Toczył je wraz z Ireną Krzywicką na łamach Wiadomości Literackich i nie tylko tam, bo obyczajowe batalia pochłonęły sporą część jego życia.
Dla nas jednak ważniejsze, przynajmniej tutaj, jest to, że „Boy”, zanim przeniósł się do Warszawy, a później do Lwowa, wrósł w Kraków i w Młodą Polskę, której stał się najwspanialszym kronikarzem. Henryk Markiewicz, wspaniały profesor i polonista, przypominał, że wieszczył mu to już jego serdeczny przyjaciel Staś Przybyszewski, który w “Moich Współczesnych” pisał o Żeleńskim, że ten będzie dziejopisem tego okresu i opisze go nie byle jak, bo będzie potrafił rozwiązać „zagadkę nie smutku tego wszystkiego, ale zagadkę bajecznego humoru tego wszystkiego, godnego pióra jakiegoś Gogola.”
I tak się rzeczywiście stało. Jego felietony, anegdoty i nie tylko towarzyskie opowieści ukazywały się m.in. w Kurierze Ilustrowanym. Wyszły później zebrane w tomach „Znaszli ten kraj”, „Plotki, plotki…” i rozrzucone po kilku innych jeszcze z ponad 20-tomów dzieł zebranych tego pisarza i publicysty.
Talent literacki i salonowa natura pozwoliły mu uchwycić ducha i charakter miasta. Pisał o nim, że biedne jest okropnie, bo dusi się w murach, a poza tym wszystko co w nim wartościowe – może poza Dębnikami – znajduje się na lewym brzegu Wisły, a na prawym nic już zupełnie nie ma. Ale pisał też o wspaniałych ludziach i tym, że mimo wszystko Kraków ma cudowny charakter, a żyje się w nim naprawdę nieźle. Choć sam wybrał emigrację do Warszawy, która pozwalała – tak jak i dzisiaj pozwala – być w centrum wydarzeń krajowych, a nie jedynie prowincjonalnych.
To o czym pisał znał z pierwszej ręki, bo sam brał w tym udział. Niedzielne spacery „na piwo” nierzadko kończył w piwogródku, który mieścił się w Cichym Kąciku – mniej więcej tam, gdzie dziś jest warsztat specjalizujący się w ustawianiu geometrii samochodowych podwozi. Ale brał też udział w niezwykłych wydarzeniach i wielkim fermencie, którego stolicą Kraków stał się na początku XX wieku.
Piękna Zosia ze słynnego Wesela, które odbyło się po sąsiedzku, to wszak Zofia Pareńska – jego późniejsza żona. A i sam „Boy” bawił u Rydla, którego później opisał niemiłosiernie w „Plotkach o Weselu”. W Zielonym Baloniku bywał bez przerwy, a Teatr Bagatela jest Teatrem Bagatela, bo taką nazwę wymyślił mu nie kto inny, jak Boy.
Było ponoć tak, że Marian Dąbrowski – legendarny twórca IKC – zwołał obdarzonych poczuciem humoru krakusów i powiedział im, że trzeba wymyślić nazwę dla Teatru. Ale nie Teatru nadętego i poważnego, a rozrywkowego – takiego jak wokół Placu Pigalle. Żeleński, gdy usłyszał o co chodzi miał powiedzieć: „Wymyślić nazwę dla teatru? Bagatela!”. Na co Dąbrowski ucieszył się: „Jest! Bagatela!” I tak już zostało.
Nie ma jednak potrzeby pisać o tym wszystkim już teraz, bo sami będziecie mogli o tym u nas przeczytać.
Od przyszłego piątku, co piątek, będziemy bowiem przypominać to, co Boy miał do powiedzenia o naszym mieście (okraszone ilustracjami Patryka i zdjęciami Krakowa starego oraz współczesnego).
A dziś jeszcze tylko początek “Krakowskiego jubileuszu”.
Tum mą młodość spędził całą,
Mieszkam z górą lat trzydzieście
I powiedzieć mogę śmiało,
Znam się trochę na tym mieście.
O, bo Kraków to nie płoche
Dziewczę, skore do swywoli:
Kraków, aby poznać trochę,
Trzeba zjeść z nim beczkę soli.
Kraków to nie młodzik lada,
Z tych, co pozorami gardzą:
W senatorach on zasiada
I dekorum lubi bardzo.
Toteż spoci się porządnie,
Nim kto przejrzy wskroś nasz Kraków,
Nim w labirynt tajny wglądnie
Naszych tu masońskich znaków;
Gość, co wpadnie doń przelotny,
Za wrażeniem goniąc żywszym,
Zmyka od nas wnet markotny
I z pojęciem najfałszywszym;
Bo choć, brodząc w ulic smutku,
Weselszej nie spotkał twarzy,
Nigdzie tyle, co w tym gródku,
Nie masz tęgich, cichych kpiarzy.
Pożyj z nami dłużej nieco,
A zobaczysz, gościu miły,
Jak tu chwilki słodko lecą,
Jak uśmiejesz się co siły;
Jak w tym świecie matron, powag
Zyskasz wprawę niepoślednią,
Aby zawsze, tak czy owak,
Zabawić się jakoś przednio…
Już wkrótce będzie zatem o Wielkim Krakowie, będzie o Weselu, będzie o tym, że Kraków… się dusi i o cyganerii też trochę będzie,bo Boy pisał o postaciach już dziś legendarnych, ale też o o tym, że krakowska szkoła polityczna od błazna pochodzi i ma coś z błazna (to na aktualności nie straciło zresztą zupełnie nic.)
Mam nadzieję, że dzięki temu będziemy mogli wspólnie odnaleźć Kraków dawny, ale ubrany w szlafrok, a nie dęty i nadęty, jakim i dziś chciałoby go widzieć wielu, ale który istnieć może tylko w książkach i to raczej tych poślednich, a nigdy w rzeczywistości. Rzeczywistość chodzi bowiem w szlafroku i w ogóle nie jest z brązu.
–1 Komentarz–
To nie jest początek “Jubileuszu”, Panie Redaktorze. “Nie wiem, który to nasz przodek / W przydługi ponoś karnawał…” – to jest początek “Jubileuszu” nb “Krakowskiego”