Amerykanin w PRL. Miał być gwiazdą, ale życie w Polsce go załamało
W 1985 roku, w najczarniejszym kryzysie PRL-u, kiedy ustawiały się kolejki po papier toaletowy, Hutnik Kraków wpadł na pomysł sprowadzenia czarnoskórego koszykarza z USA. Zrobimy show, pomyśleli działacze. I zrobili. Ale zawodnik… szybko uciekł.
Dlaczego?
Klub nie mógł kupić dla niego wystarczająco dużego łóżka.
Nie był też w stanie zamówić dla niego pomarańczy, a koszykarz lubił sok.
Kupiono jedynie grejpfruty, a tych nie lubił.
W prawdziwe przerażenie wpadł, kiedy dowiedział się, ile jest warta jego wypłata.
Mówiąc krótko: przerosło go życie w PRL.
Koszykarz z USA magnesem na widzów
Koszykarz nazywał się Curtis Moore, a jego historię świetnie opowiedział Leszek Konarski w książce „Nowa Huta – wyjście z raju”.
I było z tym tak.
W Hutniku pomyślano, że czarnoskóry koszykarz będzie doskonałym rozwiązaniem dla klubu, ponieważ po pierwsze wzmocni drużynę sportowo. A po drugie ściągnie na trybuny tłumy kibiców.
Ponieważ jednak klubu nie było stać na zawodowca, trzeba było znaleźć inne rozwiązanie. Poproszono agenta, by coś zaproponował, a ten znalazł dla nowohuckiego klubu studenta, któremu nie powiodło się w drafcie. Wytłumaczył mu, że potrenuje rok z profesjonalistami w Europie i wróci do Stanów za rok lepiej przygotowany do starań o przyjęcie do NBA.
To skusiło absolwenta uniwersytetu w Nebrasce, który nazywał się Curtis Moore.
Choć tak naprawdę skusiła go nie tylko perspektywa gry w Europie, ale też warunki, które wydały mu się być doskonałe. Zaoferowano mu bowiem podróż, utrzymanie i aż 27 TYSIĘCY złotych wynagrodzenia.
Dużo to? Mało? Nikt w USA nie wiedział, więc pewnie przeliczył na dolary 1 do 1.
Zwłaszcza, kiedy mu powiedziano, że tyle zarabiają w Europie biali profesjonaliści.
Curtis Moore Superstar
Kontrakt przyjął i przyleciał do Nowej Huty.
W tej prawie dwumetrowy zawodnik z miejsca stał się gwiazdą. Na trybunach pojawiały się transparenty ogłaszające „Curtis Moore Superstar”, a mieszkańcy robotniczej dzielnicy z podziwem patrzyli na jego skoczność i umiejętność pakowania piłki do kosza z góry. Sportowo Hutnik więc skorzystał i to nawet mimo to, że Moore nie był tytanem treningu, a w meczach nie chciało mu się nawet wracać.
I nie tylko nie chciał trenować, ale nawet nigdzie chodzić.
Był bowiem przyzwyczajony do poruszania się samochodem.
Nie było soku. Załatwili kanapkę
Z tej strony wszystko było więc mniej więcej w porządku. Hala pękała w szwach. A Curtis często trafiał do kosza, ale z drugiej – od zaplecza – nic nie było w porządku.
Amerykanin nie mógł bowiem za grosz zrozumieć PRL.
Leszek Konarski w swojej książce wymienia jego perypetie.
Te zaczęły się już na samym starcie. Po pierwsze klub nie miał wystarczająco dużo dolarów, by zapłacić za honorarium agenta. Zamienił je więc na dwutygodniowe wczasy w Polsce. A kiedy Moore już doleciał do Krakowa, to w łeb wziął plan jego przywitania. Działacze chcąc sprawić mu przyjemność zorganizowali bowiem wystawną kolację w Hotelu Saskim. Jednak koszykarz po przylocie powiedział, że jest zmęczony, idzie do łóżka i chce kanapkę oraz sok pomarańczowy do pokoju. I rzecz nawet nie w tym, że ktoś się obraził, bo tak nie było. Po prostu w Krakowie nie dało się zorganizować soku pomarańczowego. Nie było też bułek, bo wszystkie wyszły. Dopiero po interwencji u kierownictwa hotelu zaserwowano chleb, masło i szynkę. Soku nie udało się znaleźć. Moore patrzył ponoć na całą akcję i nic nie rozumiał.
Ale zaraz miał zacząć rozumieć jeszcze mniej.
W pokoju hotelowym, który mu wynajęto nie było łazienki.
Takiego z łazienką nie dało się wziąć, bo wszystkie były zarezerwowane na wiele tygodni na przód.
BMW lub Mercedes? Za mało na Malucha
Później przyszedł szok finansowy.
Kasjerka w klubie wypłaciła mu pierwszą pensje – obiecane 27 tysięcy złotych, a Moore zapytał, w którym banku wymieni ją na dolary. Wyjaśniono mu, że nie ma takiego banku, ale nie mógł zrozumieć, jak to jest, że dolary na złotówki można wymieniać, a złotówek na dolary nie. Próbowano wyjaśnić mu zawiłości PRL-owskiej gospodarki, ale co najwyżej rozbolała go od tego głowa, bo zrozumieć z tego nic nie potrafił.
Chciał się już pakować, ale zdecydował, że zamiast pieniędzy wywiezie do USA po prostu europejski samochód. Działaczom zapowiedział, że na koniec sezonu poprosi o pomoc z zakupie BMW lub Mercedesa, które zabierze ze sobą zamiast dolarów.
Nikt nie wiedział, jak mu wytłumaczyć, że pieniędzy nie starczy nawet na malucha.
Kombinat ratuje sytuację
Później trafił na koników, którzy z chęcią zaoferowali mu sprzedaż dolarów.
Kiedy jednak zorientował się, że za miesiąc pracy dostanie 45 „zielonych”, to znowu zdecydował, że chyba powinien się spakować.
No bo jak można w miesiąc zarobić tyle, ile w USA dostawał za kilka godzin?
A nie wiedział wtedy nawet jeszcze, jak jego dochody przeliczają się na rozmowy telefoniczne. Ale wkrótce miał się dowiedzieć. Otóż kiedy w klubie dowiedziano się, że jego największa gwiazda zamierza spakować się i uciec z powrotem do Ameryki, zaczęto podejmować działania, które miały Moore’a od tego odwieść.
Znaleziono na przykład w kombinacie pracownika, który mówił po angielsku i oddelegowano go na przyjaciela koszykarza. Odwiedzał go więc codziennie, wszędzie prowadził, grał z nim wieczorami w szachy i przystosowywał do życia w komunizmie.
Ale bez większego powodzenia.
Czarno-biały telewizor
Może dlatego, że tego próbowano przekonywać nie tylko przyjacielem, ale też mieszkaniem. Przeniesiono go więc z hotelu do dwupokojowego lokalu w Nowej Hucie, który miał łazienkę. A w tym zadbano nawet o telewizor. Z tym tylko, że ten był czarno-biały, więc Curtis już drugiego dnia przyszedł zapytać co to takiego i czy sprzęt na pewno nie jest zepsuty? Wyskrobano więc z kasy równowartość czteromiesięcznych zarobków koszykarza i kupiono kolorowy. Ale po pierwsze dwa programy polskiej telewizji raczej nie były dość atrakcyjne, a po drugie nie bardzo było jak go wygodnie oglądać.
Do mieszkania nie dało się bowiem kupić wystarczająco dużego i miękkiego łóżka.
To było małe i twarde, więc na skargi koszykarza odpowiedziano poszukiwaniami w sklepach. Nie mogąc znaleźć miękkiego łóżka, zdecydowano się na miękką wersalkę.
Z czym był jednak taki problem, że największe miały dwa metry długości.,,,,
A Moore miał 1,93 metra wzrostu.
Nie było więc szału.
Główny księgowy nie kupuje pomarańczy
Zadbano o cytrusy, żeby mógł pić swój ulubiony sok, ale nie dało się zapewnić stałych dostaw pomarańczy, bo legalnie nie dało się ich sprowadzić, a na kupno na czarnym rynku nie zgodził się główny księgowy kombinatu, więc dostawał grejpfruty.
A to jakby nie to samo.
Sok chciał kupić sam w PEWEXIE, ale nie miał dolarów, żeby za niego zapłacić. A jakby nawet miał to pięć puszek kosztowało… trzy dniówki. Nie chciał gorzkiego soku, więc po tygodniach poszukiwań, zdecydowano, że dostanie codziennie do śniadania… puszkę Pepsi.
Dostał dres Pumy, ale rękawy i nogawki było o 10 centymetrów za krótkie.
Nie rozumiał, dlaczego nie da się kupić większego.
Jadł oddzielnie, bo obiady serwowano mu na stołówce robotniczej i szefostwo zakładu bało się, że kiedy inni zobaczą, że Curtis je codziennie szynkę, to będą problemy.
Tym bardziej, że specjalnie dla niego smażono nawet frytki.
Które uważano za duży rarytas.
Pół pensji za rozmowę
W końcu dla poprawy nastroju zorganizowano mu rozmowy telefoniczne z narzeczoną, którą zostawił w Stanach. Dzwonił więc regularnie, ale… rozmawiał długo. Nie wiedział bowiem, że trzeba się ograniczać. Do klubu zaczęły przychodzić rachunki, poproszono go, żeby się tak nie rozgadywał. Ten więc trochę się obraził i postanowił zadzwonić sam, z hotelu. Jak postanowił tak zrobił i po rozmowie dostał rachunek na… 14 tysięcy złotych. Więcej niż połowę miesięcznej pensji.
Nie mógł – pisał Leszek Konarski – tego zrozumieć.
Napisał także zresztą, że rozmawiał z ówczesnym sekretarzem Hutnika, który powiedział mu, że „ze strony klubu zrobiono wszystko, aby 23-letniego koszykarza z Nowego Jorku zatrzymać w Nowej Hucie. Nie udało się go jednak do polskich warunków przystosować.”
Nic dziwnego.
Nie został więc gwiazdą PRL, ale stał się jego lustrem.
Obszerniejszą historię ściągnięcia Curtisa Moore’a do Nowej Huty oraz szereg innych niezwykle ciekawych historii z tej wzorowej robotniczej dzielnicy, znajdziecie w książce Leszka Konarskiego. Polecam, bo to jedna z najlepszych pozycji o historii Nowej Huty.