Andrzej First: Nigdy nie spotkałem Andrzeja Firsta
Andrzej First. Nigdy go nie spotkałema. To zresztą dość zrozumiałe, bo kiedy zginął miałem 10 lat i moim ulubionym zajęciem było kopanie piłki na boisku szkolnym. Dwa razy w tygodniu z sali gimnastycznej dobiegały głosy: – Raz… Dwa… Trzy!!! – to Andrzej, który prowadził trening i instruował swoich uczniów jak uderzać, kopać i nie pękać.
Kick-boxerów nie lubili WF-iści, bo wieszali się na koszach, zostawiali niepoukładane piłki i panoszyli się po ich kantorku jak u siebie. Panowie od WF-u nie rozumieli do końca, że sport to nie tylko koszykówka, piłka nożna i dwa ognie…
To były wczesne lata 90-te i szkoła Andrzeja była jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą szkołą sztuk walki w Krakowie. Dla nas – azorskich dzieciaków – to było coś egzotycznego. Przychodzili, kłaniali się i wymachiwali nogami. W tym samym czasie za tą samą salą gimnastyczną starsze chłopaki piły wino, paliły papierosy i śmiali się z kick-boxerów, którzy byli dla nich niczym mnisi z Klasztoru Szaolin.
Legendy już krążą o co odważniejszych z osiedla, którzy chcieli „sprawdzić się” z kick-boxerami. Takie propozycje dostawał także Andrzej. Niekiedy przyjmował. To jak wyglądały i się kończyły – niech pozostanie na zawsze w pamięci zainteresowanych.
Zdradzę tylko, że Andrzej First bić się potrafił, ale nie tylko pięścią zapracował na szacunek, którym go darzono na osiedlu. A pamiętać trzeba, że to nie był przybysz z krajów dalekiego wschodu – nie, nie. Był to chłopak stąd, z Azorów.
Chłopak, który musiał radzić sobie na ulicy w trudnych latach 90-tych. A czasy to nie były łatwe, bo na 100 chuliganów, przypadało 0 patroli policyjnych. Przetrwać mógł tylko silny. Andrzej First był silny, ale swojej siły nigdy nie wykorzystywał. Nie bił słabszych – ale zawsze mógł ich nauczyć jak słabszym nie być.
Jego szkoła nie była wylęgarnią bandytów stadionowych – Andrzej uczył, że kick boxing to groźna broń, ale bronią powinien pozostać. Nigdy nie chciał być gangsterem-celebrytą, ale nauczycielem-sportowcem. Kto wie – być może dlatego komuś nie pasował i trzeba było się go pozbyć.
Miałem 10 lat. Na osiedlu huczało od plotek: – zabili tego kick-boxera, słyszałeś? Wkrótce słyszała o tym cała Polska. – Chcieli wejść z dragami do klubu, gdzie stał na bramce. Nie zgodził się i go trafili – tak najczęściej mówiło się o przyczynach śmierci Andrzeja. Dziś jest to już nieistotne.
Andrzej nie fascynował się światem przestępczym, ale świat przestępczy z pewnością fascynował się nim. Być może jeśli nie mógł go przeciągnąć na swoją stronę, to po prostu się go pozbył. Kilka pchnięć nożem na małej klatce w czteropiętrowcu w którym mieszkał. Nie miał szans.
Nigdy nie poznałem Andrzeja. Ale w pewnym sensie cały czas był obecny w moim życiu. Trenowałem w „Smoku”, pod okiem jego wychowanków. Poznałem też rodzinę Andrzeja, bo mój serdeczny kolega ożenił się z jego siostrą. To dzięki temu miałem okazję zobaczyć jakim wspaniałym człowiekiem był w oczach najbliższych. Zginął pod blokiem kiedy do nich wracał.
–0 Komentarz–