„Biała śmierć”. Legendarny snajper zabił 500 rosyjskich żołnierzy
Nazywał się Simo Häyhä. Był prostym chłopakiem, który dorastał na fińskiej farmie i dobrze strzelał. Gdy do Finlandii weszli Rosjanie, poszedł bronić kraju. Został najskuteczniejszym snajperem w historii wojen. Najeźdźcy mówili o nim „Biała Śmierć”. W 98 dni zabił około 500 z nich. Po latach został zapytany, czy ma wyrzuty sumienia. Odpowiedział krótko: „Zrobiłem to, co kazano mi zrobić. Gdybyśmy wszyscy nie zrobili tego samego, dzisiaj nie byłoby Finlandii”.
Na twitterowym profilu, który parodiuje propagandowego rosyjskiego Sputnika, pojawiło się ostatnio zbiorowe zdjęcie fińskich snajperów. Grupa pozujących żołnierzy wygląda na nim tak:
Ten żart to nawiązanie do wojny zimowej, w której niewielka Finlandia obroniła się przed najazdem Armii Czerwonej. Zrobiła to między innymi dzięki doskonałym snajperom, którzy dziesiątkowali nieprzygotowanych na zimę Rosjan. Najbardziej pomogli im w tym sami radzieccy komisarze. Ci życia swoich ludzi nie szanowali na tyle, że wysłali ich na wojnę nieprzygotowanych. Nie zadbali nawet o maskujące zimowe mundury. Nie miał o nich kto pomyśleć, bo Stalin tuż przed wojną przeprowadził czystki, a ich ofiarą padli niemal wszyscy fachowcy. Zostali mu ludzie wierni, ale niezbyt rozgarnięci.
- Czytaj także: Wojna zimowa. Finlandia obroniła się przed sowiecką Rosją robiąc jej żołnierzom piekło
„Normalne” stroje sowieckich żołnierzy były doskonale widoczne na śniegu. Dzięki temu snajperzy, którzy znali teren, mieli łatwy cel. „Zdejmowali” więc Rosjan z bardzo dużych odległości. A zanim ktokolwiek zorientował się skąd padły strzały, już ich nie było. Na cel brali najchętniej oficerów.
Jeden z nich stał się prawdziwą legendą.
Myśliwy
Simo Häyhä był prostym chłopakiem. Dorastał na farmie. Doskonale strzelał. Zdobywał nagrody w zawodach strzeleckich. Kochał polować. Najchętniej na te zwierzęta, które było najtrudniej trafić: lisy, małe ptaki. W lasach Karelii spędzał całe tygodnie. Znał teren. Umiał się w nim poruszać jak nikt.
– Znał anatomię pola bitwy. Wiedział, jak być cicho w lesie i jak radzić sobie w sytuacji, kiedy jest bardzo zimno – opowiadał prof. Lasse Laaksonen magazynowi „Narratively”. I dodawał, że kiedy wybuchła wojna zimowa, Häyhä miał za sobą 20 lat doświadczeń w strzelaniu i polowaniu. W tym krótki epizod w fińskiej gwardii narodowej, do której wstąpił zaraz po odzyskaniu niepodległości. Podobno w czasie ćwiczeń potrafił trafić oddalony o 150 metrów cel 15 razy w ciągu minuty.
Wojna była dla niego jak polowanie
Do wojska wrócił jeszcze przed wojną. Dostał broń i przeszedł szkolenie snajperskie. Później to on szkolił innych, ale żaden z uczniów mu nie dorównał. Broń była podstawowa. Strzelba SAKO M/28-30, wyposażona w zwykły celownik. Ale lubił ją. Była niezawodna. Żelazna „muszka” nie parowała przy 20-stopniowym mrozie tak jak celowniki optyczne. Nie odbijało się w niej też słońce.
Gdy Rosjanie weszli do Finlandii, Simo Häyhä ruszył na łowy. Wojnę traktował dokładnie tak jak polowanie. – Jego osobowość i stosunek do polowania znalazły odbicie w jego podejściu do bycia snajperem. W rozmowach, które z nim przeprowadziłem, mówił mi, że nigdy się nie bał w czasie wojny i nigdy nie czuł nienawiści do wroga – opisywał Taipo Saarelainen, autor książki „Biały snajper”. – Zamiast tego koncentrował się na tym by, jego broń miała dobre oparcie i odpowiednią stabilność, a jego osobiste uczucia i emocje nie wpływały na jego umiejętności strzeleckie. Häyhä nie miał nic przeciwko spędzaniu wielu godzin w samotności. Wychodził nawet w nocy, by sprawdzić, czy jego stanowiska strzeleckie są dobrze ukryte i wystarczająco przygotowane – dodawał autor książki o słynnym Finie.
„Biała śmierć”
Te umiejętności wykorzystał w czasie walk na przesmyku Karelskim. To pas ziemi oddzielający jezioro Ładoga od Zatoki Fińskiej, na którym toczyły się szczególnie krwawe walki. Było tam niewiele dróg, którymi mogły jeździć sowieckie czołgi. Za to bardzo dużo lasów, w których Finowie stosowali metody walki partyzanckiej. Skutecznie polowali na zagubionych i przemarzniętych czerwonoarmistów.
Häyhä doskonale odnajdywał się w takiej walce. Jego koledzy opisywali później z jaką pieczołowitością przygotowywał swoje „myśliwskie” stanowiska i troszczył się o detale. Rozlewał na przykład przed sobą wodę, która zamarzała. Dzięki temu po strzale nie wnosił się obłok śniegu. Lód trzymał także w ustach, by jego pozycji nie zdradziła wydychana para. Broń miał zawsze nasmarowaną i doskonale oczyszczoną.
Dzięki temu w niespełna 100 dni stał się najskuteczniejszym snajperem w historii wojen. Tylko 21 grudnia 1939 roku zabił 25 żołnierzy wroga. W sumie zastrzelił ponad 500 z nich. Najczęściej uznaje się, że 542. W tym około połowy z broni snajperskiej, bo niekiedy sięgał też po inną. Nawet ci historycy, którzy podważają tak dużą liczbę zabitych, przypisują mu ponad 200 trafień. To wciąż najwięcej w historii współczesnych konfliktów. Sam liczbę swoich ofiar określał na „około 500”.
Simo Häyhä bohaterem narodowym
Ofiary po stronie wroga nie były jedynym efektem jego działalności. Jego skuteczność wykorzystała fińska propaganda wojenna, która pisała o “magicznym strzelcu”. Nagłaśniano kolejne jego osiągnięcia i sukcesy w walce, by jednocześnie wlewać nadzieję w serca Finów i lęk w sowieckie. Tak by czerwonoarmiści, a szczególnie oficerowie Armii Czerwonej, działali w ciągłym poczuciu zagrożenia i bali się o życie. Dzięki temu zaczęto mówić o nim „Biała Śmierć”. Powtarzano, że zjawia się znikąd. Zabija. I jedzie dalej. Nieuchwytny, niewidoczny i śmiertelnie niebezpieczny. Być może był inspiracją dla Ukraińców, kiedy ci zaczęli opowiadać historię o „Duchu z Kijowa”, który strzeże ich stolicy.
Sowieci dopadli go na tydzień przed zakończeniem wojny zimowej. Trafił go pocisk wybuchowy, który rozerwał niemal pół twarzy Simo Häyhä. Obrażenia były tak duże, że – głosi legenda – uznano go za zmarłego. Uratował go inny żołnierz, którzy zauważył ruch w kopcu ułożonych na sobie zwłok. Zabrano go. I leczono przez kolejne tygodnie i miesiące. Przeszedł 26 operacji, okaleczenia zostały, ale przeżył.
Otrzymał awans i wiele orderów, a jedną z nagród była „honorowa” strzelba. Dostał też niewielki dom, w którym żył przez kolejne dziesięciolecia. Polował w okolicznych lasach, a robił to z nim niekiedy nawet prezydent Finlandii Urho Kekkonen. Nigdy się nie ożenił. Nie miał też dzieci.
Zmarł w 2002 roku jako 96-latek.
Wyrzuty sumienia? Śpię dobrze
Nie miał wyrzutów sumienia. A przynajmniej się do nich nie przyznawał. Zapytany, czy miewa koszmary związane z wojną, odpowiadał, że jest szczęśliwym człowiekiem, który zawsze śpi głęboko. I dodawał, że dobrze spał nawet w czasie bitew toczonych na froncie. Tajemnicę tego, co sprawiło, że był tak świetnym strzelcem, wyjaśniał krótko. – Praktyka – mówił skromnie. I podkreślał, że robił tylko to, co kazano mu robić. Tak jak inni, którzy poszli bronić kraju przed agresją. – Gdybyśmy wszyscy nie zrobili tego samego, dzisiaj nie byłoby Finlandii – mówił.
Innym razem dziennikarz chciał wiedzieć, czy Häyhä spotykał się po wojnie z jakimiś rosyjskimi weteranami. Powiedział, że nie. – Ale w czasie wojny spotkałem wielu, tylko nie przeżyli – dodał.
Fot. Zakamuflowany Simo Hayha. Domena publiczna.
–1 Komentarz–
[…] Czytaj także: „Biała śmierć”. Legendarny snajper zabił 500 rosyjskich żołnierzy […]