Czarownica z Krowodrzy. Krakowski proces o czary
Czarownica – Historia Krakowa. Procesy o czary były codziennością wieków XVI i XVII. Kobiety palono na stosach w całej w zasadzie Europie i ani Polska, ani tym bardziej Krowodrza nie były wyjątkiem.
Po instrukcje zawarte w „Młocie na czarownice” sięgano chętnie, ponieważ wielu rzeczy nie rozumiano, a człowiek czuje się bezpieczniej, kiedy ma poczucie kontroli nad otoczeniem. Kiedy go brakuje – boi się. Dlatego przyczyn rozprzestrzeniania się zarazy, pojawiania powodzi, pożarów, wojen i wszystkiego co złe, szukano w czarach. By okiełznać niezrozumiałą rzeczywistość stworzono cały system, który tłumaczył co i dlaczego się działo i kim jest czarownica, a to że z prawdziwymi przyczynami nie miał nic wspólnego, nie miało żadnego znaczenia.
Nie o to chodziło. Wystarczało, że dostarczał wiedzy spisanej w grubych księgach i żywej w ludowej tradycji. We wspaniałym „Pitavalu krakowskim”
Stanisław Salmonowicz, znany i ceniony historyk prawa, pisał: – W ten sposób bies, czart, lucyper, zły, kusy – jak go nazywano – ciążył przemożnie nad wyobraźnią człowieka na długie wieki.” Zaś jego pierwszym pomocnikiem była kobiet. – Ludowe porzekadło: „gdzie diabeł nie może, tam babę pośle” nie miało w tamtych czasach żartobliwego wydźwięku.
Ofiary procesów w czasie których sięgano po tortury, a karą najczęściej zasądzaną była śmierć na stosie lub utopienie, liczono w setkach tysięcy. W samych krajach niemieckich miano spalić 50 tys. kobiet. W Rzeczypospolitej stosy rozpalano ostrożniej, ale liczbę ofiar i tak szacuje się na mniej więcej 15 tys. Choć dziś nie da się już tego policzyć dokładnie.
Wiara w czary nie ominęła Krakowa. Nie ominęła, bo nie mogła jej ominąć, także Krowodrzy. Dzisiejsza dzielnica miasta w wieku XVI była wsią należącą do zakonu Duchaków, a także areną buntu, który przypisano działaniu… diabła. Otóż w 1543 roku butni krowoderscy chłopi, którzy nie za bardzo chcieli się zgodzić na wysokość pańszczyzny narzuconą przez dzierżawce wsi i… – za Salmonowiczem – „Kmiecie (…) zwoławszy się pod godłem Adlaph zamordowali go sromotnie, nie bojąc się Boga ani gniewu Króla Jego Mości.” Zginął w tych wydarzeniach Jan Ściborowski. – Niewątpliwie wśród chłopów znalazł się inicjator oporu, który szermował protekcjami „Złego” celem zachęcenia włościan do wystąpienia przeciw ciemiężcy – pisał jeden z autorów świetnego „Pitavala”.
Czarownica na miedzy
Procesy o czary także się odbywały, choć – trzeba to podkreślić – raczej niezbyt często. Czarownictwo było zarzutem bardzo poważnym i zwykle kierowano je dalej do odpowiednich instytucji kościelnych. Jak często się to działo? Nie wiadomo, ale rzecz musiała być całkiem nieźle znana i uważana za prawdopodobną.
Inaczej zarzutami o uprawianie czarownictwa nie obrzucaliby się zwaśnieni sąsiedzi. A obrzucali się, o czym można poczytać w tekście prof. Wacława Uruszczaka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który specjalizucje się w historii prawa i prawie kościelnym i mieszka w naszej dzielnicy. (Cały tekst z Studia Iuridica Toruniensia – który gorąco polecam – można pobrać TUTAJ)
W 1698 roku Regina Budzynka wniosła do sądu wójtowskiego krowoderskiego powództwo przeciw sąsiadowi Sebastianowi Dudkowi. Oskarżała go o obrazę.
Miał on bowiem – tu za Uruszczakiem – „naszedłszy ją na dom, nawołał na nię: Ty taka a taka czarownica, co się powrosłem opasujesz, a tośmi, po miedzy chodząc, gałązką kropiła, wierzbą trzęsła, bezu krzaki trzy powrosłami opasała. Znalazłem garnek z plugastwem”.
Oprócz tego miał jeszcze wraz z synem obrzucić powódkę oraz jej dom kamieniami.
Nie był to oczywiście początek sąsiedzkiej wojny, która zaczęła się prawdopodobnie sporem o miedzę, ale sprawa przybrała poważny obrót, bo oskarżenie o czarownictwo groziło znacznymi konsekwencjami. Zapewne dlatego Budzynka zdecydowała się pójść do sądu, który przede wszystkim musiał sprawdzić, czy są dowody na winę kobiety. Wszak jeżeli udałloby się je znaleźć, to trudno byłoby mówić o obrazie. Sama kobieta wyparła się jednak wszystkiego.
Dudek zeznawał, że rzeczywiście w kłótni mówił: „Łżesz ty czarownico! To tyżeś mi po między chodząc, gałązką kropiła i wierzbę trzęsła”. Ale, podkreślał, to Budzynka miała go najpierw zwyzywać od złodziei, a on tylko odpowiedział krewkiej sąsiadce. Po pierwszym posiedzeniu sędziowie – było ich sześciu i warto przytoczyć ich nazwiska, bo może ktoś rozpozna własne: wójt (advocatus) Jakub Królik oraz 6 ławników (scabini), którymi byli: Jakub Kocik alias Grzyb, Kazimierz Czaika, Jan Kowalik, Kazimierz Skalski, Krzysztof Mikuszewic, Błażej Kokoszka – uznali, że sprawę trzeba odroczyć, a od stron zażądać dowodów.
W szczególności od oskarżonego, któremu dali czas na znalezienie świadków – znów za Uruszczakiem i przytaczanym przez niego sądowym protokołem – „względem zadania czaroctwa aby słowa zadane, tj. jako nie kto inny, tylko Budzynka po miedzy jego gałązką kropiła, wierzbą trzęsła i w ten dzień widziała się z Dutką(!) i przepraszał ją, że to jest prawda”.
Mężczyzna świadków nie znalazł, a jego sąsiadka złożyła przysięgę, że czarownicą nie jest. Dlatego Sebastiana Dudka skazano. Kilka dni spędził w więzieniu – „z przerwą na nabożeństwo w kościele” – a oprócz tego miał odwołać swoje słowa i przeprosić, i zrobić to z pomocą przygotowanej przez sędziów formuły, która brzmiała tak: „iż paniej Budzynce niesłusznie pomienione słowa zadał i nie jest to nigdy prawda, aby była czarownicą i mowa moja, lubom to z nieostrożności wymowił, sławie jej szkodzić nic nie powinna, i owszem cokolwiek mowiłem, tom źle niepoczciwie mówił, to wszytko w swoję gębę biorę”.
Do tego dołożono jeszcze niemały datek na Kościół, który prof. Uruszczak przelicza na 7,5 tys. dzisiejszych złotych, a miały go otrzymać: konwent św. Ducha, Ksiądz Prałat od św. Szczepana, Ksiądz Prokurator, Urząd wójtowski i Regina Budzynka. I jeszcze to tego kazano mu ufundować łącznie dziesięć świec półfuntowych do konwentu św. Ducha, do parafii św. Szczepana i dla Pana Jezusa u św. Krzyża.
Skazany nie przyjął wyroku ze spokojem i wójta, który miał ponoć sprzyjać sąsiadce, zwyzywał.
Co było dalej nie wiadomo, ale wiadomo, że ciekawych i wartych wygrzebania spraw jest w sądowych archiwach z pewnością więcej. Krowodrza miała własny sąd ławniczy, którego akta można odnaleźć w Archiwum Państwowym w Krakowie, a prof. Wacław Uruszczak pisze, że ogłoszono jedynie fragmenty, a cała księga nadal czeka na swojego badacza.
Może to dobry pomysł dla jakiegoś dociekliwego historyka lub prawnika z naszej dzielnicy? Czarownica.
–6 komentarzy–
[…] Piotrem Klimowiczem, przewodniczącym Rady Dzielnicy V Krowodrza rozmawia Michał […]
[…] Ceny mieszkań w Krakowie: Aleja Kijowska to bez dwóch zdań jedna z najlepszych lokalizacji w Krakowie. […]
[…] cesarza lub papieża, a nie było to tanie. Książę nie miał pieniędzy, więc pożyczył je od wiedźmy ze Zwierzyńca. Ta zdecydowała się na dość nietypowy […]
[…] jego wywołuję same nieznane literaturze nazwiska. Bo też w istocie tak było. To była raczej sekta, niż skupienie […]
[…] Samo wzgórze zostało przez Wolskiego przeznaczone dla kamedułów. Przy czym dziwiono się wówczas i później, dlaczego alchemik Mikołaj Wolski oddał duchowieństwu cenne włości i jeszcze ufundował piękny budynek. Było to zaskakujące, bo nie był specjalnie znany z ciepłych uczuć żywionych wobec Kościoła. Co nie powinno dziwić, kiedy weźmie się pod uwagę, że w tamtych czasach praktykowanie jego hobby, bywało rzeczą niebezpieczną i mogło skończyć się na stosie. [Czytaj: Czarownica z Krowodrzy. Krakowski proces o czary.] […]
[…] wymagała opłacenia cesarza lub papieża. Książę nie miał pieniędzy, więc pożyczył je od wiedźmy ze Zwierzyńca. Ta zdecydowała się na dość nietypowy zastaw. Zabezpieczeniem stali się dworzanie i rycerze […]