Czasami miasto staje na rozdrożu
Po drugiej wojnie światowej stolica Danii, równie ochoczo jak wszystkie amerykańskie miasta, wprowadzać zaczęła rozproszenie przestrzenne. Wszyscy kupowali samochody, a przedmieścia rozlewały się coraz dalej od średniowiecznego centrum. Kopenhaga robiła przy tym, co mogła, aby poradzić sobie z napływem prywatnych samochodów do śródmieścia.
Publiczne place i różne nieregularne przestrzenie pomiędzy budynkami, stanowiące z dawien dawna tereny dzielone przez najróżniejszych użytkowników, zamienione zostały w miejsca parkingowe. Kiedy jednak wąskie uliczki ścisłego centrum wypełniły się stalą, hałasem i spalinami, miasto zaczęło wykazywać oznaki opamiętania, bowiem policja nie była już w stanie sprawić, by ruch odbywał się płynnie, zaś ulic śródmieścia nie można było poszerzyć bez wyburzania perełek architektury. Kiedy planiści zaproponowali przeprowadzenie autostrady pomiędzy majestatycznymi stawami na wschodnim skraju śródmieścia, było jasne, że Kopenhaga stanęła właśnie na rozdrożu. Mogła teraz albo zupełnie zmienić kształt ścisłego centrum z myślą o samochodach – tak jak to czyniło wówczas mnóstwo innych miast – albo zacząć odzyskiwać utracony teren.
***
To fragment książki “Miasto szczęśliwe” autorstwa Charlesa Montgomery’ego, o której od kilku miesięcy jest w Polsce głośno. Fragment, który opisuje dylemat, przed jakim Kopenhaga stanęła w 1962 roku. Dylemat, który brzmi znajomo. Prawda?
Na bardzo podobnym rozdrożu stanął właśnie Kraków. I musi, my musimy, zdecydować, którą ścieżką pójdzie. Od tego zależy, w jakim mieście będziemy żyć za 10, 20 i 30 lat.
Czy w takim, które rozwija się z myślą o samochodach?
Czy też w takim, które zaczyna odzyskiwać utracony teren, by oddać go ludziom?
Papierek lakmusowy jest na pl. Wszystkich Świętych. Przed magistratem.
Zdj. tytułowe: flickr.com, Colville-Andersen, CC BY 2.0
–0 Komentarz–