Dobry Wojak Szwejk: Podróż do wszystkich diabłów
Dobry Wojak Szwejk. Austria posiada trzy sterowce nadające się do użytku, osiemnaście sterowców nie nadających się do użytku i pięć aeroplanów. Taka oto jest potęga Austrii w powietrzu. Dobrego wojaka Szwejka przydzielono do oddziału aeroplanów, aby tam pełnił służbę ku chwale i ozdobie tego nowego rodzaju broni. Początkowo na lotnisku wojskowym wyciągał samoloty z hangaru i czyścił ich metalowe części terpentyną z wapnem wiedeńskim.
Poprzedni odcinek przygód Dobrego Wojaka znajdziecie tutaj: “Melduję posłusznie, że nie przestanę palić!”.
Służbę przy samolotach zaczynał więc od początku. Tak jak wielebnemu kapelanowi w Trydencie starannie czyścił konia, tak i tu z ochota pracował przy samolotach: szczotkował ich powierzchnię tak, jakby wyczesywał konia, jako kapral rozprowadzał pilnujące hangarów warty i pouczał je:
Latać się musi, więc też każdego, kto chciałby ukraść aeroplan, zastrzelcie.
Po jakichś czternastu dniach mógł udawać pasażera. To bardzo niebezpieczny awans.
Latał z oficerami jako obciążenie samolotu. Dobry wojak Szwejk nie bał się jednak. Z uśmiechem leciał w powietrze, pokornie i z szacunkiem spoglądał na pilotującego samolot oficera, a widząc pod sobą wolno poruszające się na lotnisku wyższe szarże, salutował.
A gdy czasem spadli i rozbili aeroplan, wówczas z jego szczątków zawsze pierwszy wyłaził dobry wojak Szwejk i pomagając oficerowi stanąć na nogach, meldował:
– Melduję posłusznie, że spadliśmy i że jesteśmy żywi i zdrowi.
Przyjemny był z niego towarzysz podróży. Pewnego dnia poleciał z oficerem Herzigiem; kiedy znaleźli się na wysokości 826 metrów, motor przestał działać.
– Melduję posłusznie, że zabrakło nam benzyny – odezwał się z tyłu za oficerem uprejmy głos Szwejka. – Melduję posłuisznie, że zapomniałem napełnić zbiorniki.
A w chwilę potem:
– Melduję posłusznie, że spadliśmy do Dunaju.
Kiedy po chwili głowy ich wynurzyły się ze wzburzonych, zielonkawych fal Dunaju, dobry wojak Szwejk, płynąc do brzegu za oficerem, oświadczył:
– Melduję posłusznie, że ustanowiliśmy dziś rekord wysokości.
Przed wielkimi uroczystościami Wojskowymi. na lotnisku pod Wiener Neustadt odbywały się loty.
Przeglądano aeroplany, sprawdzano motory i robiono ostatnie przygotowania do startu.
Porucznik Herzig postanowił wystartować wraz ze Szwejkiem na dwupłatowcu Wrighta z wmontowanym silnikiem Eliorrisona, za pomocą którego można było wystartować bez rozbiegu.
Przybyli przedstawiciele wojskowi obcych mocarstw. Samolotem. Herziga ogromnie interesował się major rumuński Gregorescu, który usiadł wewnątrz i zaczął oglądać drążki i stery.
Na rozkaz porucznika dobry wojak Szwegk zapuścił motor, śmigło zaczeło się obracać, a Szwejk, siedząc obok ciekawego majora rumuńskiego, z wielkim zainteresowaniem regulował linkę steru poziomego; robił to z takim zapałem, że strącił majorowi czapkę z głowy.
Porucznik Herzig wściekł się.
– Szwejku, ośle jeden! Lećże do wszystkich diabłów.
– Zum, Befehl, Herr Leutnant – rzekł Szwejk, chwycił za ster wysokościowy i drążek silnika Morrisona; z ogłuszającymi wybuchami wspaniałego motoru aeroplan poderwał się z ziemi. Dwadzieścia, potem sto, trzysta, czterysta pięćdziesiąt metrów wysokości w kierunku na południowy zachód, ku białym Alpom, szybkość 150 km na godzinę.
Nieszczęsny major rumuński ocknął się nad jakimś lodowcem, nad którym przelatywali – na takiej wysokości, że dokładnie mógł obserwować pod sobą cuda przyrody: śnieżne płaszczyzny i groźne, straszliwie zionące na niego przepaście.
– Co to się dzieje? – przemówił jąkając się ze strachu.
Melduję posłusznie, że lecimy według rozkazu z szacunkiem odpowiedział dobry Wojak Szwejk – pan porucznik rozkazał: „Lećże do wszystkich diabłów“, więc, melduję posłusznie, lecimy.
– A gdzie, gdzie wylądujemy? – pytał dzwoniąc zębami ciekawy major rumuński Gregorescu.
– Melduję posłusznie, że nie wiem, gdzie spadniemy. Lecę według rozkazu, a umiem tylko w górę, w dół nie umiem, bo nam to z panem porucznikiem nigdy nie było potrzebne. Gdy byliśmy w górze, spadaliśmy zawsze sami.
Przyrząd wskazujący wysokość wykazywał 1860 m. Major trzymając się kurczowo drążka krzyczał po rumuńsku: ,,Diu, Diu!“ – Boże, Boże, a dobry wojak Szwejk, zręcznie manewrując sterem śpiewał nad Alpami, nad którymi lecieli:
Ten pierścionek, coś mi dała, ja go nosić nie będę,
Prachsakra, dlaczego nie?
Gdy do pułku swego wrócę, gwer nim sobie nabiję!
Prachsakra, dlaczego nie?
Major modlił się po rumuńsku i klął straszliwie, a tymczasem w czystym, mroźnym powietrzu wciąż brzmiał dżwięczny głos dobrego wojaka Szwejka:
Tę chusteczkę, coś mi dała, ja jej nosić nie będę,
Prachsakra, dlaczego nie?
Gdy do pułku swego wrócę, gwer nią pucować będę!
Prachsakra, dlaczego nie?
Pod nimi przelatywały błyskawice i szalała burza.
Major spoglądał przed siebie wytrzeszczonymi oczami pytał zdławionym głosem:
– Kiedyż to się skończy?
– Stanowczo spadniemy – z uśmiechem odpowiadał dobry wojak Szwejk – przynajmniej my z panem porucznikiem zawsze gdzieś spadaliśmy.
Byli już nad Szwajcarią, lecieli na południe.
– Tylko cierpliwości, melduję posłusznie – ciągmął dobry wojak Szwejk – jak się nam benzyna skończy, musimy spaść.
– Gdzie jesteśmy?
– Nad jakąś wodą, melduję poslusznie, tyle tu tej wody, zdaje się, że spadniemy do morza.
Major Gregorescu zemdlał i przywarł swym wielkim brzuchem do drążka tak, że mocno utkwił w konstrukcji stalowej.
A dobry wojak Szwejk wyśpiewywał sobie nad Morzem Sródziemnym:
Kto chce być wielki,
musi jeść knedelki
ajn, cwaj,
na wojnie go nie zabiją,
ponieważ jadł knedelki,
te wojskowe knedelki,
tak jak głowa wielkie,
ajn, cwaj.
I na wysokości tysiąca. metrów ponad olbrzymimi przestrzeniami morskimi dobry wojak Szwejk śpiewał sobie dalej:
Maszeruje Grenewil
Praszną Bramą na szpacir…
Powietrze morskie ocuciło majora. Spojrzał w straszną otchłań, a spostrzegłszy morze, wykrzyknął „Diu, Diu” i znowu zemdlał.
Lecieii nocą, lecieli bez przerwy. Naraz dobry wojak Szwejk, potrząsnąwszy majorem, rzekł poczciwie:
– Melduję posłusznie, że spadamy w dół, ale jakoś powoli.
Aeroplan, któremu zabrakło benzyny, lotem ślizgowym doieciał do lasu palmowego pod Trypolisem w Afryce.
Dobry wojak Szwejk pomagając majorowi wyjść z samolotu zasalutował i rzekł:
– Melduję posłuszníe, że wszystko w porządku.
Był to rekord światowy, który dobry wojak Szwejk zdobył przelatując Alpy, Europę Południową, Morze Śródziemne i lądując w Afryce.
Major, widząc wokół siebie palmy, dał Szwejkowi dwa razy w łeb, co dobry wojak Szwejk przyjął z uśmiechem, on bowiem spełnił tylko swój obowiązek, ponieważ porucznik Herzig powiedział mu: „Lećcie do wszystkich diabłów“.
Co było dalej, o tym trudno powiedzieć, ponieważ byłoby to bardzo niemiłe dla ministerstwa wojny, które z pewnością zaprzeczy, jakoby pod Trypolisem spadł aeroplan austriacki, gdyż inaczej wplątalibyśmy się w wielki konflikt międzynarodowy.
Tłumaczenie: Stefan Krysiak.
–1 Komentarz–
Thanks for sharing your thoughts. I really appreciate your efforts and I will be waiting for your
further write ups thanks once again.