„Dwie kobiety, jedna pasja i tysiące zadowolonych gości: Bufet Smaków w Krakowie”
W Krakowie, przy ulicy Lindego 22, mieści się miejsce, które nie potrzebuje wielkiej reklamy. Kto raz spróbuje tamtejszego schabowego albo domowej zupy, wraca — często codziennie. Bufet prowadzony przez Sylwię i Patrycję to coś więcej niż lokal gastronomiczny. To historia przyjaźni, pasji i gotowania z sercem. – Nie gotujemy dla tłumów, tylko dla ludzi, których znamy po imieniu – tak o swojej pracy mówią właścicielki Bufetu Smaków.
Joanna Urbaniec: Jak zaczęła się wasza wspólna przygoda z Bufetem Smaków?
Sylwia: Z Patrycją znamy się od czasów technikum gastronomicznego. Dwie dziewczyny z małych miejscowości — jedna z Bochni, druga z Rudzkiej — i od razu złapałyśmy wspólny język. Już wtedy przynosiłyśmy do szkoły pasty jajeczne, dodatki, a nawet makrele, i w przerwach między lekcjami robiłyśmy swój mały bufet. Nieraz miałyśmy z tego powodu upomnienia i uwagi. „Ostatnia ławka, chować to jedzenie!” — można było usłyszeć od wychowawcy. Od tamtej pory wszystko robiłyśmy razem: pracowałyśmy w drukarni, przy kwiatach, nawet przy składaniu gazet. Zawsze pytałyśmy: „Czy mogę przyjść z koleżanką?” (śmiech). Jeśli coś nam nie pasowało — odchodziłyśmy, ale zawsze razem.
Patrycja: Przez chwilę nasze drogi się rozeszły — ja wyjechałam za granicę, a Sylwia próbowała sił w kosmetyce. Kiedy wróciłam do Krakowa, zaczęłam gotować z mamą. A potem… zamknęli lokal, który prowadziłyśmy. Zadzwoniłam do Sylwii, ona też akurat kończyła swoją przygodę z kosmetyką. No i znalazłyśmy to miejsce — Bufet Smaków. To był strzał w dziesiątkę.
Dziś macie świetną opinię — wasze jedzenie chwalą zarówno klienci z okolicy, jak i ci, którzy specjalnie przyjeżdżają z drugiego końca miasta. Co jest sekretem waszej kuchni?
Patrycja: Gotujemy po domowemu, z prostych i świeżych składników. Mamy stałych klientów, znamy ich imiona, preferencje, nawet to, kto nie może jeść cebuli czy glutenu. Sporym atutem jest też cena bo za zestaw zupa i drugie danie u nas klient zapłaci 24 zł.
Sylwia: 70 procent naszych gości to pracownicy z pobliskich firm, reszta to mieszkańcy okolicy. Nie mamy dowozów ani reklam — wszystko działa dzięki poczcie pantoflowej. Jesteśmy tu od 2018 roku, czyli już siedem lat, i to nas cieszy najbardziej: że ludzie wracają, bo po prostu dobrze się u nas czują.
Co zawsze można znaleźć w waszym menu?
Patrycja: Pięć dań głównych i dwie zupy, codziennie inne. Ale jeden klasyk jest niezmienny — mój schabowy. Od początku! Duży, soczysty, panierka chrupiąca. Klienci żartują, że jeśli go nie ma, to muszą wziąć coś innego, ale i tak zawsze wyjdą zadowoleni.
Sylwia: Poza tym miksujemy klasykę z nowoczesnością — spaghetti bolognese, kurczak po chińsku, carbonara. W piątki oczywiście ryba. Stawiamy na sezonowość: młoda kapusta wiosną, mizeria i pomidory latem, buraczki jesienią. Warzywa kupujemy na Rybitwach, kiszonki robimy same.
Gastronomia nie jest łatwa — jak radzicie sobie z inflacją, rosnącymi kosztami i zmieniającymi się trendami żywieniowymi?
Sylwia: Nie narzekamy. Ceny rosną, prąd drożeje, ale po prostu się dostosowujemy. Gotujemy tyle, ile potrzeba — nic się nie marnuje. Znamy swoich klientów, wiemy, ile porcji schodzi.
Patrycja: A jeśli ktoś ma specjalną dietę — robimy coś pod niego. To nie korporacja, tylko nasz mały świat, w którym każdy jest ważny. Wstajemy o 4:15, gotujemy od rana, ale robimy to z radością. Bo naprawdę lubimy tę pracę.
Macie swoje ulubione dania albo kulinarne eksperymenty?
Patrycja: Schabowy to oczywiście numer jeden, ale raz zrobiłyśmy dewolaja z ziemniaków — zamiast mięsa była masa jak na kopytka, w środku ser i pieczarki, całość panierowana i smażona. Wyszło zaskakująco pysznie!
Sylwia: A moje ulubione to kiszonki Patrycji mamy — jej ogórki i kapusta to mistrzostwo. Wszystko naturalne, bez chemii.
W opiniach często pojawia się słowo „domowo” — nie tylko w kontekście jedzenia, ale i atmosfery. Jak to robicie?
Sylwia: Po prostu jesteśmy sobą. Miłe, otwarte, czasem trochę szalone. Jeśli ktoś poprosi o zmianę ziemniaków na frytki — zrobimy to bez dopłaty. Dla nas klient to nie tylko zamówienie, to człowiek, który ma wrócić z uśmiechem.
Patrycja: 80 procent naszych klientów to panowie, więc menu jest konkretne, ale kobieca ręka też jest widoczna — czystość, kwiaty, małe detale. Kochamy zwierzaki, kwiaty, ludzi. Chcemy, żeby każdy czuł się tu jak u siebie.
Gdybyście mogły zaprosić do bufetu dowolną osobę kto by to był ?
Sylwia: Chyba nasz prezydent Nawrocki. Wydaje się konkretnym, fajnym facetem.
Patrycja: Tak! I oczywiście dostałby mojego schabowego. (śmiech)









Czytaj także:
- Od Hot Doga do kulinarnej legendy. Paweł Kucharski wykorzystuje doświadczenie z USA
- “Poke z polską duszą”. Dwie pasjonatki zmieniają Lea w raj pysznych misek!
- Zaczynała w akademiku, a dziewczyny przyjeżdżały z całej Polski. Dziś ma ceniony salon
- “Czujemy się rzemieślnikami, ale czasami trzeba ruszyć głową jak artysta”. Szewcy ze Starowiślnej 86




















