Efekt CSI: Chcą tych z W11
Efekt CSI to klątwa amerykańskich detektywów. Zaczął się w Las Vegas, gdzie – przynajmniej na telewizyjnym ekranie – zastąpił ich technik kryminalistyczny. Mamy też polską wersję tego fenomenu. Ta jest spowodowana przez W11, które komisariat ma przy Placu Inwalidów.
Pierwsze “Kryminalne Zagadki Las Vegas” zostały wyemitowane w 2000 roku. Niedawno na antenę trafił 250-ty odcinek. Oprócz tego są także dwa „klony” pokazujące pracę laboratoriów kryminalistycznych w Nowym Jorku oraz Miami. Widownię oryginału oraz “spin-offów” szacuje się na ponad 70 mln. To powoduje, że CSI bywa uznawane za najpopularniejsze seriale telewizyjne świata.
Oczywiście kryminały zawsze były bardzo popularne, ale CSI to nowy rodzaj kryminału. “Sherlocka Holmesa” zastąpił w nich naukowiec, który bezbłędnie wykorzystuje ślady kryminalistyczne: próbki DNA, włosy, włókna, ślady opon, substancje chemiczne, a nawet ścinki paznokci. Ludzie patrzą. Wierzą. A później na sali sądowej są problemy, ponieważ okazuje się, że rzeczywistość jest zupełnie inna niż w telewizorze.
Co zdaje się zresztą dotyczyć nie tylko spraw kryminalnych.
Efekt CSI. Niewinny z powodu telewizji
Już w połowie lat 2000, a więc wkrótce po emisji pierwszych odcinków CSI, prokuratorzy oraz śledczy zaczęli zauważać zmiany w zachowaniu sędziów przysięgłych. Orzekający zaczęli oczekiwać coraz większej liczby dowodów materialnych oraz przedstawiania ich w efektownej formie. Jeżeli tego nie otrzymywali to – zdaniem prawników – zaczynali być bardziej skłonni do orzekania niewinności oskarżonych. – Przysięgli chcą teraz od nas DNA w każdej sprawie – mówił w CBS Josh Marquis, prokurator okręgowy z Astorii. – Oczekują nowoczesnych technologii i chcą by wyglądało to dokładnie tak, jak w telewizji – dodawał.
Zjawisko szybko ochrzczono jako efekt CSI i nadano mu rozgłos.
Media zaczęły donosić o kolejnych przykładach absurdalnych wyroków, które były motywowane brakiem dowodów materialnych. Jedną z takich historii opisał Kit R. Roane. Reporter US News relacjonował sprawę z Peorii w Illinois, w której Judi Hoos oskarżała członka lokalnego gangu o zgwałcenie nastolatki.
Prokurator była pewna dowodów. M. in. na ciele ofiary znaleziono ślinę napastnika. Gdy Hoos informowała o tym ławę mówiła: „Wszyscy oglądaliście CSI. Więc teraz jest wasz moment CSI. Mamy DNA.” Listę dowodów uzupełniały zeznania ofiary, policjantów oraz personelu szpitalnej izby przyjęć. Werdykt? Niewinny.
Sędziowie uznali, że policja powinna była sprawdzić jeszcze pochodzenie ziemi, która znajdowała się w ciele ofiary i powiązać ją z miejscem zbrodni. Dlaczego? Widzieli w CSI, że można to zrobić.
Gdy nagłośniono problem zespoły badawcze z kilku uniwersytetów rozpoczęły sprawdzanie realności zjawiska oraz skali jego występowania. Jednym z najczęściej cytowanych oraz komentowanych badań była praca Monici L. P. Robbers z Marymount University. Socjolożka – we współpracy z prawnikami na co dzień zajmującymi się sprawami kryminalnymi – przygotowała ankiety, na które odpowiedziało 290 sędziów, prokuratorów i adwokatów. Pytała o zmiany w zachowaniu przysięgłych, które nastąpiły po 2000 roku, a więc po emisji pilotowego odcinka CSI.
79 proc. ankiet zawierało przykłady sytuacji, w których prawnicy wskazywali, że wpływ na decyzje przysięgłych miało oglądanie przez nich seriali kryminalnych.
– Oskarżałem w sprawie usiłowania morderstwa, w której oskarżony dźgnął ofiarę sześć razy, zamknął ją w pomieszczeniu i uciekł z jej kluczami. Złapano go trzy bloki dalej, 10 minut od miejsca zbrodni, z kluczami w kieszeni. Ofiara go rozpoznała. Przysięgli nie byli w stanie ustalić wyroku, bo pięciu z nich widziało krew na zdjęciach z miejsca zbrodni i oczekiwało dowodów z DNA. Wcześniej tłumaczyłem, że to krew ofiary – napisał jeden z prokuratorów.
Inne przejawy „efektu CSI”, na które skarżyli się prokuratorzy oraz sędziowie to umniejszanie znaczenia zeznań naocznych świadków, traktowanie braku dowodów kryminalistycznych, jako wyniku niechlujnej pracy policji oraz oczekiwanie przedstawienia niepotrzebnych dowodów.
Zwłaszcza to ostatnie jest sporym problemem. Widzowie CSI nabierają przekonania, że niektóre procedury są standardowe i wykonuje się je niezwykle szybko. Dlatego nawet w sprawach o włamanie lub pobicie oczekują kosztownych i czasochłonnych badań DNA lub skomplikowanych chemicznych analiz oraz odcisków palców, które w rzeczywistości są wykorzystywane zaledwie w kilku procentach dochodzeń. Jeden z ankietowanych zilustrował to opisując rozprawę, na której oskarżony odpowiadał za przestępstwa finansowe. Przysięgli zażądali sprawdzenia czy na dokumentach, które dowodziły jego winy, znajdują się odciski palców.
Technicy kryminalistyczni oraz śledczy wskazują, że w rzeczywistości niemal wszystkie takie badanie trwają bardzo długo i na ogół są niepotrzebne lub niemożliwe do przeprowadzenia. W wielu sprawach inne – nie oparte na śladach kryminalistycznych – dowody są wystarczająco mocne, by skazać oskarżonego. W wielu z kolei nie mają one żadnej wartości, bo np. przestępca i ofiara żyją pod jednym dachem. W takim wypadku dom jest pełen DNA, włosów i różnych śladów, są one jednak zupełnie bezwartościowe, gdy chodzi o znalezienie winnego.
Problem wynika przede wszystkim z tego, że filmowe opisy – brane przez wielu widzów za rzeczywistość – mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Wprawdzie używane tam techniki niekiedy są inspirowane pracą techników kryminalistycznych, jednak zakres ich wykorzystania, szybkość z jaką działają oraz dokładność wyników to wymysł scenarzystów. – W telewizji często mówią: „mamy zgodność”. My mówimy „podobieństwo”, „mogło pochodzić z” lub „jest powiązane z” – opowiadała Jaffreyowi Toobinowi z „New Yorkera” Lisa Faber, szefowa jednego z wydziałów nowojorskiego laboratorium kryminalistycznego. Sędziowie, którzy widzą nową technologię na ekranie telewizyjnym, oczekują, że takich samych metod używa policja. Tymczasem w relnym świecie one nie istnieją lub ich stosowanie jest ograniczone przez tak prozaiczne sprawy, jak zbyt mała liczba analityków lub… brak miejsca na przechowywanie dowodów.
Efekt CSI. Chcą więcej, ale skazują tak samo
Nie brakuje jednak i takich, którzy twierdzą, że „CSI effect” jest zdecydowanie przeceniany, a przekonanie o jego istnieniu opiera się na anegdotycznych dowodach, które tak naprawdę niczego nie dowodzą. Opublikowany w „National Institute of Justice Journal” artykuł sędziego Donalda E. Sheltona przedstawia wyniki badań (przeprowadzonych wraz z Greggiem Barakiem oraz Young Kim), które jego zdaniem dowodzą tego, że problem nie istnieje.
Kryminolodzy z Eastern Michigan University przepytali 1027 osób, które wkrótce po udzieleniu odpowiedzi miały zasiąść na ławach przeznaczonych dla sędziów przysięgłych w Michigan. Ankiety dotyczyły tego, jakich dowodów oczekują orzekający oraz programów telewizyjnych, które oglądają. Okazało się, że 42 proc. respondentów oglądało którąś z wersji CSI. Sporo – bo 46 proc. – spośród przyszłych sędziów chciało zobaczyć „dowód naukowy” w każdej możliwej sprawie. A w wypadku oskarżeń o morderstwo lub gwałt oczekiwało tego ponad 70 proc. pytanych. Badania pokazały także, że widzowie CSI częściej od innych oczekują dowodów opartych o ślady kryminalistyczne.
Jednocześnie pokazano, że wyższe oczekiwania niekoniecznie przekładają się na orzeczenia. Ankietowani otrzymywali bowiem także opisy spraw i na ich podstawie mieli zdecydować o winie. W większości wypadków do uznania oskarżonego za winnego wystarczała informacja o naocznym świadku. Wyjątkiem były oskarżenia o gwałt, gdzie osoby oglądające CSI oczekiwały przedstawienia dowodów z DNA. – Mimo, że widzowie CSI mają wyższe oczekiwania odnośnie dowodów naukowych, niż Ci, którzy CSI nie oglądają, to ma to jedynie niewielki, jeżeli w ogóle jakiś, wpływ na ich skłonność do określonych wyroków. To ważne odkrycie i bardzo dobre wieści dla naszego wymiaru sprawiedliwości – napisał Shelton. Podobne wyniki uzyskała Kimberlianne Podlas z University of North Carolina, która na obiekt swoich badań wybrała studentów.
Jak zniszczyć ślady?
Jednak zmiana w zachowaniach ław przysięgłych to nie jedyny przejaw „efektu CSI”. Wpływ serialu zauważono także w kilku innych grupach. Choćby wśród studentów – liczba osób wybierających w USA kryminalistykę na swój kierunek studiów, uległa w ostatnich latach zwielokrotnieniu. Inną taką grupą są przestępcy, którzy traktują CSI jako program instruktażowy.
Najczęściej przytaczanym – z racji swojej wyrazistości – przykładem jest zbrodnia dokonana przez Jermaine “Maniaca” McKinney’a. 25-letni mężczyzna włamał się do domu, zabił dwie znajdujące się w nim osoby – Wande Rollyson oraz Rebbecce Cliburn. Później umył się wybielaczem. Spalił ciała oraz swoje ubranie. Starannie zabezpieczył samochód, by nie pozostawić w nim śladów krwi. Posprzątał miejsce zbrodni, z którego wyzbierał wszystkie niedopałki, a łom, którym bił ofiary próbował utopić w jeziorze (jednak ze względu na pokrywę lodową to mu się nie udało). O tym, jak ukrywać dowody dowiedział się z CSI, którego był wiernym fanem.
Policjanci często wskazują, że wzrasta ilość przestępstw, w których sprawcy wyraźnie wiedzą jak ukrywać dowody. Dotyczy to np. gwałcicieli, którzy coraz częściej starają się nie zostawiać śladów biologicznych. – Zmuszają ofiary do wzięcia prysznica lub kąpieli – mówił Pittsburgh Tribune Clint Van Zandt z FBI. Zdarza się też, że ofiary muszą się myć wybielaczem, który usuwa ślady DNA. To utrudnia wykrywanie sprawców, choć niektórzy wskazują, że zdarza się i tak, iż przestępcy skupieni na usuwaniu jednego rodzaju śladów pozostawiają inny.
W11
Ze wględu na inny system wymiaru sprawiedliwości i brak sędziów przysięgłych w Polsce trudno mówić o występowaniu efektu CSI. Jednak niektóre przejawy – choćby takie jak coraz większa świadomość przestępców dotycząca dowodów materialnych – da się zauważyć także u nas. Policjanci wskazują na coraz lepsze „wyedukowanie” recydywistów, którzy swoją wiedzę czerpią z seriali takich jak tvnowski W11.
Ale telewizja wpływa nie tylko na kryminalistów. Także na ofiary przestępstw, które swoją wiedzę o pracy policji czerpią przede wszystkim z seriali. Joanna Stojer z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego przeprowadziła badania wśród krakowskich policjantów. Pytała właśnie o to, czy w swojej pracy spotykaką się „z oczekiwaniami, których inspiracją mogą być seriale i filmy kryminalne”.
„Tak” odpowiedziało prawie 70 proc. pytanych policjantów.
Jeszcze więcej, bo 80 proc. uznało, że mają one wpływ na społeczeństwo i utrudniają prowadzenie dochodzeń.
W artykule opublikowanym na łamach miesięcznika „Policja” opisała najczęstsze przejawy, na które wskazują funkcjonariusze. Chodzi przede wszystkim o ogromne oczekiwania pokrzywdzonych, którzy liczą, że ich sprawy zostaną rozwiązane podobnie do tego, co widzieli na ekranie. Chcą by zdejmowano próbki DNA z przedmiotów, z których takich próbek zdjąć się nie da. Często zdarzają się też sytuacje, gdy ofiary wprost odwołują się do telewizyjnych produkcji.
– Chcę tych z W11, a nie zwykłą policję – usłyszał jeden z objętych badaniem funkcjonariuszy. – Efekt W11 to wyobrażenia o pracy policji i kryminalistyce pochodzące z telewizji. Przejawia się tym, że pokrzywdzeni w „błahych” przestępstwach oczekują, że zostaną użyte takie środki, jakie widzieli na ekranie, gdzie pokazue się głównie pracę przy wyjaśnianiu zabójstw – mówi Stojer.
Wyniki były tak jednoznaczne, że Joanna Stojer napisała nawet o polskiej wersji „CSI effect”, którą nazwała nawiązując do serialu pokazywanego przez TVN. – Dlaczego efekt W11? Bo z moich badań wynika, że do tego serialu pokrzywdzeni odwołują się najczęściej, ma on wysoką oglądalność, pojawia się bardzo długo na antenie i jest emitowany prawie codziennie. Z tych powodów najwięcej wyobrażeń o pracy policji może więc pochodzić z tego serialu. No i policjanci go nie lubią – mówi specjalistka w dziedzinie kryminalistyki z UJ.
Samospełniające się proroctwo
Większość opracowań wskazuje, że efekt CSI istnieje. Niektórzy – jak sędzie Shelton – zwracają jednak uwagę, że jest jedynie nieszkodliwym zjawiskiem, które nie ma realnego wpływu na wyroki orzekane przez sędziów przysięgłych. Jednak nawet jeżeli ci krytycy mają rację to powszechna wśród prawników wiara w jego występowanie, w połączeniu z teatralnym charakterem amerykańskich sądów, w końcu doprowadzi do tego, że problem stanie się poważny. Przecież – zgodnie ze znanym stwierdzeniem Williama Thomasa – „jeżeli ludzie definiują jakieś sytuacje jako rzeczywiste, stają się one dla nich rzeczywiste poprzez swoje konsekwencje”.
Z tego powodu – niezależnie od rzeczywistych oczekiwań przysięgłych – na sale sądowe trafia coraz więcej „gadżetów”, takich jak np. multimedialne prezentacje. Wzrasta także lista prezentowanych „dowodów naukowych”. A gdy ich nie ma powołuje się świadków, których jedynym zadaniem jest wytłumaczyć ławie, dlaczego dowody kryminalistyczne… nie są potrzebne.
W Polsce wpływ zjawiska efekt CSI na sądy jest ograniczony. Dzieje się tak przede wszystkim ze względu na zupełnie inny charakter procesu, w którym nie ma miejsca dla laików i sędziów przysięgłych. Widać go za to w pracy policji. Dlatego warto mieć świadomość, że ta w rzeczywistości pracuje inaczej, niż pokazuje to telewizja.
W najbliszym czasie przeczytacie u nas także wywiad z szefem krakowskiego Archiwum X, które z sukcesami zmniejsza tzw. “ciemną liczbę zabójstw”.
–9 komentarzy–
“Jeszcze więcej, bo 80 proc. uznało, że mają one wpływ na społeczeństwo i utrudniają prowadzenie dochodzeń.”
Rzeczywiście, to utrudnia prowadzenie dochodzeń. Gdy obywatel domaga się zdjęcia odcisków palców z miejsca włamania, utrudnia prowadzenie dochodzenia. Bo wystarczyłoby poudawać, że się coś w temacie robi, a później umorzyć z powodu niewykrycia. A tak trzeba więcej popracować, a nie daj Bóg okaże się, że jednak można go wykryć!?
Sherlock Holmes również pracował na faktach i naukowych przesłankach. Studiował różne dziedziny po trochu by wykorzystać tę wiedzę w swoich dochodzeniach. Ale to trzeba książki czytać żeby to wiedzieć.
W sensie, że analizował DNA? 😉 Rzeczywiście muszę doczytać, bo nie zauważyłem. 🙂
Fajny temat, ale fatalnie napisany. Pierwsze akapity po lidzie powinny wrócić do redakcji, bo nie da się tego czytać. Później jest lepiej.
Dobre. Dobre.
Huberta Mielcarekw Rafał Kopacz Anna Pałka Sebastian Wątroba Jo Anna Czchowski Maciej Dęobsza Anna Potaczek Kamil Ruszcek Tomasz Bukowski Kasia Popowski Bartosz Abramowicz Wydział Śledczy W11 TVN
Huberta Mielcarekw Rafał Kopacz Anna Pałka Jo Anna Czchowski Sebastiana Wątroba Maciej Dęobsza Anna Potaczek Kamil Ruszcek Tomasz Bukowski Kasia Popowski Bartosz Abramowicz Wydział Śledczy W11 TVN Policja A Łódź
[…] policji. Krakowska policja zatrzymała seryjnego gwałciciela. Mężczyzna to 35-letni Piotr R. pochodzący z okolic […]
[…] Mechanizm oparty jest na terapii genowej. Do organizmu uzależnionego wprowadza się wirus, który znajduje swoje miejsce w DNA i pobudza produkcję antynikotynowych przeciwciał. Dzięki temu do mózgu pacjenta dostaje się mniej nikotyny, co ogranicza przyjemność i przymus palenia. […]