Egoizm ma krótkie nogi
Proolimpijska propaganda Krakowa na ostatniej prostej przed referendum sięga po nowych ludzi i nowy motyw przewodni. Naczelną funkcję pełni teraz argument, że Kraków ma wielką szansę na rozwój, dzięki środkom pozyskanym od innych. To sprytne zagranie na krótką wydawać się może korzystne, ale jego długofalowe skutki będą opłakane.
Do niedawna komunikacją kandydatury Krakowa jako organizatora Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2022 roku zarządzała ekipa posłanki Jagny Marczułajtis. Choć raczej należałoby powiedzieć, że zarządzała brakiem komunikacji. Potajemne ustalenia, próby tuszowania wydatków, przepuszczanie sporych budżetów na reklamę, zatrudnianie krewnych i znajomych w komitecie… To wszystko zemściło się na dotychczasowej ekipie. Do komitetu wkroczyły kontrole, a sama idea organizacji igrzysk została poważnie nadwerężona.
Co najważniejsze – prezydent Jacek Majchrowski wniósł do Rady Miasta wniosek o organizację referendum w sprawie ZIO. Rada, zdominowana przez Platformę, nie mogła tego pomysłu odrzucić, bo w jawny sposób zaprzeczyłaby idei lokalnej demokracji. Jedyny argument – że referendum kosztuje ok. miliona złotych też padł w zestawieniu z wydatkami już dotąd poniesionymi bez jakiegokolwiek demokratycznego mandatu.
Z tego „miliona na referendum” ponad połowa trafi do trzech tysięcy członków komisji referendalnych. „Obłowią” się raptem po 160-200 złotych na głowę, za cały dzień całkiem ciężkiej i odpowiedzialnej pracy. Doprawdy krocie – przy spocie za blisko milion czy logo za prawie 80 tys. Zarobionych przez garstkę ludzi.
Będzie więc referendum, ale jest też nowa ekipa. Specjalistą do spraw komunikacji społecznej projektu został Mateusz Zmyślony. Znam się z nim osobiście, co więcej – mam duży szacunek dla wielu jego pomysłów i osiągnięć. Przez lata pracowaliśmy razem (a dokładniej – ja pracowałem w jego firmie). Teraz stajemy po przeciwnych stronach barykady. Ale spór nie dotyczy nas osobiście, lecz naszego miasta, Krakowa, podmiotowości jego mieszkańców i skutków, przynieść może pomysł organizacji ZIO. Dlatego bez skrupułów pozwalam sobie na krytykę działań i pomysłów Mateusza.
Mateusz jest urodzonym showmanem. I jako taki nie może obywać się bez publiczności. W przypadku komunikacji wokół ZIO to akurat dobrze – bo głównym grzechem poprzedniej ekipy było rozgrywanie tematu w niemal zupełnej tajemnicy. W przeciwieństwie do niej Zmyślony gwarantuje jawność, a wręcz duże nagłośnienie sprawy. To dobrze, w końcu chodzi przecież i o to, by ludzie poszli do referendum. Bo, aby nasz głos był ważny, potrzebujemy 30-procentowej frekwencji.
Problem jednak jest inny. Otóż Mateusz Zmyślony wynajęty został przez miasto w bardzo konkretnym celu: po to, by w referendum wygrała koncepcja organizacji Igrzysk. Inne kwestie – wizja rozwoju miasta czy upodmiotowienie jego mieszkańców nie grają tu żadnej roli.
Nowa ekipa pod przewodnictwem Mateusza Zmyślonego dobrze dobrała narzędzia do celu, który przed nią postawiono. Zamiast skrupulatnie liczyć koszty, tłumaczyć się za swoich wydatków czy poważnie wsłuchiwać się w głos mieszkańców – jasno postawiła na korzyści dla Krakowa. I to korzyści bardzo partykularnie osiągane… dzięki innym.
Dlatego teraz słyszymy głównie, że Kraków poniesie znikomą część wydatków, bo to inni zrzucą się na „nasze” igrzyska. Nasz wkład wyniesie raptem kilka procent – a większość z miliardów na olimpiadę otrzymamy od rządu, ogółu polskich podatników, Unii Europejskiej czy MKOL-u. Uzasadnieniem jest tu rzekoma dziejowa sprawiedliwość – inni mieli u siebie Euro, teraz więc nam należy się Olimpiada.
Doskonałym kanałem tego typu komunikacji są media ogólnopolskie. Mówienie w nich, że cała Polska ma się zrzucić na Kraków jest bardzo sprytne. Bo choć tego typu argument do czerwoności może doprowadzać ogół Polaków, to nie oni będą brać udział w referendum. W tym zagłosują jedynie mieszkańcy Krakowa. A tych ów sprytny argument może przekonywać. Zwłaszcza podlany tekstem, że głosując na nie, przepuszczają nadarzającą się okazję załapania się na wielkie pieniądze.
To nie przypadek, ale świadomie obrana taktyka. Najpierw Mateusz udzielił Onetowi wywiadu Czas, żeby reszta Polski zrzuciła się na Kraków. Potem Justyna Kowalczyk w „Przeglądzie Sportowym” zaapelowała Pomóżmy Krakowowi. Prekursorem tej argumentacji był… Leszek Miller, który dwa miesiące temu wzywał do narodowej zbiórki na ZIO w Krakowie.
Uważam, że to sprytna argumentacja. Krakusów kusi się egoistycznym motywem, że skoro inni nam dadzą, to grzechem byłoby nie wziąć. Ale „inni” głosować nad olimpiadą nie będą. Ich złość będzie tym większa, im bardziej poczują się wykorzystani. A koszty są ogromne – gdy Miller ogłaszał swój pomysł, obliczyłem, że Wielka Orkiestra Olimpijskiej Pomocy to wydatek rzędu 500 złotych od każdego Polaka! W sam raz po stówie za jedno kółeczko! Doprawdy cały naród miałby zbudować wioskę (olimpijską) w Krakowie!
Ale spryt, który staje się cwaniactwem, ma przecież krótkie nogi. I na tak rozgrywanym egoizmie Kraków może tylko stracić.
Tak samo jak górale z Zakopanego tracą na swym wizerunku krótkowzrocznych egoistów, dla których liczą się jedynie dutki turystów.
Dziś nasze miasto cieszy się wielką sympatią Polaków. Krakowianie, nawet jako „centusie”, postrzegani są jako ludzie sympatyczni, kulturalni, otwarci i gościnni. Teraz pokazujemy Polakom, że mają wyskoczyć z grubszej kasy dla nas, bo my sami o tym w referendum zdecydujemy. Trudno o większego samobója.
Dziś Kraków pełen jest gości z Polski (i ze świata). Bo mamy historię, kulturę, muzea. Mamy naukę, technologie, religie. Wszystko to tracimy – pokazując się jako cwaniaki, na których w imię olimpijskich mrzonek ma się zrzucić cała Polska. Zyskamy może parę chwile światowego nagłośnienia – jako „miasto kandydackie”, w tak doborowym gronie, jak Pekin, Lwów i Ałmaty. A stracimy kilkadziesiąt lat sympatii całego kraju. Trudno o mniej udany interes wizerunkowy.
Pamiętaj o tym, Mateusz, bo wiesz, równie dobrze jak ja, że wizerunek buduje się latami, a stracić można jednym nieprzemyślanym działaniem.
PS. Krakowianom warto powiedzieć jedno – prócz miliardów ściągniętych z Polski i Unii, wraz z ZIO 2022 na swoją własną głowę weźmiemy finansowe ryzyko. Tak, jak nie jest jasne, kto i w jakim stopniu, zrzuci się na Igrzyska, tak nie wiadomo, kto zapłaci za przekroczenie budżetu. A to akurat jest niemal pewne – tylko Pekin w 2008 roku niemal zmieścił się w założonym budżecie (przekroczenie o 4 proc.). Reszta organizatorów miała znacznie większy rozmach – średnio zimowe olimpiady w latach 1960-2012 były o 135% droższe niż być miały.
Tekst pochodzi z bloga Marka Tobolewskiego, który znajdzciecie TUTAJ.
–0 Komentarz–