Igrzyska Europejskie – sukces, czyli porażka [OPINIA]
Na początku lipca oficjalnie zamknięto Igrzyska Europejskie 2023. Piszę o tym dlatego, że wielu z Was mogło nawet nie zauważyć, że taka impreza odbywała się w Krakowie, Małopolsce i kilku innych miastach. Pomimo jednoznacznej opinii mieszkańców w referendum, protestom społecznym i porażkom wcześniejszych imprez, politycy finalnie doprowadzili do organizacji IE. Czy ten opór nam się opłacił?
Skala Igrzysk Europejskich
Marcin Nowak, szef komitetu organizacyjnego, w wystąpieniu podsumowującym mówił o “największej imprezie sportowej w historii Polski”. Wtórował mu minister Bortniczuk, oceniając IE jako “najlepszą imprezę w historii Polski”. Czy tak było rzeczywiście? Oczywiście, że nie. Według organizatorów Igrzyska oglądało z trybun około 170 tys. kibiców. Biorąc pod uwagę puste trybuny na większości wydarzeń i wielkoskalowe wykupywanie wejściówek przez spółki Skarbu Państwa, liczba ta jest zawyżona. A nawet jeśli przyjmiemy, że jest prawdziwa, to nadal zakrawa na śmieszność. Euro 2012 oglądało z trybun 1,4 miliona kibiców, do tego kolejne setki tysięcy w specjalnie przygotowanych strefach kibica. Mistrzostwa Świata w Piłce Siatkowej w 2014 r. – 600 tys. kibiców. Tour de Pologne – około 3 milionów kibiców co rok. IE wypadają blado nawet w porównaniu z Ekstraklasą – przeciętnie każdą kolejkę ogląda około 80-100 tys. kibiców.
A może ogromna była skala przyciągniętych kibiców zagranicznych? Też nie. Służby bezpieczeństwa spodziewały się maksymalnie 20 tys. kibiców zagranicznych. Finalnej liczby nie znamy, bo organizatorzy nie postanowili się nią pochwalić. Znowu, sam Kraków rokrocznie jest odwiedzany przez około 600-700 tys. turystów zagranicznych. Z perspektywy miast gospodarzy, liczba ta była totalnie pomijalna. Tyle osób z zagranicy odwiedza Kraków w wakacyjny weekend.
Wadliwa promocja
Brakuje na to oficjalnych badań, ale można odnieść wrażenie, że IE przeszły niezauważone. W Krakowie oprócz kilku banerów z logo imprezy nie było czuć atmosfery sportowego święta. Prawdopodobnym powodem było skrajne upolitycznienie wydarzenia oraz promocja ukierunkowana bardziej na promocję polityków niż samej imprezy. Do Igrzysk przylgnęła żartobliwa nazwa “Sasinaliów”, czyli imprezy organizowanej przez nielubianego wicepremiera (finalnie wygwizdanego na otwarciu). W materiałach promocyjnych przeważały logotypy miast, Małopolski oraz samych Igrzysk Europejskich. Trudno utożsamiać się z czymś, co jest nam nieznane i nie bazuje na żadnych emocjach. Zdecydowanie zabrakło promocji dyscyplin, sportowców i miejsc. Można było wykorzystać znanych Polaków:
Ewę Swobodę, Wojciecha Nowickiego, Pię Skrzyszkowską, Dawida Kubackiego i innych.
Najwidoczniej było to nie do zrobienia, bo politycy musieliby przesunąć się spod światła jupiterów i zrobić innym miejsce. A pewnie nie o to chodziło.
Kasa misiu, kasa
Około 0,5 miliarda złotych wydano na same koszty organizacyjne, kolejne 1,5 miliarda to inwestycje związane z Igrzyskami Dodać należy do tego pieniądze od sponsorów, a tymi były wyłącznie spółki Skarbu Państwa: PKN Orlen, Totalizator Sportowy i Tauron. Nie jest to ostateczna kwota. Jak pokazują przykłady wcześniejszych tego rodzaju wydarzeń, zwykle zamyka się ona jako wielokrotność pierwotnie założonej. Na początku opinia publiczna informowana była o około 1,2 miliarda wydatków. Czekamy więc na oficjalne podsumowanie finansów.
Masa pary w gwizdek
Imprezę przygotowywało: 4500 wolontariuszy, 1000 strażaków, 14 000 członków służb porządkowych, 1000 policjantów, 1200 pracowników obsługi technicznej i około 500 pracowników organizacji imprezy. Do tego rzesze lokalnych urzędników, polityków i innych przedstawicieli sektora publicznego. Zważywszy na osiągnięte efekty, czy rzeczywiście był jakikolwiek sens w angażowaniu tak dużych sił? Te wszystkie osoby mogły podejmować znacznie ważniejsze z perspektywy mieszkańców problemy. A jak doskonale wiemy, jest ich obecnie cała masa. Sytuacja finansowa Krakowa jest fatalna, brakuje pieniędzy na komunikację publiczną, kolejne inwestycje są przekładane na nieokreśloną przyszłość.
Haracz za ściągnięte inwestycje
Głównym argumentem Jacka Majchrowskiego za organizacją Igrzysk było ściągnięcie do Krakowa pieniędzy centralnych. Rachunek jest prosty: Kraków wydał 100 milionów z budżetu miasta na organizację imprezy, a zyskał 350 milionów na inwestycje infrastrukturalne. Dla Krakowa to niezaprzeczalny zysk, wątpliwości budzi jednak przeznaczenie pieniędzy. Większość zrealizowanych projektów to nakładkowe remonty dróg – czyli lanie betonu i asfaltu. W czasach, kiedy cały świat inwestuje w zieloną infrastrukturę, komunikację publiczną i zrównoważony rozwój, miasto wydało setki milionów na poprawienie infrastruktury samochodowej. Te inwestycje to żaden game-changer dla Krakowa, jakim była np. budowa lotnisk, dworców, ważnych węzłów drogowych czy tuneli podczas Euro 2012. Czy zauważalnie wpłyną na rozwój miasta i mogą być argumentem przykrywającym wszystkie wady Igrzysk? W mojej ocenie nie.
Po co to wszystko?
Od samego początku komentatorzy byli przekonani o politycznym celu imprezy – Igrzyska Europejskie miały być kampanią wyborczą za publiczne pieniądze dla polityków rządzącego Prawa i Sprawiedliwości oraz lokalnych samorządowców, m.in. Jacka Majchrowskiego – Prezydenta Krakowa. Czy impreza przyciągnęła turystów? Nie. Czy było to lokalne święto? Na pewno nie, przez upolitycznienie i wadliwą promocję nawet mieszkańcy o niej nie wiedzieli. A była na to szansa. Krakowskie Światowe Dni Młodzieży czy Euro 2012 były wydarzeniami angażującymi lokalne społeczności i generującymi dumę mieszkańców z dobrej organizacji imprezy. Finalnie, czy Igrzyska Europejskie opłaciły się finansowo? Ponad 2 miliardy złotych na organizację imprezy, która przyciągnęła 20 tys. turystów zagranicznych to sporo. Swoje korzyści na pewno osiągnęli politycy. Jacek Majchrowski po porażkach Euro 2012 i Igrzysk Olimpijskich miał wreszcie swój moment chwały otwarcia imprezy sportowej. Inni samorządowcy i politycy PiS mogą chwalić się środkami wydanymi w swoich okręgach wyborczych. Szkoda tylko, że wszystko za pieniądze publiczne.
Fot. Archiwum prywatne.