Jaroslav Hasek: Morderca przed sądem
Wszystkie gazety zgadzały się na jedno: że złoczyńca stojący przed sądem przysięgłych, to drab, którego każdy porządny człowiek powinien się wystrzegać.
Ten oto łotr dokonał rabunkowego morderstwa. Teraz z rezygnacją patrzył w przyszłość: mówił o sobie, że będzie wisiał, na rozprawie sądowej robił nikczemne dowcipy, dowcipy szubieniczne, bo na przykład przepowiadał prokuratorowi, że jego też kiedyś powieszą. Między innymi oświadczył także, że sznur, na którym go powiesza, ofiarowuje przewodniczącemu sądu, aby nim sobie przewiązał spodnie. Rzecz zrozumiała, że tego rodzaju uwagi budziły wśród przedstawicieli palestry ogromne niezadowolenie, z ich powodu nawet prokurator popadł w zatarg z obrońcą oskarżonego, który upierał się, że dzięki dobrodziejstwu prawa każdy oskarżony może wyrażać się w sądzie tak, jak umie. Oskarżony, mówiąc o spodniach przewodniczącego Sądu, chwyta się ostatniej deski ratunku, chce bowiem, swym wisielczym humorem pozyskać sympatię sędziów przysięgłych, a że spodnie… Tu obrońcy przerwał prokurator, który sprzeciwił się jego wywodom mówi, że włączanie spodni przewodniczącego do dyskusji jest rzeczą nieprzyzwoitą. Na to obrońca dowcipnie odpowiedział. że to nie spodnie pana przewodniczącego są nieprzyzwoite, ale ten kto w nich chodzi, że nieprzyzwoitością jest cały system sądownictwa, od dozorcy więzienia począwszy, a na kacie skończywszy. Po tej wypowiedzi odebrano obrońcy głos oraz przyniesiono spluwaczkę, by przewodniczący sądu mógł splunąć. Po owym splunięciu na sali sądowej powstało wielkie poruszenie: kilka pań zemdłało, a pewien mężczyzna sięgnął przez pomyłkę do cudzej kieszeni i wyciągnąwszy z niej kawałek czekolady na oczach okradzionego zaczął go nerwowo gryźć. Zarządzono przerwę, którą morderca wykorzystał w ten sposób, że robił nieprzyzwoite propozycje prokuratorowi.
Po przerwie rozprawa toczyła się dalej. Sąd doszedł do wniosku, że morderca zbrodnię swą popełnił z niezwykłą perfidią. Przed popełnieniem jej nie jadł trzy dni, by teraz móc twierdzić, że ów bochenek chleba, o który chodziło, ukradł z głodu. To, co zrobił, przechodzi wprost wszelkie pojęcie ohydy. Gdy ukradł ów bochenek chleba, napadnięty kupiec postrzelił go z rewolweru potem wzięli się za bary i podczas tej walki kupiec został uduszony. Morderca rzucił się do ucieczki, lecz na skutek znacznego upływu krwi upadł, a żandarmi natychmiast zakuli go w kajdany. Tłumaczenie, że występował w obronie własnej, było bardzo niezręczne. Dlaczegóż, u licha, nie dał się spokojnie postrzelić czy nawet zastrzelić, skoro na śledztwie twierdził, że na długo jeszcze przed popełnieniem zbrodni myślał o samobójstwie? Wstrząsająca była scena konfrontacji z małżonką zamordowanego kupca, która z płaczem opowiadała o brutalności tej zbrodni:
– Dusił go tak, że biedakowi aż oczy wychodziły z orbit…
To zdanie wygłoszone przez prostą kobietę uczyniło na wszystkich wstrząsające wrażenie, at jeden z referentów zanotował w swoim protokole: „Wychodzące z orbit oczy”, co miało być tytułem jednego rozdziału sprawozdania z tej właśnie rozprawy.
Sam oskarżony robił wrażenie zbrodniarza. Opowiadał, że nie wierzy w Pana Boga, że Pan Bóg może go pocałować w nos, że Pan Bóg nigdy mu nic nie dał, że dziadek jego umarł z głodu, a jego babkę zgwałcił kapitan żandarmerii – słowem: każde jego zdanie robiło niemiłe wrażenie. Prokurator zastrzegł sobie wniesienie dodatkowego oskarżenia o obrazę religii i o obrazę wojska, bowiem kapitan żandarmerii wchodził w skład sił zbrojnych.
– Jestem zresztą przekonany – argumentował prokurator – że gdyby kapitan żandarmerii wiedział jakiego będzie miał wnuka, nigdy by babki oskarżonego nie zgwałcił.
Zdanie to wywołało wśród obecnych na sali żywe poruszenie, kilka pań zaczęło płakać, jak gdyby to one właśnie zostały zgwałcone przez kapitana żandarmerii. Zbrodniarz zaś tymczasem uśmiechał się ,,zuchwale”, jak dosłownie określał protokół sądowy, i widać było, że stroi sobie żarty z publiczności i z wysokiego sądu. Zeznając używał ohydnych wyrażeń, jak: „A co, miałem może pozwolić się zabić?“ „To go, łobuza, przydusiłem troszeczkę, a cóż ja jestem temu winien, że mi w ręku został zimny trup?“ I tym podobne…
Obrońca chwilami starał się krótkimi wyjaśnieniami i budzeniem współczucia zdobyć przychylność sędziów przysięgłych. Było to jednak rzucanie grochu o ścianę, wszyscy bowiem sędziowie przysięgli spoglądali na mordercę krwiożerczym wzrokiem. Jeden z nich zaś wygłądał na najbardziej krwiożerczego. Nie uronił ani jednego słowa złoczyńcy, który pozwalał sobie na coraz bardziej ordynarne żarty. Ten członek ławy przysięgłych pochłaniał niemal wzrokiem postać mordercy, aż wreszcie sędzia przysięgły nie mógł już dłużej wytrzymać i krzyknął:
– Czy pana to tak cieszy, że będzie pan powieszony?
Na niewinne to pytanie morderca odpowiedział ze spokojem:
– Pana cieszy to znacznie więcej niż mnie.
Po tej odpowiedzi prokurator wstał i wśród grobowej ciszy oświadczył, że pójdzie umyć ręce. Jadł bowiem podczas przerwy solonego śledzia. Byłto tylko pretekst, bo ów nowoczesny Piłat chciał się załatwić. Wrócił z rozjaśnioną twarzą, jak człowiek, któremu ulżyło; zdawał się też być przychylniej usposobiony dla mordercy, gdyż ilekroć spojrzał na złoczyńcę, nie spluwał już w chusteczkę jak dotychczas.
Zeznania świadków potwierdziły winę oskarżonego w całej rozciągłości. Wyszło na jaw, że oskarżony już dawniej robił na wszystkich fatalne wrażenie. Poza tym obciążał go go jeszcze fakt, ze jest dzieckiem nieślubnym i że pije samogon.
– Koniaku pić nie mogę – wtrącił oskarżony.
Po tych słowach przewodniczący sądu zarządził aby wyprowadzono mordercę z sali, jednakże na interwencję obrońcy wprowadzono go z powrotem. Epizod ten nie obył się bez wstrząsającej sceny. W trakcie wyprowadzania zbrodniarz powtórzył raz jeszcze z naciskiem:
– Koniaku pić nie mogę, bo na koniak mnie nie stać.
Wielkie poruszenie wśród przysięgłych.
– Ale gdyby miał na koniak, toby go pił – podkreślił jeden z przysięgłych.
Publiczność odpowiada burzą potakiwań, odzywają się głosy:
– A to pijaczysko!
Przysięgły woła:
– No, nie, dajcie spokój…
Ogólne poruszenie, dozorcy więzienni wyprowadzają zuchwalca. Przewodniczący sądu krzyczy:
– Cóż to znowu, tu nie teatr!
Gdy oskarżonego wprowadzono z powrotem, skonfrontowano go z ukradzionym bochenkiem chleba i z podobizną zamordowanego.
– Czy to ten chleb? – zapytał przewodniczący sądu
– Tak – odpowiedział śmiałym głosem zatwardziały przestępca.
– Poznajecie swoją ofiarę?
– Gdy go w bitce dusiłem, był starszy.
Ta cyniczna odpowiedź wywarła na wszystkich obecnych głębokie wrażenie: nawet najbardziej odporni przedstawiciele palestry zadrżeli od stóp aż po birety na głowach. Zeznania następnych świadków jeszcze bardziej obciążały oskarżonego. Protestującego przeciwko temu obrońcę przewodniczący sądu skarcił uwagą, że świadków wzywa się nie dla żartów. Świadkowie ustalili, że złoczyńca nie miał gdzie sypiać. Nie dociekano bliżej przyczyn tego faktu, lecz skonstatowano, że skoro nie miał gdzie sypiać, to w każdym razie mógł to robić gdzie indziej, a nie w ogrodzie przy kościele.
Pewien świadek twierdził, że zbrodniarz nie nosił kołnierzyka, inny skonstatował, że nie miał koszuli, jeszcze inny zeznał pod przysięgą, że mydło było dla zbrodniarza rzeczą nie znaną. Najbardziej zaś obciążyła oskarżonego opinia wydana mu przez wójta gminy, W której się urodził:
– Ten łotr nie wiedział co to onuce, od młodości nos ucierał rękawem, na plakacie o procesji wyrysował rzecz nieprzyzwoitą, przed dwudziestu laty nawymyślał sołtysowi od świń i do dnia dzisiejszego jest mu winien dwadzieścia krajcarów…
SĄD PRZYSIĘGŁYCH
– Panowie – mówił jeden z przysięgłych, gdy przystąpiono do narady – zebraliśmy się tu, żeby rozstrzygnąć o losie oskarżonego. W całym mieście nie znajdziecie dobrego paprykarzu. Oskarżony to człowiek nikczemny. ,,U Dworzaków“ kazałem sobie dać paprykarz, ten jednak nie nadawał się do jedzenia. On już w młodości przejawiał wielkie skłonności do kłamstwa, a karierę swą zakończył morderstwem. W paprykarzu znalazłem muchę. Łotr ten zabił człowieka przyzwoitego i pracowitego, człowieka, który całe swoje życie poświęcił wzbogacaniu gminy, uczciwego kupca, który nigdy nie sprzedałby takiej papryki, jaką zaprawiony był sos „U Dworzaków“. Człowieka, który – gdyby był rzeźnikiem – na pewno nie miałby sumienia sprzedać na paprykarz takiego podłego mięsa, jakie dziś rano jadłem u tych Dworzaków. Na szubienicę więc z łotrem, niech zadynda! Niech się wije w drgawkach śmiertelnych. To straszne łajdactwo zażądać za taką porcję trzydzieści pięć krajcarów. Ten, którego widzieliście i którego sprawę rozpatrujecie, jest złoczyńcą najgorszego gatunku. Panowie! Wystrzegajcie się knajpy „U Dworzaków“! Ja głosuje i mówię: Winien? – Tak!… A wy, panowie?
– Tak! – Tak! – Tak! – Tak! – Tak! – Tak! – Tak! – Tak! – Tak! – Tak!…
– Skazany na śmierć przez powieszenie! – odczytał przewodniczący sądu. – W imieniu Najjaśniejszego Pana skazany na śmierć przez powieszenie – powtórzył raz jeszcze.
Podczas gdy damy na sali rozpraw przesyłały panom przysięgłym całusy, skazany wydał odgłos, który nienależy do pojęć z bajek, jednakże nie jest bynajmniej uważany za przejaw dobrego wychowania.
Dozorca, wyprowadzający po tym odgłosie skazanego, miał jakąś kwaśną minę. Flatulentia, czyli złe powietrze.
…
Autorem ilustracji jest Miel Prudencio Ma.
źródło: http://art-itch.blogspot.com/2012/04/blind-justice-or-gag-order.html »
–1 Komentarz–
[…] po czwarte: ZUS w tej sprawie nie wydał decyzji administracyjnej od której służy obywatelowi odwołanie do sądu. A dlaczego nie wydał? – pyta pan W. i zaraz odpowiada – bo musiałby podać podstawę prawną odmowy przekazania pieniędzy, a takiej podstawy nie ma (ostatnie słowa Pan W. wykrzykuje). Więc „cwaniaki” zakończyły z Panem W. korespondencję „tylko zwykłym pismem”. […]