Jesteś tu i teraz. Głowa się wyłącza. Tufting jest jak medytacja
– Kiedy zaczynasz prowadzić ścieg, skupiasz się, żeby nic nie pofrunęło dziurami i żeby było równo. Jesteś tu i teraz. Głowa się wyłącza. Ostatnio po bardzo intensywnych miesiącach pracy nad projektami na zamówienie i warsztatami uparłam się, że zrobię w końcu coś tylko dla siebie — żeby się zresetować. To naprawdę działa – mówi Karolina założycielka Enjoy Tufting z Krakowa.
Joanna Urbaniec: Skąd to całe tuftowanie? Pamiętasz moment, w którym pomyślałaś: „to jest to”?
Karolina: Tak. Zobaczyłam tufting na Instagramie. I od razu poczułam, że chcę to robić. To był czas pandemii — pracowałam non stop przy komputerze, spotkania online od świtu do nocy, jedzenie przy biurku, zero odpoczynku dla głowy i rąk. Szukałam czegoś manualnego. Lubię sztukę użytkową, wcześniej bawiłam się ceramiką, robiłam kurs pieczenia chleba (ten akurat został ze mną do dziś), haftowałam punch needle… Algorytm już wiedział, że kocham rzemiosło, więc podrzucił mi tufting. W Polsce to raczkowało. Zobaczyłam film twórcy ze Stanów i… przepadłam.
Co wydarzyło się potem?
Warsztaty — byłam jedną z pierwszych uczestniczek u osoby, która dopiero startowała. Następnego dnia kupiłam sprzęt. Miałam szczęście wynająć małą pracownię na krakowskim Kazimierzu. Chciałam mieć powód, żeby wyjść z domu i „odkleić się” od komputera. Połączenie rzemiosła i sztuki wciągnęło mnie natychmiast.
Tufting jako medytacja?
Totalnie. Kiedy zaczynasz prowadzić ścieg, skupiasz się, żeby nic nie pofrunęło dziurami i żeby było równo. Jesteś tu i teraz. Głowa się wyłącza. Ostatnio po bardzo intensywnych miesiącach pracy nad projektami na zamówienie i warsztatami uparłam się, że zrobię w końcu coś tylko dla siebie — żeby się zresetować. To naprawdę działa.
Na starcie sprzęt i materiały były trudne do zdobycia?
Na szczęście Europa to jeden wielki sklep. Sprzęt sprowadzałam z UE — kilka dni i był. Trudniejsze było dochodzenie do techniki. To jest rzemiosło: zrozumienie przychodzi z doświadczeniem i błędami.
Twój typowy dzień w pracowni?
Nie ma „typowych”. Prowadzę biznes, więc jestem wszystkim naraz: twórczynią, instruktorką, logistykiem, zakupowcem i gospodynią pracowni. Raz robię inwentaryzację (od sprzętu po ciastka i mleko na warsztaty), innym razem przygotowuję zamówienia lub scenariusze zajęć, kontaktuję się z uczestnikami. I tworzę — kiedy mogę.
Zaczynacie od szkicu czy pozwalasz, by „dywan rysował się sam”?
Na warsztatach — zawsze szkic. Uczestnicy wysyłają mi projekty na 3 dni przed, żebym je przefiltrowała pod kątem realności w 3–5 godzin, bo tyle trwają warsztaty. Prosto nie znaczy banalnie — ma być przyjemność, nie mordęga. Przy projektach na zamówienie indywidualne powstaje kilka szkiców, próbki kolorów, próbki ściegów o różnych wysokościach. Klient akceptuje kierunek — dopiero wtedy zaczyna się praca.
Ile to wszystko trwa? Internet robi wrażenie „chwilki”…
To złudzenie. Na warsztatach tuftingu w 3–5 godzin zrobimy prosty format — od szkicu po wykończenie. Ale przy większych pracach to tygodnie. Duży kilim 2,5 × 2 m do nowej knajpy na Kazimierzu? Zakładam miesiąc i to może być mało. Bo tufting to nie tylko „wypełnianie wzoru włóczką”. Jest klejenie (kilka warstw), podklejanie, montaż tyłu — i najbardziej czasochłonne rzeźbienie, czyli golenie. Perfekcjonizm bywa wrogiem terminu.
Najtrudniejszy etap?
Właśnie „rzeźbienie” i walka z wewnętrznym krytykiem. Z bliska widzisz wyłącznie detale i mózg oszukuje. Trzeba się odsunąć, zobaczyć całość. Sama miałam sytuację: już spakowane zamówienie, a ja „o, niteczka!” — i trzy godziny później klient dopytywał, gdzie jestem.
Sztuka czy rzemiosło?
Dla mnie — połączenie. Nawet kiedy na warsztatach powstaje słodki piesek czy Pokémon, w każdym uruchamia się proces twórczy: kolory, faktury, decyzje. W pracach dla klientów pilnuję jakości rzemieślniczej i funkcjonalności, ale kierunek coraz mocniej pcha mnie w stronę instalacji, dużych formatów, sztuki użytkowej na serio.
Materiały i narzędzia — co lubisz najbardziej?
W indywidualnych zamówieniach głównie — wełna naturalna. Na warsztatach pracujemy na dedykowanych tkaninach (tufting cloth) i włóczkach dobranych do sprzętu. Ja prywatnie lubię eksperymenty: mieszam faktury, sięgam po włóczki metaliczne, bambusowe. W pracy z klientami — trzymam się sprawdzonych rozwiązań. Tu liczy się powtarzalność i trwałość.
Techniczne wyzwania dla początkujących?
Motoryka i płynność: docisk maszynki, gęstość ściegu, równe odległości, prowadzenie po konturze, kontrola kształtu i pilnowanie koloru. To sporo bodźców naraz — ale po kilkunastu minutach większość „łapie” i zaczyna czuć materiał.
Tufting 3D? Rzeźby? Instalacje?
Tak! Bardzo bym chciała, żeby tufting był postrzegany szerzej niż „urocze dywaniki”. Internet wywindował odtwórczość (postacie z bajek, logotypy), a przecież tufting to normalne medium artystyczne. W Azji — zwłaszcza w Japonii i Korei — dzieją się rzeczy kosmiczne: instalacje, rezydencje, współprace z dużymi markami, mistrzowskie łączenia z farbowaniem wełny naturalnymi barwnikami. Marzy mi się takie myślenie o tuftingu w Polsce.
Kogo zapraszasz na warsztaty?
Wszystkich. Od 13. roku życia. Dzieciaki radzą sobie świetnie (klej na gorąco znają z przedszkola), ale mają krótszy czas koncentracji, dlatego trzymam ten próg. Zdarzały się młodsze perełki — bywa, że radzą sobie lepiej niż dorośli. Seniorzy też dają radę — to nie jest 100‑kilowa maszyna.
Twoje prace mają rozpoznawalny styl: kolorowo, z przymrużeniem oka, ale z głębią. Co chcesz, by ludzie czuli?
Dziękuję! Dużo moich projektów nie trafia do social mediów, bo profil Enjoy Tufting stał się głównie o warsztatach. Dlatego uruchamiam drugi, dedykowany kanał dla własnych prac — roboczo „LUP Studio” od słowa loop = pętelka czyli rodzaj ściegu w tuftingu. Tam pokażę abstrakcje, wielkie formaty, prace na zamówienie. Chcę oddzielić edukację i community od własnego autorstwa — i wreszcie je pokazać.
Social media: love–hate?
Uczę się je lubić. Nie sprzedaję prywatności, ale pokazuję kontekst pracy: muzeum tekstyliów na wyjeździe, inspiracje, kulisy. To ważne — ludzie chcą przychodzić do konkretnej osoby, skrócić dystans. Poza edukacją, social media pomagają mi wysyłać w świat komunikat: „robię też instalacje, nie tylko warsztaty”. Jeśli tego nie pokażę, nikt się nie domyśli.
Reakcje klientów: wzruszenia, wspomnienia, zaskoczenia?
Przy realizacjach dla przestrzeni wspólnych — od projektów deweloperskich po koncepty gastronomiczne i marki modowe — celuję w zachwyt. Ostatnio mój tekstylny obraz trafił do nowej przestrzeni — podobno wygląda „super”, więc z niecierpliwością czekam na zdjęcia z montażu. Największe emocje są przy personalizacjach: np. żółw‑strażak dla brata‑strażaka OSP z nazwą miejscowości albo minimalistyczne „logo miłości” w kolorach pasujących do firanek we wspólnym mieszkaniu kibiców. Personalizacja działa na każdym poziomie — od formatu po odcień off‑white’u.
Tufting — trend czy nowe rzemiosło?
Chcę wierzyć, że nowe rzemiosło. Jak ceramika: przychodzisz, żeby „pobabrać się” w materiale, odetchnąć, zrobić coś swoim rękoma. Social media pchnęły tufting w stronę młodej, odtwórczej estetyki — i to jest ok — ale równolegle chcę budować świadomość, że to technika rzemieślnicza i artystyczna na równi z innymi.
Kraków jako kontekst — czujesz się częścią tutejszej tradycji rzemieślniczej?
Tak. Urodziłam się tu, mieszkam od zawsze. Pracownia jest na Kazimierzu. Kocham Kraków poza turystycznym „pocztówkowym” kadrem: Podgórze, Dębniki, Salwator. Bardzo lubię Nową Hutę — zieleń, szerokie ulice, sąsiedzkość. Marzą mi się projekty mocniej „krakowskie”, żeby tufting był widoczny w mieście.
A dom? Pełen tuftów?
Jest kolorowo i niespokojnie (śmiech). „Szewc bez butów” — większość planów czeka w szufladzie. Najwierniejszym klientem jest mój syn: w salonie królują Pokemony i pokeballe, a ostatnio koszulki piłkarskie. W planach mam wielkoformatowy obraz do salonu i różowe, tuftowane nogi do stołu, który sama zrobiłam.
Jak odpoczywasz?
Prowadząc własną działalność — głowa rzadko ma „off”. Dlatego stawiam na drobne codzienne rytuały: kawa pod Halą Targową, zakupy na Kleparzu w soboty, lokalne knajpki, spacer wzdłuż Wisły. I taniec — wróciłam do niego po długiej przerwie, z przyjaciółkami. Poczułam, że tego mi brakowało.
Marzenie artystyczne?
Instalacje i wielkie formaty w przestrzeni publicznej. Chcę, by w Polsce dywany projektowane na zamówienie stały się częścią rynku designu premium — na równi z ofertą kuratorskich platform i galerii wnętrz — z pełną personalizacją koloru, formy i wzoru. I żeby tufting był oczywistym partnerem dla marek, scenografii, sztuki.
Ile kosztuje wejście w tufting? To drogie hobby/biznes?
Materiały są główną składową ceny — dotyczy to także warsztatów. Krótsze formy trwające 3 godziny kosztują ok. 300 zł, pięciogodzinne 450 zł — i większość idzie w włóczki, tkaniny, kleje, podkłady. Sprzęt też swoje kosztuje: maszynka ok. 1000 zł (często potrzeba dwóch, do różnych ściegów i wysokości runa), rama, tkanina, projektor do przenoszenia wzorów, trymery, kleje. Dlatego zawsze mówię: zanim kupisz wszystko — przyjdź na warsztaty, sprawdź, czy to „twoje”.
Trzy słowa o tobie i twoich dywanach:
Kolor. Precyzja (z domieszką perfekcjonizmu). Ciekawość i eksperyment.
Czytaj także:





















