Kobiety, które świadczą usługi seksualne
Kobiety, które świadczą usługi seksualne: Na początku roku Parlament Europejski głosował nad tzw. Raportem Honeyball. To dokument przygotowany przez brytyjską europosłankę, w którym znalazło się zalecenie kryminalizacji klientów prostytutek w krajach członkowskich Unii Europejskiej. Przeciwko forsowanemu modelowi protestują pracownicy seksualni oraz organizacje działające na rzecz ich praw.
Z Anną Ratecką, socjolożką z UJ i działaczką Sex Work Polska, rozmawia Tomasz Borejza.
W polskich mediach mało jest polityki europejskiej, więc zacznijmy od początku. Co to jest raport Honeyball?
– To dokument przygotowany dla Parlamentu Europejskiego, a w szczególności dla Komisji FEMM, która zajmuje się prawami kobiet i równouprawnienia płci. Jego autorka, europosłanka Mary Honeyball, zebrała i przedstawiła różne opinie, które mają uzasadniać tzw. abolicjonistyczne podejście do polityki dotyczącej pracy seksualnej. Wpisuje się on w szerszy nurt podejścia do pracy seksualnej, który widzi w niej formę przemocy wobec kobiet, a także zagrożenie równości płci.
Nurt podejścia do pracy seksualnej?
– Kilkadziesiąt lat temu prostytucja pozostawała na uboczu dyskusji publicznej. Istniała, ale wypychano ją na margines społeczny. To podejście zaczęło się zmieniać dopiero w latach 80., gdy pojawiły się głosy mówiące, że prostytucja niekoniecznie jest eksploatacją, że można ją traktować po prostu jak pracę. Efektem tego jest powstanie ruchu pracowników seksualnych, a w pewnym sensie także liberalna polityka funkcjonująca dziś chociażby w Holandii i w Niemczech. W ostatnich latach dyskusja wokół handlu ludźmi dała pretekst do mieszania pracy seksualnej i przemocy. To połączenie, uzupełnione o nawoływanie do ograniczenia migracji, stało się bardzo nośnym narzędziem.
Czy w tym kontekście da się rozdzielić seks i przemoc?
– Nie tylko się da, ale trzeba to robić. Tak ścisłe powiązanie tych dwóch kwestii powoduje, że ignoruje się problem handlu ludźmi we wszystkich innych sektorach gospodarki. Tymczasem to zjawisko narasta w przemyśle, rolnictwie, służbie domowej i mówią o tym wszystkie zajmujące się tymi problemami organizacje. Kiedy chodzi o samo świadczenie usług seksualnych, to przecież zupełnie czym innym jest handel ludźmi i przymusowe umieszczanie kobiet w burdelach, a czym innym praca seksualna podejmowana z własnej woli.
Wiesz, co powiedzą? Że nikt nie pracuje w burdelu z własnej woli.
– No i co z tego? Jest wiele prac, których ludzie nie chcą wykonywać, a mimo to je wykonują, bo zmusza ich do tego sytuacja ekonomiczna. Panie, z którymi pracuję jako streetworkerka i wśród których prowadzę badania, mają np. bardzo ciężkie zimy. Często muszą stać wiele godzin na mrozie, zanim zjawi się klient. Ale przecież to nie tylko ich problem. Na takim samym mrozie po 10 godzin dziennie stoją ludzie, którzy sprzedają obwarzanki. To też trudno uznać za wymarzone zajęcie.
Interesujące, że nie zwracasz uwagi na moralność, tylko na uciążliwość pracy.
– Bo to bywa bardzo ciężka praca. A aspekt moralny, o którym mówisz? Dla kogo to jest niemoralne?
Dla wielu. Z całą pewnością dla Episkopatu.
– To hipokryzja. Prostytucja ma swoje miejsce w konserwatywnym światopoglądzie. Jest tam traktowana jako wentyl bezpieczeństwa, bo podobno – to jest mówione pół żartem, pół serio – lepiej, żeby facet zdradził żonę z prostytutką, niż wdawał się w długotrwały romans. Ale to wcale nie prawicowa konserwa jest najbardziej przeciwna prostytucji. Jacek Kurski np. głosował przeciwko raportowi Honeyball. Dla przedstawicieli prawicy kobiety i ich prawa nie są specjalnie ważne. Istotne jest co najwyżej zgorszenie, które mogą wywołać. Dużo mocniej sprzeciwia się jej spora część lewicy, która widzi w niej zagrożenie dla równości płci. Dla niej świadczenie usług seksualnych wydaje się nie do pogodzenia z ludzką godnością i prawami człowieka.
Prostytucja nie zniknie za sprawą zakazów
W dokumencie są propozycje bardzo konkretnych rozwiązań i zmiany prawa. M.in. kryminalizacji klientów korzystających z usług prostytutek. To one wywołały burzę. Dlaczego?
– Osoby, które widzą w świadczeniu usług seksualnych mechanizm eksploatacji kobiet przez mężczyzn, uważają, że rozwiązaniem jest ograniczanie popytu na usługi seksualne. To tzw. model szwedzki, który od pewnego czasu działa także w Norwegii i w Islandii. Polega na tym, że klientom grożą grzywny i więzienie. Teoretycznie takie rozwiązanie nie uderza w pracowników seksualnych. W praktyce jednak konsekwencje dla nich są negatywne i bardzo poważne. Przede wszystkim mniejszy popyt oznacza w tym wypadku mniejsze zarobki, a dla wielu ludzi jest to jedyne źródło utrzymania. Ale ważne jest i to, jacy klienci rezygnują. To dotyczy tych normalniejszych, obawiających się policji. Zostają za to ci, którzy nie obawiają się sankcji karnych. Pracownicy seksualni muszą polegać na pośrednikach w szukaniu klientów, a usługi seksualne są spychane do jeszcze głębszego podziemia, którym rządzi świat kryminalny.
Może to jest krok w dobrą stronę. Jeżeli to prostytucja generuje problemy, to mniej prostytucji oznacza mniej problemów.
– Należy zapytać, co je generuje. Czy sama praca seksualna, czy może raczej prawo, które sytuuje świadczenie usług seksualnych w sferze kryminalnej. Kiedy jest tak jak w Szwecji, gdzie kryminalizuje się klientów, lub tak jak w Polsce, gdzie sama prostytucja jest legalna, ale karać można wszystko wokół niej, włącznie z kuplerstwem (zachowanie polegające na ułatwianiu innej osobie uprawiania prostytucji – przyp. red.), to trudno się dziwić, że angażują się w to ludzie należący do świata kryminalnego. Są kraje w zachodniej Europie, np. Anglia, gdzie małe agencje towarzyskie są w stanie działać niezależnie. Często prowadzi je razem kilka kobiet, które mają wspólny biznes, przekazują sobie doświadczenia, kontrolują sytuację, dbają o swoje bezpieczeństwo i same czerpią zysk ze swojej pracy. Widać, że da się to zrobić, a policja może znaleźć metody na to, by sutenerów pogonić. To jest model, do którego należy dążyć.
Kiedy słucham tego, co mówisz, przypomina mi się prof. Jerzy Vetulani, który lubi powtarzać za Asimovem: „Nie daj się nigdy odwieść swoim zasadom moralnym od zrobienia tego, co słuszne”. Dyskusja o prostytucji, jeżeli w ogóle do niej dochodzi, jest niezwykle zideologizowana.
Mało w niej praktyki i szukania skutecznych rozwiązań. Moralność tak każe?
– Seks nie dla wszystkich ma taką samą wartość i nie dla każdego musi się łączyć z wielkim romantycznym przeżyciem, ale wielu ludziom nie mieści się to w głowie. Bardzo trudno o nim mówić w sposób, który oddziela go od miłości, intymności i bliskości. Właściwie przyjmuje się, że nie wolno tego robić i rozdzielać tych porządków. Tylko że są ludzie, którzy to rozdzielają. Są też konteksty, gdzie jedno i drugie nie idzie w parze. I niekoniecznie należy to uznawać za patologię, bo niby dlaczego? Sytuacja przypomina rozmowy o aborcji. Zresztą prawo aborcyjne jest w Polsce bardzo podobne do tego dotyczącego prostytucji. Sama kobieta nie może być skazana, ale większość osób wokół niej już tak. Wszyscy zgadzamy się, że aborcja generalnie nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale nie zmienia to faktu, że zdarzają się okoliczności, gdy staje się najlepszym lub kobieta jej potrzebuje.
Zakaz nie zmienia tego, że to i tak się dzieje. Tyle że w podziemiu lub za granicą, a zwykle lepiej nie zamykać oczu na rzeczywistość. Wróćmy jednak do tematu. Kryminalizację wprowadzono już w kilku krajach. Działa?
– Lepiej wykształceni i o wyższym statusie pracownicy seksualni radzą sobie z tą zmianą. Gorzej z najbiedniejszymi – tymi, którzy pracowali na ulicy. Nie zauważono wpływu na handel ludźmi, poza tym, że zszedł on do jeszcze głębszego i trudniejszego do zinfiltrowania podziemia. Dane szwedzkiej policji pokazują, że kryminalizacja nie działa. Szwedzi nie przestali kupować seksu. Tylko mniej kupują u siebie, a więcej na Łotwie, w Estonii, w Polsce, na promach. Kraj wyeksportował klientów. W Norwegii od czasu wprowadzenia kryminalizacji klientów zwiększyła się liczba salonów „masażu”. Prostytucja nie zniknie za sprawą zakazów, co pokazują fantastyczne badania Rutvicy Andrijasevic prowadzone we Włoszech wśród imigrantek z Mołdawii i Ukrainy. Te kobiety często świadomie podejmowały taką decyzję, bo jakiekolwiek ich życie byłoby we Włoszech, i tak dawało większe szanse niż wcześniejsze. Odsyłane do kraju, „ratowane” – wracają. Rzeczywistość jest taka, że jedynym efektem zaostrzania barier jest większe niebezpieczeństwo dla kobiet i wyższa cena, którą muszą zapłacić za dostanie się do kraju, w którym chcą pracować. W tym wypadku do Włoch.
A zniesienie kryminalizacji działa? Są na to przykłady?
– Sztandarowym jest Nowa Zelandia, gdzie rozwiązania wypracowało wspólnie państwo, organizacje pozarządowe i sami zainteresowani. Problemy oczywiście są, ale zmienia się nastawienie, a ludzie świadczący ten rodzaj usług są chronieni. Jak podaje Ministerstwo Sprawiedliwości Nowej Zelandii, po wprowadzeniu dekryminalizacji pracownicy i pracowniczki seksualne czują się bezpieczniej, mają przewagę w negocjacjach z klientami, czują się chronieni przed przemocą. Np. liczba pracowniczek, które nie przyjęły klienta, kiedy tego nie chciały, wzrosła o 20%. Polepszyła się zwłaszcza praca osób zatrudnionych w agencjach towarzyskich, mają silniejszą pozycję wobec właścicieli. Do tego stopnia, że ostatnio udało się pracowniczce seksualnej wygrać proces o molestowanie seksualne ze strony właściciela agencji.
Nie musicie nas ratować
Przejdźmy na nasze podwórko. Pracujesz w tym środowisku i nie mogę nie skorzystać z okazji, by nie zadać pytania, jaka jest sytuacja prostytutek w Polsce?
– Kobiet świadczących usługi seksualne.
Kobiet świadczących usługi seksualne. Badasz te sprawy.
– Seks w Polsce jest legalny.
Czasami myślę, że „jeszcze”.
– Nie da się generalizować. Jest bardzo różnie, bo różny jest status tych kobiet. Panie pracujące na ulicach w wielu przypadkach robią to od kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu lat. Taka forma ma swoją specyfikę. Są narażone na mróz. Na kontrole policji. Na przemoc. Przykładowo – to na marginesie – na Kleparzu w Krakowie są notorycznie wyzywane przez księdza, który co jakiś czas wraca pijany do siebie i przechodzi koło nich. Nie zostają mu zresztą dłużne. Z drugiej strony ostrzegają się wzajemnie o niebezpiecznych klientach i to działa. Zarobki są tam dość niskie, co jest regułą na całym świecie. Ale są też panie pracujące w agencjach, gdzie zarobki bywają lepsze, jednak pojawia się zależność od sutenerów. Tam jest zwykle więcej imigrantek, które – nawiasem mówiąc – często nie chcą wchodzić do programów pomocy, bo powrót do kraju nie jest dla nich atrakcyjny. Są też panie pracujące niezależnie w mieszkaniach. To nowy trend.
Jakie mają problemy?
– Moim zdaniem, największy problem w Polsce jest taki, że trudno być niezależną pracowniczką seksualną.
Przez wypchnięcie na margines prawa?
– Polskie prawo i tak nie jest najgorsze, ale o jego duchu i literze wiele mówi pewien paradoks. Według np. interpretacji kodeksu karnego dokonanej przez prof. Mariana Filara, kodeks karny chroni nie tyle prawa kobiet świadczących usługi seksualne, ile „obyczajność”, cokolwiek to znaczy. Jeżeli sutener czerpie zyski z prostytucji, to poszkodowana jest obyczajność, a nie osoba, której zabierał pieniądze.
Moralność publiczna jest więcej warta niż dobro kobiety? Mnie to nie dziwi.
– Jest też interpretacja, że tak nie może być, bo powinna być chroniona godność kobiet. Moim zdaniem, powinien być chroniony ich interes. Te kobiety pracują i zarabiają pieniądze, które ktoś im później odbiera. Po prostu.
International Commitee for Sex Workers Rights podnosi zarzuty wobec modelu z raportu Honeyball i o tym powiedzieliśmy. A czego oczekujecie w zamian?
– Główny postulat organizacji zrzeszających pracowników seksualnych to Rights not Rescue (Praw, nie ratunku). Mówią: chcemy respektowania naszych praw obywatelskich i praw człowieka, a nie pomocy. I dodają: nie musicie nas ratować, chcemy tylko tego, co nam się należy. Prawa do pracy, do godności, do samostanowienia o swojej seksualności. Dość mówienia przez polityków: my lepiej wiemy, co jest dla was dobre, niż wy sami. Rozwiązania zawarte w raporcie pogorszą sytuację. Dlatego chcieliśmy przekonać parlamentarzystów europejskich, by głosowali przeciwko raportowi, ale to się nie udało. Teraz zobaczymy, czy Komisja Europejska odniesie się do tego i w jaki sposób. Jeżeli nie dojdzie do ogłoszenia dyrektywy, co byłoby najgorszym wyjściem, to będziemy prowadzić lobbing w poszczególnych krajach, by zmieniać złe przepisy.
Anna Ratecka – pracowniczka Instytutu Socjologii UJ, koordynatorka badawczego GEQ badającego związki równości płci i jakości życia. Zajmuje się badaniem sytuacji kobiet świadczących usługi seksualne w Polsce. Działaczka Sex Work Polska, streetworkerka, feministka.
Tekst pochodzi z Tygodnika Przegląd.
–0 Komentarz–