Sposób na krakowski smog
Jak tam gardełka? Nietęgo, co? No, ale od czego macie „Krowoderską”. Jako wprawni śledczy węszymy po internetach w poszukiwaniu celnych odpowiedzi na trudne pytania. Tym razem dociekaliśmy, co począć w obliczu zagrożenia zdrowia i życia ze strony SO2, NO2, CO, O3, NOx, PM10, PM2,5 i C6H6 – innymi słowy: lokalnego powietrza. Traf chciał, że niebezowocnie. Istnieje bowiem pewna stara, sprawdzona, radziecka metoda, o której większość z was zapewne nie słyszała…
Ale nie tak szybko. Muszę trochę zabajdurzyć, żeby podkręcić napięcie. Otóż w pogodny styczniowy czwartek udałem się z rejonu Krowodrzy na Stary Kleparz celem zakupienia rzepy. Przy Grottgera, gdzie znajduje się fajny placyk z trawą i ławkami, nawiedziła mnie szokująca myśl: łał, nie wali. Powietrze, w sensie. Byłem o tyle oszołomiony, że nie dalej jak wczoraj, gdy ciemną nocą odwiedziłem własny wucet, z kratki wentylacyjnej pocisnęło mi w zatoki sadzą z benzoapirenem. Uciekłem z płaczem do pokoju i postanowiłem, że nie wyjdę aż do wiosny. No, ale bez rzepy – nie da rady. Toteż nazajutrz się złamałem.
No więc, przecinając placyk, zszokowany myślą, rozejrzałem się po okolicznych dachach i ponownie mnie zatkało – ani kłębka dymu. W wiosennym nastroju doczłapałem do Mazowieckiej, gdzie, niestety, złapałem kontakt z rzeczywistością. I wcale nie dlatego, że ktoś wrzucił do pieca krzesło ogrodowe. Po prostu po Mazowieckiej snuje się motoryzacja. W coraz bardziej realistycznym usposobieniu dotarłem do Śląskiej, przeprawiłem się przez Aleje, potem Długa, Filipa i – o, ulgo – Kleparz odizolowany od aromatu automoto budkami i plandekami. Na chwilę powróciła błogość. Ogarnąłem rzepę, pogadałem z pieczarkami, zmówiłem „Aniele Boży” i ponownie zanurkowałem w węglowodorowy kisiel, grzecznościowo zwany powietrzem.
Kiedyś dostarczyłem ne te łamy pełen podejrzliwości wywiad na temat polityki antywęglowej – TUTAJ. Wiadomo: czasem warto sprawdzić różne „narracje”, bo a nuż nie ten co robi dym, ma rację. Dziś nie mam złudzeń, że węgiel to nie jest fajny materiał na domowy opał. Można tym hajcować w elektrowniach, gdzie są stosowne filtry i cała ta techniawka do wyłapywania PM 2,5. Hajcowanie miałem i krzesłami ogrodowymi – bo na ekogroszku zwykle się nie kończy – po domach i kamienicach to po prostu zło. Wiem, że wszyscy to wiedzą, włącznie z tymi, którzy nadużywają fury, bo nie pachną im tramwaje. (Nawiasem, ostatnio widziałem taki korek na Piastowskiej: w kilkunastu samochodach z rzędu nie było ani jednego pasażera.) Chciałem jednak zauważyć, że na mniej więcej czterokilometrowym odcinku Biprostal–Kleparz–Biprostal ani razu nie owionął mnie opar węglowy, za to wyziewy z motorur niemal wypaliły mi układ oddechowy. Podsumowując wątek: węgiel węglem, ale o zmianach w transporcie miejskim trzeba by pogadać trochę głośniej.
No dobra, ale miałem opowiedzieć o sposobie. Na opary, na wyziewy, na PM 2,5 i całą tą pulmonologię. Otóż, objuczony rzepą, zbliżając się z narastającą trwogą do Alei od strony Kleparza, przypomniałem sobie o starej, sprawdzonej radzieckiej metodzie. Ten epokowy wynalazek można streścić w trzech prostych słowach: mniej oddychać, towarzysze. Prowokacja? W żadnym razie.
Koncepcja jest zupełnie poważna i wiąże się z nazwiskiem radzieckiego uczonego Konstantyna Butejki. Dla uwiarygodnienia postaci dodajmy, że Butejko – dyrektor laboratorium w nowosybirskiej Akademii Nauki – nie był żadnym tam członkiem establishmentu partyjnego ani gwiazdą sowieckiej medycyny. Gdy okazało się, że jego bajecznie prosty patent na zdrowsze życie całkiem nieźle sprawdza się w praktyce, uczony szybko trafił na zawodowy margines. Szczęśliwie dzięki internetom jego metoda, opracowana w latach 60. minionego wieku, zyskuje coraz większy rozgłos i jest stosowana m.in. w leczeniu astmy. Szczególną popularnością cieszy się m.in. w Australii, gdzie na niewydolność oddechową cierpi ok. 10 proc. populacji (2 miliony osób).
Co takiego wykombinował Butejko? Otóż odkrył on zaskakującą korelację między złym stanem zdrowia a hiperwentylacją – czyli nadmiernym oddychaniem. Mówiąc prościej: im więcej oddychamy, tym gorzej z nami. Nie chodzi jednak o oddychanie podczas aktywności fizycznej, tylko w stanie spoczynku. Jeśli, przykładowo, klepiąc w klawę albo gapiąc się w sufit zbyt intensywnie zasysamy okoliczne gazy, to znaczy, że z naszym zdrowiem jest coś nie w pariadkie. I vice versa: jeśli powietrzem zaciągamy się rzadko i bez większego entuzjazmu, to znaczy, że, zasadniczo, nasza fizjologia działa jak należy.
[ot-video type=”youtube” url=”https://www.youtube.com/watch?v=JhK549uGvhc”]
Takie ujęcie sprawy może wydać się kontrintuicyjne, ale ma całkiem solidne oparcie naukowe. Wiąże się ono z tzw. efektem Bohra. W skrócie chodzi o to, że warunkiem prawidłowego dotlenienia tkanek jest odpowiednio wysoka zawartość dwutlenku węgla w organizmie. Tlen transportowany jest bowiem do zakamarków naszego ciała w połączeniu z hemoglobiną, z którą tworzy związek zwany oksyhemoglobiną. By cząsteczka tlenu oddzieliła się od hemoglobiny i dotarła do komórki, niezbędna jest obecność dwutlenku węgla. A dotlenienie tkanek jest o tyle istotne, że zależy od niego zdolność komórek do pozyskiwania energii zawartej w substancjach odżywczych, które czerpiemy z pożywienia. Innymi słowy: bez odpowiedniej „podaży” tlenu nasze komórki głodują – a bez odpowiedniej „podaży” dwutlenku węgla nasze komórki nie mają odpowiedniej ilości tlenu. Jak się ma do tego hiperwentylacja? W prosty sposób: zbyt intensywne oddychanie, pozbawia nas cennych zasobów CO2, który powstaje w naszym organizmie podczas utleniania komórkowego i jest usuwany w trakcie wydychania.
Według Butejki, niedotlenienie organizmu leżu u podłoża większości chorób przewlekłych. Przy czym hiperwentylacja nie bierze się z czystego upodobania do powietrza, ale sprzyja jej fatalny styl życia charakterystyczny dla zachodniej cywilizacji: kiepska dieta, stres, brak ruchu itp. Radziecki uczony uważał, że hiperwentylacja dotyka ponad 70 proc. Europejczyków.
Powoływał się przy tym na dane, z których wynikało, że odsetek ten rośnie konsekwentnie od początku XX w. Do mierzenia wydolności oddechowej Butejko stosował jednak surowe kryteria. Uważał, że dopiero zdolność do bezwysiłkowego wytrzymania na wydechu co najmniej 60 sekund minimalizuje ryzyko zapadnięcia na choroby przewlekłe: astmę, cukrzyce, nowotwory itd. Uzyskanie takiego wyniku wymaga nie tylko męczącej praktyki, ale również zmiany stylu życia. Naukowiec doradzał dużo ruchu, lekkie posiłki i krótki sen (zdecydowanie poniżej ośmiu godzin). Przede wszystkim jednak spowalnianie i spłycanie oddechu – tak, by „przeprogramować” mózg na zmniejszony pobór powietrza. Istotne jest również to, by oddychać wyłącznie nosem.
Więcej na ten temat możecie poczytać w internetach. Jednak niezależnie od tego, czy wierzycie w cudowną moc metody Butejki, zmniejszenie poboru powietrza na terenie Krakowa w okresie październik–kwiecień może ocalić wam zdrowie, a nawet życie. Chociaż o tym pewnie nie trzeba nikogo przekonywać.
–2 komentarze–
Świetna “czytanka” !
[…] Tematyka zajęć organizowanych przez Szpital im. Jana Pawła II obejmie przede wszystkim problematykę zdrowotną. Wśród zapowiadanych tematów znalazły się prawidłowa dieta, umiejętne stosowanie jej sumplementów, osteoporoza, bóle głowy, postępowania w stanach zagrożenia życia u dzieci oraz otępienia i choroby Alzheimera oraz Parkinsona. […]