Krakowscy urzędnicy dokonali niemożliwego! Rozwiązali problem, który sami stworzyli
Historia ronda stworzonego na skrzyżowaniu ulic Gaik, Ojcowskiej i Jasnogórskiej może być bardzo pouczająca. Przede wszystkim dla krakowskich urzędników, którzy najpierw zrobili korki w miejscu, w którym nigdy ich nie było. A później zamknęli się w twierdzy oblężonej przez zdrowy rozsądek.
Skrzyżowanie Gaik i Jasnogórskiej było bardzo niebezpieczne. Postanowiono więc, że trzeba zadbać o bezpieczeństwo ruchu drogowego. Szczególnie o autobusy, dla których wyjazd z podporządkowanej był karkołomny. Pomysł był – w założeniu – bardzo słuszny. Jednak wykonanie przyniosło efekty takie jak poniżej.
Co ciekawe wprowadzając zmianę, urząd informował, że “powstające rondo w naturalny sposób wymusi na kierujących pojazdami ograniczenie prędkości, przy jednoczesnym zapewnieniu płynności ruchu (…)”.
Z bezpieczeństwem wyszło, ale z płynnością ruchu – jak widać powyżej – nie za bardzo.
To rozzłościło ludzi. Obok ronda zawisł np. baner z numerem telefonu i mejlem do odpowiedzialnych urzędników, który miał ułatwić poinformowanie ich o tym, co myśli się na temat rozwiązania. Sporo żalu wylało się też w internecie. A wylewali go głównie ludzie, którzy marnowali godziny na stanie w stworzonym przez urzędników korku.
W odpowiedzi tłumaczono im w sieci zwykle, że skrzyżowanie było niebezpieczne, a rondo jest niezbędne. Z czego wynikało, że jeżeli go nie chcą, to zapewne nie dorastają do “nowego Amsterdamu”, który buduje dla nich magistrat.
Tłumaczenie było o tyle ciekawe, że niemal nikt z pomysłem ronda nie polemizował. Uwagę – także to robiliśmy i także nam się za to oberwało – zwracano bowiem nie na pomysł, a na fatalne wykonanie.
Ludzie postulowali na przykład, żeby rondo zostawić, ale wjeżdżać na nie z dwóch pasów.
To – zdaniem urzędników – jeszcze w maju miało być niemożliwe.
W lipcu, kiedy sytuacja zaczęła zagrażać buntem ludzi, którzy muszą jeździć Jasnogórską, okazało się, że jednak trzeba coś zmienić. Trzeba, bo jak tak dalej pójdzie, to ktoś może zajrzeć na plac Wszystkich Świętych z taczkami.
I niemożliwe nie tylko stało się możliwe, ale wręcz planowane. Rzecznik zarządu dróg wyjaśnił ludziom, że od początku miało być dobrze i zgodnie z ich pomysłami oraz postulatami. W Radio Kraków mówił: “Wcześniejsze rondo zostało wprowadzone tylko jako rozwiązanie tymczasowe po to, by podnieść bezpieczeństwo na skrzyżowaniu.”
Krakowscy urzędnicy dokonali więc niemożliwego i bohatersko rozwiązali problem, który wcześniej sami stworzyli.
Dopuścili wjazd na rondo z dwóch pasów.
Zobaczcie, jak jeździ się po niemożliwym, ale od dawna planowanym, rondzie:
Minęło już dość czasu, by ocenić efekty i te są tak dobre, że urząd zaczął się nawet rondem chwalić.
Dobrze, bo w końcu zrobili je sensownie.
Twierdza oblężona przez zdrowy rozsądek
O czym piszę nie po to, by pastwić się nad dyrektorami odpowiedzialnymi za organizację ruchu, chociaż na tym przykładzie pewnie by się dało. Piszę o tym, żeby udzielić im dobrej rady, bo rondo na Jasnogórskiej to wzorcowy przykład tego, jak krakowscy urzędnicy (oraz przytakujący im we wszystkim internetowi klakierzy) zamknęli się w twierdzy oblężonej przez zdrowy rozsądek.
Urzędnicy wpadli na sensowny pomysł, ale fatalnie go wykonali. Ludzie, którzy musieli codziennie korzystać z ich pomysłu, zwrócili im uwagę na wykonanie, postulując poprawki. Z urzędu dowiedzieli się, że to niemożliwe.
A z internetu, że nie dorastają do genialnych pomysłów urzędowej dyrekcji.
Ta bowiem – dało się wyczytać w tonie komentarzy – buduje nam tu “nowy Amsterdam”. I jak się tego nie rozumie, to najwyraźniej nie zasługuje się na to, by żyć w Krakowie i z tych pomysłów korzystać.
Tak rozmawiać się nie da.
“Amsterdamowi” w mieście nawet kibicuję – zwracając przy tym uwagę, że niewiele większe od Krakowa miasto ma pięć linii metra – bo widzę, że samochody się w Krakowie już nie mieszczą. I dobrze by było, jakby było ich mniej.
Ale sprawdziłem też, jak sprawy się mają i widzę, że nie za bardzo urzędnikom idzie walka z tzw. samochodozą. O ile bowiem wypowiedziano jej wojnę i ta się toczy, przybierając niekiedy dość dziwne formy, to wygląda na to, że urząd ją raczej przegrywa. Gdyby wygrywał to aut by w mieście ubywało, a szybko ich przybywa.
Największym efektem jest więc na razie to, że ludzie dostają furii i nie brakuje takich, którzy planują autorów tych pomysłów zapakować na taczki i wywieźć jak najdalej od Krakowa.
Niespecjalnie można im się nawet dziwić, kiedy popatrzy się, co działo się i jak rozmawiano w sprawie Jasnogórskiej.
Gdyby posłuchać krakusów i mieszkańców okolicznych miejscowości, ci w korkach staliby przez tydzień.
Ponieważ jednak ich nie słuchano, bo wiedziano od nich lepiej, jak powinno być i co jest możliwe, to stali w nich przez kilka miesięcy. Niekiedy po kilka godzin każdego dnia. Przybyło frustracji i złych emocji, na ofiarę których urząd się stylizuje. Zapominając, że sam je wywołuje, kiedy ostentacyjnie ignoruje rozsądne głosy mieszkańców.
Jaśnie Oświeceni Panowie Dyrektorzy z Ekipy Jacka Majchrowskiego (czy ktokolwiek podejmujący te decyzje)! Rada brzmi tak: warto uważnie słuchać ludzi, którzy na co dzień korzystają z projektowanego przez Was miasta. Często mówią mądrzej od popularnych książek z zagranicy.
To ważne, bo jak miasto idzie na wojnę w obronie bezsensownych rozwiązań, to trudno je później traktować poważnie, gdy broni tych lepiej pomyślanych.
O jakimkolwiek zaufaniu do tego, że podejmowane decyzje mają racjonalne podstawy, nawet nie wspominając.
Czytaj także: Na korki ekipa Majchrowskiego pracowała 20 lat
Czytaj także: Łukasz Franek: Korki to wina nas wszystkich, mieszkańców miasta
Fot. Pixabay.
–0 Komentarz–