Last Dance: Rap musi być brudny, uliczny i prostacki
Nie lubicie polskiego rapu? To zupełnie jak bohaterzy poniższego wywiadu. Jeśli z kolei lubicie hip hop w polskiej wersji, to Last Dance’a i jego brata prawdopodobnie już znacie i być może słyszeliście ich płytę, pt. “Nie Na Dworze Tylko Na Polu”. Powstała w Krowodrzy, ale brzmi tak, jakby nagrywano ją w getcie w Nowym Orleanie.
Grzegorz Krzywak: Czy Krowodrza to dobre getto?
Last Dance: Krowodrza? Ogólnie dzielnica jest bardzo ładna, zielona. Były kiedyś zakamarki w których się lepiej było nie pokazywać, ale tak było za małolata, z 10-15 lat temu. Teraz sobie chodzę po dzielnicy i nie widzę takich band jak dawniej.
Mówisz, że Krowodrza to ładne i zielone miejsce. To zupełnie inaczej niż w twoich kawałkach.
LD: Bo moje kawałki są wzorowane na rapie ze Stanów Zjednoczonych i na tym co robią czarni. To wszystko jest specjalnie przekoloryzowane pod słuchacza. Rap to jest entertaiment i w tekstach nie musi być zawsze 100% prawdy. Ja to traktuję jak pisanie scenariusza do filmu, że sobie coś wymyślam w głowie i potem robię film, tylko, że z muzyki. Jest to oczywiście oparte na faktach, ale mocno przekoloryzowane.
“Getto to jest dżungla oblana betonem. Nazywam ją domem”
A ja pytam o Krowodrzę nieprzypadkowo. Większość twojej twórczości, związana jest z tą dzielnicą, a kawałki powstawały w krowoderskich blokach. Jak to wyglądało właśnie wtedy, na samym początku twojej drogi?
LD: Na początku nagrywało się w mieszkaniach. Moja pierwsza płyta w zespole Gold’n’Platinium pt. „Wojna i Pokój Nagrań” w całości powstała w moim pokoju. Zwykły PC, mikrofon za 100 zł, stojak z pończochą i przychodziły chłopaki i nagrywały. Nagrywaliśmy też na Azorach…
Nieskromnie powiem, że u mnie. W mojej azorskiej klicie.
LD: Tak! Ale była też piwnica przy ul. Kijowskiej, gdzie do „kabiny” wchodziło się na czworakach, a ściany były wyłożone wytłaczankami po jajkach. Nazwaliśmy to studio „szuflandią”. To było u ziomeczka Jadzia – pozdrawiam go zresztą serdecznie. Był jeszcze garaż u Trola na Prokocimiu, którego też pozdrawiam, i tam powstało mnóstwo dobrych rzeczy. Tam też było śmiesznie, bo w tym garażu mieszkała papuga. I żeby nie skrzeczała w czasie nagrywek nakrywało się jej klatkę kocem. Zasypiała, bo myślała, że jest już noc. Do tego były nagrywki u KONego, na Bohaterów Getta, w kamienicy i u MC Robaka, też w mieszkaniu, w starej części Nowej Huty. No i jedno z najważniejszych dla mnie miejsc, czyli “studio za szafą” u Domela. Nie muszę chyba wyjaśniać jak wyglądało i jak działało. Nie było profesjonalnego studia, tylko się chodziło po różnych miejscówkach. Tam gdzie był mikrofon podpięty do komputera, tam się nagrywało.
To były też czasy, że nie było dobrego sprzętu. Jeden z moich ulubionych twoich kawałków, „Jestem z osiedla” nagrałeś na zwykłym mikrofonie do Skype’a. A ten kawałek do dziś jest słuchany na osiedlu.
LD: Tak, to u mnie w mieszkaniu nagrałem. Zresztą nagrywaliśmy tak też w czasie imprez różnych na tym moim mikrofonie do Skype’a. A co do jakości, to szczerze mówiąc fajnie mi się słucha tamtych kawałków. Wiadomo, że dziś by takie coś nie przeszło, ale wiesz – nie ma tam żadnego seplenienia, wszystko da się zrozumieć, no i klei się to nawet dzisiaj.
Zresztą wszystko wyglądało wtedy zupełnie inaczej. Nie było Youtube’a. Spotify. Było forum jakieś rapowe i tam się wrzucało płytę i ludzie to potem komentowali. Były też nielegale – nagrywane na płytach za złotówkę z giełdy, podpisane markerem i puszczane dalej. Wypasem była okładka. Pamiętam jak okładkę do pierwszej płyty drukowałem u dziadka w jego pracy, bo miał tam drukarkę i maszynę do laminowania i takie nożyce do obcinania. I zrobiłem kilka takich sztuk. Okładka była twarda jak karton. No i były wtedy „zabójcze nakłady”. Jedna z moich płyt, „Święta w Getcie” wyszła w liczbie 5 albo 6 sztuk.
Młody Last Dance: Rap to muzyka przekleństw i brudu
Krąży w rapowym światku taka historia, że nagrywałeś kawałek w domu o gangsterach, strzelaninach, morderstwach i weszła nagle twoja mama i powiedziała, żebyś był trochę ciszej. Pamiętasz co jej wtedy powiedziałeś?
LD: „Mamo! Wyjdź z pokoju i zajmij się swoją robotą, bo my tu robimy biznes!”. Mama wiedziała, że te teksty nie są prawdziwe. Wychowała mnie i wiedziała, że mam trochę nie po kolei w głowie i luźny stosunek do życia. Zresztą ja do dziś puszczam mamie moje kawałki i każę jej słuchać. Myślę, że z boku musi to wyglądać zabawnie.
A jak ty patrzyłeś na to nagrywanie w mieszkaniu? Wtedy byłeś jeszcze w zasadzie dzieckiem. Co myślałeś o bracie, który rapował o gangsterach, osiedlu i przekrętach za złocie i platynie?
Młody Last Dance: Ja tego jeszcze nie kumałem za bardzo, ale wyłapywałem za to dużo przekleństw. Ale dzięki temu zacząłem się jarać rapem i już w przedszkolu słuchałem Eazyego-E i NWA. A co do tych nagrywek, to pamiętam, że przychodziły bandy chłopów, śmierdziało alkoholem i co chwile leciały jakieś wulgaryzmy. No i co… Wciągnęło mnie i sam się taki stałem. (śmiech)
Tak, w waszym rapie nie brakuje przekleństw. Jest wulgarny, brudny, uliczny, wyrazisty…
MLD: Ja uważam, że rap to jest najlepsze miejsce do przekleństw i takiego „brudu”. Bo to jest muzyka, która się wywodzi z ulicy. Ja nie lubię, kiedy rap jest grzeczny. Lubię kiedy jest hardkorowy, prostacki, chamski i to mnie najbardziej w nim pociąga. Moje podkłady też muszą być właśnie tego typu.
LD: Rap powinien być chamski, prosty i ociosany jak kołek, jakbyś siekierką uderzał w pniak. (śmiech) Nie lubię skomplikowanych, rozkminionych kawałków, że trzeba się wsłuchiwać w tekst trzy razy, żeby zrozumieć, żeby znaleźć jakąś puentę. Ja lubię prosty, wręcz prostacki, osiedlowy rap. Ale nie chodzi o to, żeby był zrobiony na odwal się. To musi być zajebiście techniczne, z dobrym bitem. Nie byle gówno. Jak ktoś nie potrafi rapować, to jego rap jest chujowy, a nie prostacki.
Last Dance: Na Walentynki, zamiast kupować róż, nagrywałem kawałek
Wyraziste są nie tylko twoje teksty, ale też wizerunek. Na początku, kiedy w polskim rapie obowiązywał wzór rapera – ulicznika w czapce i szerokim dresie – nie było ci chyba łatwo robić gangsta rap.
LD: Nie było aż tak źle, choć wielu hejtowało, że „robię gansterkę w rapie” i że tak nie można, że to nie jest prawdziwe, mówiąc językiem rapowym – nie jest prawilne. Ale odbiór był jednak w większości pozytywny, bo wcześniej czegoś takiego w krakowskim, a nawet w polskim rapie nie było. Było świeże i ludzie to docenili i zyskaliśmy wtedy bardzo wielu fanów.
Ale też kilku wrogów. Byłeś raperem, który miał kilka beefów, czyli muzycznych pojedynków z innymi raperami. Jesteś obity w rapowym boju.
LD: Oj, byli wrogowie. Ale byłem młody i żądny walki na scenie i jak tylko słyszeliśmy, że ktoś coś mówi o nas nie tak, to od razu zbieraliśmy się w kilka osób i nagrywaliśmy dissa na taką osobę i puszczaliśmy to w internet. No i było głośno wtedy dosyć.
Najgłośniejszy był chyba twój beef z raperem Jurandem. Żyło nim pół Krakowa. Tam nawet tytuły kawałków były elementem sporu – Jurand nagrał na ciebie kawałek „Żółta kartka”, a ty odpowiedziałeś numerem „Sędzia chuj”.
LD: Tak. Wtedy bardzo chciałem wygrać i spinałem się, żeby zrobić jak najlepszy kawałek i miałem dwa podejścia do tekstu. Pierwszy był z przekleństwami, gdzie jechałem po nim jak po burej suce (śmiech). Ale ktoś mi powiedział, że Jurand mi zarzuca, że jestem wulgarnym raperem, który nie umie zrobić kawałka bez przekleństw. I ktoś mi podpowiedział, żebym w takim razie zrobił dissa bez przekleństw. No i wyrzuciłem tamten tekst, napisałem nowy bez wulgaryzmów. Co najśmieszniejsze ten kawałek mi się w ogóle nie podobał i nie podoba do dziś. Ale wszyscy czekali na ten kawałek i poszło tak w świat.
Ale z Jurandem już jest wszystko w porządku. To znaczy nie dissujecie się już.
LD: Widzieliśmy się od tamtego czasu parę razy, zbiliśmy sobie pionę. W jakiejś knajpie piliśmy nawet piwka i spotkaliśmy się też na teledysku innego krakowskiego rapera – Kobika. Ja nic do niego oczywiście nie mam. To była taka małolacka zabawa w rapie. Entertaiment.
Juranda także pozdrawiamy! Pogadajmy teraz o tobie, o twoich tekstach. W jednym z kawałków rapujesz: „próbowałem być dorosły, ale kurwa nie dam rady”. Dlaczego?
LD: Bo ja, umysłowo, zawsze pozostanę dzieckiem. Oczywiście na jakimś ważnym spotkaniu rodzinnym czy w pracy potrafię się poważnie zachować. Tak, że nikt by nie poznał po mnie, że coś jest nie tak. Ale tak na co dzień mam w głowie dziwne rozkminy i czuję się jakbym miał 16 lat. I jestem szczęśliwy. Poza tym to bardzo pomaga w pisaniu tekstów. Co mi przyjdzie do głowy, to po prostu piszę.
Zauważyłem, że się nie obcinasz w swoich tekstach.
LD: Nie! Nie obcinam się też na głowie, już za późno. (śmiech)
„Siedziałem tu z wszystkimi. Z tymi złymi i dobrymi”. Znasz dobrze ludzi z osiedla?
LD: Wychowałem się tutaj, więc znam. I tak jak w tekście – i tych grzecznych, co za małolata chodzili do szkoły i się uczyli i wcale to nie oznaczało, że byli gorszymi ziomkami i znałem również tych bardziej hardkorowych, chuliganów, z gorszych środowisk. I też byli w porządku. Mam ludzi na Prądniku Białym, Azorach, XXX-Lecia – wszędzie siedziałem z chłopakami i nikt nigdy nie chciał mnie dojechać. Może też dlatego, że nigdy nie miałem faz klubowych, nie kibicowałem. Więc siedziałem z wszystkimi.
W studiu jesteś gangsterem. A kim jesteś w domu?
LD: W domu jestem wspaniałym ojcem mojej wspaniałej córeczki! I jestem bardzo dobrym mężem mojej bardzo dobrej żony. Zresztą zanim się pobraliśmy zrobiłem jej dość ciekawy prezent na Walentynki – nagrałem dla niej kawałek. Nie chciałem być oklepanym chłopem, co bierze dziewczynę na kolację i wręcza róże przy świecach. Nagrałem, wydrukowałem okładkę i jej dałem. Dostała też wtedy ode mnie suszarkę, bo jej się spierdoliła.
Co powiedziała, kiedy usłyszała ten kawałek?
LD: Podobał się. Puszczała koleżankom i też im się podobał. A w ogóle miałem problemy potem, bo ziomki się obraziły za tekst z tej piosenki, że „koledzy to przekleństwo”. A ja tak nawinąłem, bo po prostu mi się tak fajnie zrymowało. (śmiech) Ale wytykali mnie palcami i mówili: „siedź se z tą swoją babą!”. No i siedzę do dziś. Oni zresztą też siedzą teraz ze swoimi.
“Potrafiliśmy się pokłócić i nie gadać ze sobą przez naszą muzykę”
Nagrywanie zaczęło się w blokach, ale teraz już macie – ty i MLD – swoje własne studio. Nazywa się tak, jak twój pierwszy zespół – Gold’n’Platinium.
LD: Ja się jarałem od zawsze No Limit Records. Jak oni wydawali płyty, to sprzedawały się tak dobrze, że albo były złote albo platynowe. I tak w 2003 roku nazwałem swój zespół. No nie myślałem zbyt długo nad tym, tak siadło. (śmiech) A jak otworzyliśmy studio, to nie wiedzieliśmy jak je nazwać. I kiedyś mój ziomek, Kobik, który też tam nagrywa, zaczął używać tej nazwy. Napisał nawet na swojej płycie, że „materiał nagrano w Gold’n’Platnium Studio”. I tak jakoś od tamtego czasu już zostało. Nie wiem jak mogliśmy na to nie wpaść wcześniej.
Szefem studia jest MLD. Wiem, że ustawiały się do ciebie zawijane kolejki, żeby tam nagrywać.
MLD: Tak, ale powiem ci, że znudziło mi się już nagrywanie takich ludzi z ulicy, nieznajomych. Teraz skupiam się na swoich projektach z Last Dancem i na płytach z Kobikiem. Wole pracować w ludźmi, którzy potrafią nawijać, nie męczy mnie ich nagrywanie i to mi wystarcza. A co do studia, to jest naprawdę dobre miejsce do robienia muzyki. Mamy sprzęt, który pozwala nam osiągnąć zadowalającą jakość. Zresztą przewinęło się tam kilka znanych postaci. Jan Rapowanie nagrał u nas swoją pierwszą legalną płytę „NOCNA ZMjANA”. Był też Gedz, Wena, Otsochodzi, Kuqe 2015 z SB Mafii, Szopeen, Senti i większość liczących się ludzi z Krakowa.
A twoje bity? Śmigają nie tylko w Krakowie, ale też w całej Polsce.
MLD: Z moimi bitami to różnie bywało. Często miałem tak, że chciałem z tego zrezygnować. Ale jednak robię i parę faktycznie poszło w Polskę. Zrobiłem kilka podkładów na pierwszy legal Kobika.
Skromnie. Przecież „Teflon 48” czy „Kitchen Coke” to petardy…
MLD: Ale teraz głównie robię bity bratu. Na tym się skupiam.
A jak wygląda wasza współpraca? Brata z bratem?
MLD: To się zaczęło 3 lata temu. Było już studio, robiłem bity, a on nie nagrywał. I mówię mu, że wypadałoby chyba coś nagrać. I zrobiliśmy pierwszy numer, pt. „Murzyńskie pierdolenie”, potem „Dzieci Kukurydzy” i wiele innych kawałków, które nie wyszły, bo były porażką totalną. Kiedy ich słuchaliśmy, to chcieliśmy już kończyć z rapem. Ale i tak go cisnąłem, mimo że było ciężko, i kazałem nagrywać. No i w końcu w to uwierzył. A współpraca? Na początku było trudno. Jak mu mówiłem, żeby coś poprawił, to kopał w drzwi i ściany studia i krzyczał, że nic nie będzie poprawiał. I to mnie irytowało, bo chciałem, żeby to było na dobrym poziomie. Teraz już się lepiej dogadujemy.
A ile razy się pokłóciliście przy tworzeniu ostatniej płyty?
MLD: Dużo! Potrafiliśmy się pokłócić i nie gadać ze sobą przez naszą muzykę. Ale te awantury coś dały, bo nie ma klepania się po plecach.
LD: A kiedyś było tak, że mi zwracał co chwilę uwagę i w końcu mu powiedziałem, że jak się jeszcze raz przyczepi, to wybiegnę przez okno ze studia i wbiegnę na ul. 29 Listopada prosto pod nadjeżdżającego TIR-a i tak się skończy moja kariera. (śmiech)
A dlaczego ksywa MLD, czyli Młody Last Dance? Od razu sobie myślę, że chciałeś podpiąć się pod brata.
MLD: To było tak, że zrobiłem swoje pierwsze bity i chciałem je wrzucić do internetu no i musiałem się jakoś nazwać. No i myślę sobie, że po co wymyślać jakąś dziwną ksywę i mówić ludziom: od dziś do mnie tak mówcie. Wiec poszedłem po linii najmniejszego oporu – Młody Last Dance. (śmiech) Nie jestem z niej jakoś szczególnie zadowolony, nawet próbowałem ją zmieniać, ale wszyscy się jakoś przyzwyczaili i tak już zostało.
A jak wasza płyta? Jak się przyjęła?
LD: Nadspodziewanie dobrze. Zarówno wśród słuchaczy jak i raperów – i to z branży, tych znanych. Nie będę wymieniać ksyw, żeby się nie chwalić, ale naprawdę lecą pochwały.
MLD: Jak na liczbę wyświetleń, bo nie oszukujmy się – nie mamy jeszcze milionów kliknięć – reakcję w branży są bardzo dobre. Sam się zdziwiłem ilu cenionych raperów tego słuchało, ilu nas kojarzy.
Pracowałeś z wieloma raperami, czym na ich tle wyróżnia się Last Dance?
MLD: Dobre pytanie… Na pewno tekstami, stylem nawijania, ma też dobry, charakterystyczny głos. No i przede wszystkim różni się podejściem do muzyki. Obecnie wielu raperów to kopia kopii, robią coś co ma się podobać, być popularne – wszystko brzmi tak samo, czyli podobne bity i kawałki oparte w dużej mierze na autotunie (efekt nakładany na wokal, który poprawia jego brzmienie – dop. red.). Nic do niego nie mam i uważam, że jest to świetna wtyczka, natomiast na obecną chwilę jest tego za dużo, czego efektem są podobnie brzmiące numery. A my próbujemy robić coś innego, mieszamy oldschoolowy rap z południa Ameryki z dzisiejszym brzmieniem. To jest prostackie, ale ma coś w sobie.
Co dalej?
MLD: Robi się już druga płyta. I idzie sprawniej niż przy pierwszej. Będzie w naszym stylu, bo nie zaczniemy nagle śpiewać. Trochę poeksperymentujemy. Każdy kawałek będzie inny i płyta będzie bardziej muzyczna.
***
Płyta Last Dance’a pt. “Nie Na Dworze Tylko Na Polu” wyprodukowana w całości przez jego brata, MLD, miała premierę w sierpniu 2020 roku. Promują ją dwa teledyski. Do utworu “Skąd ja jestem”:
Oraz do numeru z gościnnym udziałem Ogano, pt. “All 4 One”:
Całej płyty posłuchacie na YouTube:
oraz na Spotify:
Ale polecamy także starsze produkcje, np. “Jestem z osiedla”:
Albo walentynkowy prezent, czyli “Zabiorę cię tej nocy”:
Polecamy uwadze także utwory wyprodukowane przez MLD. Choćby ten, brudny i osiedlowy “Teflon 48” w wykonaniu Kobika:
–1 Komentarz–
Zostawcie rap afroamerykanom bo białym nie wychodzi dobrze. Niestety slychać że dopiero się uczą.