Łopata Miszalskiego, czyli wykład z Kodeksu Postępowania Administracyjnego
W naszym krakowskim uniwersum odblokowano nową postać. To Jan Hoffman, Przewodniczący Dzielnicy I Stare Miasto. Przypominający z wyglądu młodego Jacka Majchrowskiego jegomość mocno zachodzi za skórę urzędującemu prezydentowi, Aleksandrowi Miszalskiemu Robi to przy tym w sposób skrajnie niebezpieczny – wyśmiewając go [FILM PONIŻEJ].
O co tu chodzi?
Cóż, najważniejszą obietnicą Miszalskiego (oprócz oczywiście budowy Rynku Krowoderskiego) jest budowa w Krakowie pierwszej linii metra. To znaczy nie do końca, bo Miszalski zapowiedział już chyba ze sto razy, że „na koniec kadencji wbije pierwszą łopatę”. Ta Łopata Miszalskiego bywa zresztą na przemian „symboliczna” i „przysłowiowa”.
I choć nie wiemy, o co chodzi z przysłowiem (znane przysłowia z łopatą to „głupiemu i łopatą rozumu w głowie nie nakładzie”, ewentualnie „język lata jak łopata”), to jak twierdzi Daniel Mollis, Dowódca 9. Eskadry Tankowania Powietrznego z bazy powietrznej Travis w Kalifornii: “łopata symbolizuje wartość ciężkiej pracy”. I tego się trzymajmy.
O tym, czy metro w Krakowie ma powstać i czy powstanie napisano tomy. My na użytek tego tekstu trzymamy się wyniku referendum z 2014 r. Wówczas Mieszkańcy Krakowa opowiedzieli się za jego budową i przeciwko organizacji w Krakowie Igrzysk Olimpijskich. Od tamtej pory metra w Krakowie nie zbudowano, za to zorganizowano Igrzyska (Europejskie)
Ale to właśnie metro było jedną z „flagowych” obietnic Miszalskiego i trzeba powiedzieć, że już po wyborach zaczął on w tej sprawie czynić ruchy. Np. w sierpniu zadeklarował, że „poważnie podchodzi do planów budowy metra w mieście i chciałby ten proces zdynamizować”. I że „projekt pierwszego odcinka już za rok”. „Dynamizacja procesu” ruszyła.
We wrześniu powołano potężną Radę d.s. Budowy Metra. Miszalski ogłosił, że w jej skład weszli „fachowcy i eksperci w swoich dziedzinach, członkowie prestiżowych gremiów naukowych i doradczych, praktycy zajmujący się metrem od lat”. Nie ujmując ekspertom, można zapytać o efekty ich dotychczasowej pracy, szczególnie że mapa polskiego metra wygląda jakoś tak:
Rada jednak powstała i ma zająć się działaniami. Ma co robić, bo choć w Krakowie o metrze mówi się od kilkudziesięciu lat, to proces ma dopiero się rozpocząć. Entuzjazm jednak jest, bo jak zapowiadał w kampanii wyborczej Miszalski, „pozyska on środki z centrali” (Kraków jest zadłużony na 6,5 mld. zł, a metro ma kosztować ok. 13 mld zł, a pierwszego odcinka – 3 mld zł).
I o to „pozyskanie środków” we wrześniu br. zapytano w samej „centrali”. Poseł Rafał Komarewicz (Trzecia Droga) skierował do Donalda Tuska interpelację, czy w budżecie na 2025 r. „środki” znajdują się i ile ich jest. W odpowiedzi usłyszał, że na razie nic o tym nie wiadomo. To jednak nie zraża ani Rady, ani Miszalskiego. Inaczej jego partyjnych kolegów:
– Myślę, że sukcesem będzie to, co prezydent obiecał, czyli że w tej kadencji dojdzie do wkopania tej przysłowiowej łopaty – powiedział na łamach „Dziennika Polskiego” Szczęsny Filipiak, przewodniczący Platformy Obywatelskiej w Krakowie. Czyli już nie jest to pewnik, a będzie sukces.
I tu na scenę wchodzi wspomniany na początku Jan Hoffman.
Okazuje się bowiem, że pomimo powołania Rady i prób dynamizacji procesu, łopaty nie da się wbić ot – tak. Na drodze do wydania decyzji środowiskowej stanęły pierwsze przeszkody, w tym… nieruchomość rodziny Miszalskiego, znajdująca się na trasie linii metra. I inna nieruchomość, tym razem prof. Stanisława Mazura, wiceprezydenta Krakowa. Cóż, nie chodzi tutaj o spisek, ani o odszkodowania.
Na trasie są setki nieruchomości, w tym np. mieszkania w blokach, które mają udział w gruncie. Zachodzi jednak konflikt interesów i Hoffman ujawnił że władze (a więc Miszalski i Mazur) sprawę tę przemilczały i że może to „wydłużyć proces” (a więc moment wbicia łopaty niebezpiecznie się oddali).
Hoffman szydzi, że już w dniu zaprzysiężenia Miszalskiego było o tym wiadomo, a tymczasem ten czekał prawie 5 miesięcy z przekazaniem sprawy do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które musi sprawą się zająć. Miszalski zrobił to we wrześniu, przekonując, że rzecz “przyspieszy proces budowy”(sic!), choć de facto może być odwrotnie. Przekonywał też, że wszystko jest w porządku, bo to musiało trwać.
W poniedziałek, 28 października na stronach Urzędu Miasta pojawiła się informacja, że “Samorządowe Kolegium Odwoławcze, w związku z koniecznością wydania decyzji środowiskowej w sprawie metra przez inną gminę, wskazało Gminę Oświęcim do wszczęcia tego postępowania”. Oprócz tej suchej informacji znajdujemy inną, mówiącą, że “działanie to nie wpłynie na opóźnienie harmonogramu budowy metra”.
Tyle tylko, że nie wiadomo, skąd taka pewność
Nie wiadomo, skoro w tym samym komunikacie cytuje się wiceprezydenta Mazura, który powiada:
– Jestem przekonany, że pojawiające się obawy o przeciągające się terminy nie są słuszne i wskazana przez SKO gmina podoła wyzwaniu i decyzja zostanie wydana bez żadnych opóźnień.
Czy z przekonania wiceprezydenta może wynikać pewność? Cóż, zobaczymy. Wszystko w rękach oświęcimskich ekspertów z SKO i tych krakowskich – od Metra.
Tymczasem wróćmy do Hoffmana i jego trollerskiego filmiku z wykładem, w którym zwraca on uwagę na przepisy Kodeksu Postępowania Administracyjnego, mówiące o tym, że organ (czyli Miszalski) musiał się ze sprawy wyłączyć (Art. 24 § 4 i 25 § 2), ale przede wszystkim, że musi działać „w sposób budzący zaufanie do władzy publicznej, kierując się zasadami proporcjonalności, bezstronności i równego traktowania” i „bez uzasadnionej przyczyny nie może odstąpić od utrwalonej praktyki rozstrzygania spraw”. (§8).
Z prawniczego na nasze wygląda to tak, że siedzący w scenografii rodem z „Moralności Pani Dulskiej” („salon w burżuazyjnym domu. — Dywany — meble solidne — na ścianach w złoconych ramach premia i Bóg wie jakie obrazy”) Hoffman spod swojego sardonicznego uśmieszku daje do zrozumienia „organowi”, że ten nie znał przepisów, zignorował je, lub nikt go nie uprzedził.
A jeśli – jak powiada – wiedział, to powinien się wyłączyć od razu, a nie zrobił tego. I że to nie budzi zaufania.
Cóż nie od dziś słyszy się, że zawalony tonami spraw urzędowych Miszalski od początku kadencji goni własny ogon, co rusz wpadając w pułapki pozostawione przez Jacka Majchrowskiego. Gdy dodać do tego ignorancję, jaka ma go spotykać ze strony odziedziczonego w spadku aparatu urzędniczego, można mieć wręcz pewność, że będziemy świadkami kolejnych tego typu pożarów i prób ich gaszenia.
Dla samego Miszalskiego to podobnie jak dla planów metra – niepokojące informacje. Tym bardziej, że jak pokazuje przypadek Hoffmana, w mieście rośnie liczba osób uważnie patrzących mu na ręce.
Może się więc okazać, że nim Miszalski pochwyci wreszcie „symboliczną łopatę”, by wykopać pierwszy dół na budowie metra, to znajdzie się jeszcze więcej chętnych do wykopania czegoś innego – dołków pod nim samym.