Łukasz Orbitowski: Po raz pierwszy udzielam wywiadu siedząc na ławce
Łukasz Orbitowski / Z Łukaszem Orbitowskim, prozaikiem, publicystą, autorem scenariuszy spotkaliśmy się w Parku Młynówka Królewska. Krążyliśmy po okolicach, które opisał w kultowych powieściach Tracę ciepło i Horrorshow, której drugie, poprawione wydanie właśnie ukazało się nakładem Korporacji Ha!Art. Opowiedział nam o miejskich inspiracjach, osiedlankach, słynnej giełdzie elektronicznej na Balickiej i skomplikowanym stosunku do Krakowa. Całość rozmowy ukaże się już jutro w serwisie Popmoderna.pl. Dziś zapraszamy do poznania wątków bronowicko – krowoderskich. Rozmawiali Konrad Janczura i Jan Bińczycki
Łukasz Orbitowski: Po raz pierwszy udzielam wywiadu siedząc na ławce.
Jan Bińczycki: Warunki są faktycznie trudne. Tworzysz mroczną prozę. A jest słoneczne południe, siedzimy w środku parku, obok placu zabaw.
ŁO: Może zaraz nadciągnie gradowa chmura. O, a tamten ptak… może to czarny kruk? Panowie! To, że człowiek pisze, tak jak pisze, to rewers osobowości. Uwielbiam słońce, lato, place zabaw, lubię kiedy ludzie wokół mnie się śmieją. Nie sypiam w trumnie (śmiech).
Jan Bińczycki: Z której dzielnicy pochodzisz?
ŁO: To skomplikowane. Moja wybrana tożsamość jest inna od faktycznej. Urodziłem się w szpitalu na Kronikarza Galla i pierwsze trzy lata spędziłem w bloku przy Wyższej Szkole Pedagogicznej (dziś Uniwersytecie Pedagogicznym). Mieliśmy dziwne mieszkanie na 10 piętrze. To była kawalerka. Mój tata, który jest malarzem, miał powyżej pracownię. Wedle metryki jestem z Krowodrzy, ale jak miałem trzy lata przenieśliśmy się na Kazimierz. Tam dorastałem i spędziłem większą część młodości. Z całym szacunkiem dla zielonej Krowodrzy – bycie chłopakiem z Kazimierza jest nieco bardziej efektowne, lepiej buduje image. Urodzony na Krowodrzy, wychowany na Kazimierzu, sercem świata obywatel.
KJ: Studiowałeś filozofię.
ŁO: Wybrałem te studia, bo nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Idąc na prawo, medycynę lub polonistykę podjąłbym fundamentalną, życiową decyzję. Wybrałem takie, które są pewnego rodzaju igraszką, zabawą. Stwierdziłem, że w czasie studiów dowiem się, co chcę robić. Mam delikatne wyrzuty sumienia wobec tego człowieka, który był pod kreską na liście przyjętych. Na moim miejscu może lepiej wykorzystałby te studia. Ja je w jakiś sposób zmarnowałem. Po latach zrozumiałem, że nie mam w sobie materiału na myśliciela.
KJ: Studia to, wedle plotek, miał być dla Ciebie okres rozwoju fizycznego i zarazem alkoholowego.
ŁO: Jedna dyscyplina przeczy drugiej. To był raczej rozwój używkowy. Uczyłem się korzystać z życia. Miałem wielki apetyt. Chciałem się dowiedzieć, jak się nim nasycić, a jednocześnie nie zabić. Szczerze mówiąc, wypośrodkowanie tego zajęły mi trochę czasu. Ale cieszy mnie, że zaczynają krążyć takie legendy – że leżałem w żywopłocie, ze strzykawką w przedramieniu (gromki wybuch śmiechu).
KJ: Pracowałeś też na bramce.
ŁO: Miałem taki epizod. Mocno wkręciłem się w krakowskie środowisko metalowe. Miałem mnóstwo kumpli, którzy mieli multum zespołów, ale brakowało im zaplecza. Kogoś, kto będzie stał na bramce i sprawdzał, czy nie wchodzą nieletni, pijani, jakieś bandy szukające rozpierduchy. Staliśmy z kumplami na bramce w różnych, już dawno zapomnianych klubach. Jeden z nich był w podziemiach pod arkadami na Grodzkiej. Mogłem wyjść z budynku Wydziału Filozoficznego, przejść trzydzieści metrów i z myśliciela przemienić się w ochroniarza (śmiech). Inny był w okolicach pierwszego Lokatora przy Miodowej, później jakiś klub na Miasteczku Studenckim. Nie pamiętam wiele: tanie piwo, ludzie poubierani na czarno, próby wypatrzenia ładnej twarzy i jędrnego cyca, o co w środowisku metalowym było raczej trudno przed erą Nergala. Dziękuję panie Adamie za ten napływ jędrnych cyców (śmiech).
JB: Wróćmy na Krowodrzę. Moja gigantyczna satysfakcja z lektury Horror show polega na tym, że sięgając po nią po raz pierwszy nie spodziewając się wiele po powieści grozy znalazłem tam barwne opisy giełdy elektronicznej na Balicach, Prądnika Białego, ulicę Wrocławską. Podobnie w Tracę ciepło. Tam apokalipsa przechodzi przez aleję Grottgera, która zaczyna się tuż za naszą ławką. To było coś, co odnowiło sposób myślenia i opowiadania o Krakowie. Udało ci się przełamać stereotyp miasta uroczych kawiarenek i barwnych dekoracji dla turystów. Ile w tej powieści własnych doświadczeń. Skoro jesteś z Kazimierza, to pewnie dotykały cię podziały klubowe?
ŁO: Nie czuję zbyt głębokich związków z piłką nożną, ale oczywiście miałem potrzebę przynależności kibicowskiej. I trafiłem kulą w płot, bo jako chłopak z Kazimierza zawsze byłem wiślakiem. Chodziliśmy jeździć na łyżwach na lodowisko Wisły. Miałem też od zawsze kumpli wiślaków. Chodziłem do VII LO obok Kościoła Misjonarzy. Stąd moja naskórkowa „wiślackość”. Wybrałem klub, któremu kibicowali kumple, a nie ten, który przypadł mi w rozdaniu geograficznym.
A opis Krakowa? Nigdy nie próbowałem demitologizować miasta, mówić nowym głosem o Krakowie. Ledwie przeczuwałem istnienie mocnej zewnętrznej formy „krakowskości”. Zawsze tutaj żyłem, więc miałem zupełnie neutralny stosunek do Sukiennic, Wawelu. To było coś tak oczywistego jak drzewo, które od zawsze rośnie przed moim domem, tak zużytego, że nie warto o tym pisać. Postanowiłem zająć się tym, co było treścią mojego życia. Miejscami, w których miałem przyjemność i nieprzyjemność bywać. Intensywnie kręciłem się w okolicach giełdy pod Elbudem, która była moją ulubioną wersją tej instytucji, a potem na Balicach, gdzie moim zdaniem było już trochę „schyłkowo”. Tam już się nie czułem tak dobrze. Lokacja była inna, giełda przestawała być potrzebna, bo ludzie zaczynali pozyskiwać nielegalne treści bezpośrednio do domowych komputerów. To wykruszyło ekipę, z którą trzymałem. Zaczęło się sprzedawanie ludzi na policję, fruwające stoliki, kiedy ktoś się z kimś pokłócił.
Ale ten obraz miasta nie był zamierzony. Trudno oczekiwać od dwudziestoparoletniego człowieka by był artystą świadomym.
JB: Wymieniałeś muzykę, filmy czy gry?
ŁO: W podstawówce, co tydzień chodziłem na Elbud. Brałem 10 kaset wideo i wymieniałem dbając o proporcję – 7 horrorami i 3 z pornolami (śmiech). Miałem 14 lat, cóż innego mogło mnie wtedy interesować. Potem te proporcje się zaburzyły na rzecz innych filmów. Tylko pornole zachowały parytet. Zdobywałem też muzykę i gry. Były bardzo ważne. Nagranie kosztowało pod koniec lat 90 kosztowało 15 zł. Szybko pokonałem barierę stolika. Wiedziałem do kogo pójść, miałem tam kolegów.
Byli goście, którzy sprzedawali bułgarską wódkę w kartonie. Mówiliśmy na to mleko. Zawsze piliśmy na giełdzie herbatę z mlekiem. Tę wódkę piło się jak wodę. Czułeś się po tym świetnie, do momentu, w którym albo padałeś na glębę, albo trzeba było cię usadzić, pogłaskać po główce. Po jakimś czasie nauczyliśmy się to pić. Wpadłem na pomysł biznesowy – brałem torbę tego mleka, płaciłem w gotówce i heja po akademikach! Potem wszedłem w pośrednictwo – koleś brał ode mnie torbę i sam rozprowadzał. W ten sposób dało się nieźle zarobić. Potem mleczarze podnieśli ceny, interes się skończył. Potem to przeniosło się do domów. Przegrywało się u kumpli. A na giełdzie przestało być przyjemnie. Widziałem, jak kajdankowali mojego kumpla, drugiemu stolik „wyleciał w powietrze” razem z towarem. Pisząc Horror show nie wiedziałem, ze zajmuję się światem w zaniku. Giełda elektroniczna nie jest miejscem, które doczeka się historycznego opracowania. Nie sądzę też, by giełdziarze napisali wspomnienia. Mówiąc nieskromnie – udało mi się zrobić coś pożytecznego i fajnego.
JB: Uważasz się za obywatela świata. Mieszkałeś w Warszawie, później w Kopenhadze, teraz szukasz nowego miejsca. Jak z tej perspektywy oceniasz Kraków? Zmienia się na lepsze czy gorsze? To wciąż twoje miasto czy wracasz tu tylko z sentymentu?
ŁO: Czuję się tu coraz mniej niedobrze. Bywając tutaj co jakiś czas, utraciłem Kraków, o którym pisałem 15 lat temu. Już nie bywam w osiedlankach. Jak idę z kolegami na piwo to szukamy dobrych browarów. Jak idę z synem na spacer, to odwiedzamy miejsce takie jak ten park, w którym teraz siedzimy. Krakowski brud zniknął mi sprzed oczu. Chodząc po mieście widzę, że dużo się zmieniło – więcej odnowionych domów poza centrum, kawiarenek, ładniejsze tramwaje. Ale to pierdoły, które zauważy każdy. Mój życzliwszy stosunek do Krakowa wynika też z tego, że wydeptałem sobie w nim ścieżki. Chodzę nimi, nie zapuszczam się w las.
JB: A napiszesz znów o Krakowie?
ŁO: W mojej najnowszej książce Szczęśliwa ziemia jest krakowski epizod. To nie wina miasta ani moja, że na przecięciu naszych dróg nic nie iskrzy. Gdy się to stanie, napiszę.
Łukasz Orbitowski pisarz, publicysta. Autor, między innymi, powieści Horror show (2006), Tracę ciepło (2007) i Szczęśliwa ziemia (2013). Nominowany do nagrody Nike i Paszportów „Polityki”, laureat Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Młoda Polska” 2012. Publikował wszędzie. Poza beletrystyką pisze felietony dla „Gazety Wyborczej” i „Nowej Fantastyki”. Mieszka w Kopenhadze. Jeździ po świecie, podnosi ciężary. Przez przyjaciół czule zwany Potworem.
Cały wywiad w POPMODERNIE
Fragment powieści Horror show można przeczytać w portalu Korporacji Ha!Art :
http://ha.art.pl/prezentacje/proza/3788-horror-show-fragment
Przepytywali : Konrad Janczura i Jan Bińczycki
foto: Kuba Włodek
–7 komentarzy–
Serio? Wy krakusi dzielicie się sami między sobą na dzielnice? ‘Z jakiej dzielnicy pochodzisz?’ A ten kto pochodzi spoza Krakowa np to jest już pod człowiek itd? Przecież to chore tak się dzielić. I taka logika ‘ z Krakowa nie jest ten kto w nim się urodził, ten kto się w nim wychował, ten kto w nim mieszka, ale ten kto się w nim urodził, wychował i nadal mieszka’ Na całym świecie nie ma takich bufonów jak ‘typowe krakusy’. najlepsze jest to że duża część z nich to takie krakusy jak z koziej d*py trąba. ojciec przyjechał na studia spod wypizdowa górnego a matka spod zadupia małego i zostali w krakowie i tu mieli dzieci. ich dzieci to krakusy pełną gebą i innych bedą wyzywac i wyganiac z miasta. ‘kraków dla krakusów’ powiadają. żałosne. jak ktos jest z dziada pradziada z krakowa ale w wieku 40 lat wyprowadzil sie pod miasto i ma ‘KRA’ to wiesniak i wygnac go z miasta, ale jak ktos jest z wypizdowa i wieku 30 lat przyjechal tu i zarejestrowal auto na ‘KR’ to nasz ci on’.
A czy padły, którekolwiek z wymienionych słów w tekście? Czy to tylko dzisiejszy upadł zbyt mocno przygrzał? 🙂 Pozdrawiam serdecznie niezależnie od rejestracji.
Świetny wywiad. Gratuluję!
Proszę się zająć grupą przestępczą trującą psy Policja KP III twierdzi że nie ma znamion czynu zabronionego tj.art.17&1pkt.2 prokuratorzy też nie są zainteresowani twierdząc że pies to przedmiot bezwartościowy ( są na to dokumenty ) a mordowania psów nie ma końca.
A jak się można z tą grupą skontaktować?
A jak się można z tą grupą skontaktować?.
[…] spacerujący po ulicach i moje wywiady. Do tego będzie też trochę nowego, bo będzie też nowy człowiek. Ekipa się powiększa i dołączy do nas Michał […]