Makłowicz w roli lektora? To bardzo miłe, tylko trudno go zrozumieć
No i mamy w Krakowie małą aferę, w której fajna Polska zderzyła się z wymaganiami życiowej praktyki. Otóż od kilku tygodni przystanki w krakowskich tramwajach zapowiada pan Robert Makłowicz, który wcześniej pomógł Aleksandrowi Miszalskiemu wygrać wybory.
Niektórzy na mieście szeptali nawet, że jest to jakaś forma rewanżu ze strony prezydenta Miszalskiego.
Może tak było. Może nie. Nie mam pojęcia. Miejskich pieniędzy w tym nie było, bo pan Makłowicz głos “dał” za darmo, ale na pewno mile połechtało to jego ego.
Kogo by nie połechtało?
Natomiast wiem, że zrobiło się trochę śmiesznie, a trochę smutno. I, to najważniejsze, bardzo pouczająco. Zaczęło się bowiem od informacji podanej – jakby mogło być inaczej – w internetowej rolce Pana Prezydenta. Ta spotkała się z ciepłymi reakcjami, ponieważ pan Makłowicz jest osobą raczej powszechnie lubianą. A jak ktoś go nie lubi to głównie ze względu na wspieranie polityków takich jak Miszalski. Ten bowiem kieruje urzędem tak, że można odnieść wrażenie, iż stał się on agencją pracy dla PO.
No i teraz dochodzimy do afery. Wystarczyło kilka tygodni, by ta się zaczęła. Tyle czasu było trzeba, żeby ludzie odważyli się powiedzieć to, co większość dotąd myślała po cichu. Że głos pana Makłowicza w tramwaju jest może i miły, ale nie da się go zrozumieć.
A nie da się, bo – piszą jak zawsze bardzo krytyczni Krakusi – “brzmi tak jakby czytając przystanki degustował przepyszne spaghetti al olio”.
No i jest w tej krytyce ziarno prawdy, więc kiedy Radio Kraków (w likwidacji) zrobiło sondę, czy ludziom podoba się nowy lektor w tramwajach, to okazało się, że nie bardzo. Mimo entuzjastycznego przyjęcia.
Miasto tłumaczy, że rzecz w nagłośnieniu, co jest o tyle ciekawe, że problemy z nagłośnieniem pojawiły się dokładnie wtedy, kiedy w tramwajach zmienił się lektor.
Dziwny, musicie przyznać, zbieg okoliczności.
Ale nie w tym tkwi morał tej historii, że komuś się to nie podoba.
Mnie się na przykład nie za bardzo podoba, ale też mi specjalnie nie przeszkadza, bo żyję w tym mieście już tak długo, że jeżdżę na pamięć. Czy więc rozumiem lektora, czy nie – mała różnica.
A Makłowicza lubię tak jak większość, bo mnie bawi.
Tylko, że nie każdy tak może, a morał tej historii tkwi w tym kogo i dlaczego zastąpiono Makłowiczem. Otóż wcześniej lektorem w krakowskich tramwajach był pan Damian Galon. Ten – jak pisał “Dziennik Polski” – był i chyba jest nadal nauczycielem w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących przy ul. Tynieckiej w Krakowie. Uczył w tej szkole m. in. realizacji dźwięku.
Lektorem w tramwajach został w 2013 roku. Mówił wtedy tak: “Niemal codziennie podróżuję pojazdami MPK i na własnej skórze, a ściślej – uszach odczuwam, jak ciężko zrozumieć nazwę miejsca, w którym za chwilę zatrzyma się autobus czy tramwaj. Postanowiłem coś z tym zrobić by ułatwić podróż nie tylko sobie ale i innym pasażerom.” A ja myślę sobie, że miejsce pracy zapewne wyczuliło go też na potrzeby osób niepełnosprawnych i dostrzegł to, czego nikt inny nie widział. Że te zapowiedzi mają swój bardzo praktyczny wymiar. Na pewno mnie ta historia uwrażliwiła na potrzeby tych, którzy słyszą dużo słabiej ode mnie.
Nagrał więc wszystkie przystanki za “free”. Narzekając przy tym jedynie na to, że z niektórymi było trudniej niż z innymi. Wyzwaniem było choćby “Bębło Łabajowa”.
I zrobił to świetnie. Było wyraźnie, zrozumiale i głośno. Na tyle, że nikt nie narzekał na problemy z nagłośnieniem. Powiedziałbym też, że przyjemnie.
Aż przestało być zrozumiale. Przestało być, ponieważ trzeba było fajnego faceta zastąpić celebrytą. A trzeba było go zastąpić, ponieważ lajki pod rolkami daje popularny celebryta, a nie fajny i wrażliwy nauczyciel.
Efekt jest oczywiście taki, że Krakusi są poirytowani, bo w tramwajach gada do nich facet, którego nie da się zrozumieć. Nawet, jak ma się dobry słuch. A niedosłyszący nie mają na to prawie żadnych szans.
Szybko się ta irytacja zapewne nie skończy, bo trudno zapomnieć o kimś kogo się słucha każdego dnia dwa razy po kilkadziesiąt minut. Raczej będzie narastać.
A morał jest taki, że nie wszystko złoto, co się świeci. Uczy, że ta fajna oraz uśmiechnięta Polska dużo mówi o wrażliwości na różne potrzeby, ale generalnie to jest na nie ślepa. Zwłaszcza, kiedy są do ugrania lajki.