“Miasto noży”: Wehikuł czasu na krakowskie osiedla lat 90.
Z radością informujemy, że na krowim portalu będziemy publikować fragmenty głośnej książki Wojciecha Muchy pt. Miasto noży. Radość to ogromna, bo jednym z jej głównych bohaterów jest Kraków sprzed blisko 20 lat. Autor opisał go tak fascynująco, że musimy podzielić się z Wami najciekawszymi urywkami. Dziś pierwsza część cyklu “Miasto noży”, który zabierze nas w czasy Ikarusów, budek telefonicznych, wypożyczalń wideo i dworcowych budek z kasetami.
Na dworcu powinno się bywać przelotem, tymczasowo, chwilowo. Nie ma się przecież do dworca zwykle żadnego stosunku, nawet sentymentu, ewentualnie zapewniający bezpieczeństwo, przechodzący w odrazę dystans. Dworzec powinien być obcą przestrzenią, nie powinno próbować się go oswajać, bo bulgoczący doraźnymi ludzkimi sprawami, nie sprzyja uczciwości, prawdzie i spokojowi. Wie o tym każdy, kto przepłacił, kto został okradziony przez kieszonkowca, kogo oszukał taksówkarz, wreszcie – ten, kto spóźnił się na pociąg lub musiał oczekiwać opóźnionego transportu w poczekalni. Obcość jest wpisana w mechanizm funkcjonowania tej przestrzeni.
Miasto noży
Dworce mają swoją niewidoczną gołym okiem hierarchię, strefy wpływów. Rejony opanowane przez złodziei i śmietniki dzielone między bezdomnymi. Ten krakowski Dworzec Główny wcale nie jest lepszy od reszty. Biada temu, kto naruszy niepisane zasady i stanie swoją taksówką na opanowanym przez mafię postoju przed główną halą. Niech uważa ten, kto postanowił skrócić sobie drogę nieuczęszczanym tunelem za północnym końcem peronów, tą kilkudziesięciometrową ciemnicą, prowadzącą z jednej strony na nieużytki w okolicach Politechniki, z drugiej – na Murowaną, Towarową, Będzińską, Kątową i Żelazną, dwa kąty zapomnianych ulic, z walącymi się czynszówkami, wrzuconymi pomiędzy Cmentarz Rakowicki i więzienie Montelupich. Są ostatnim miejscem, w jakim bez powodu może znaleźć się mieszkaniec Krakowa.
A ten ciąg parterowych budynków wzdłuż ulicy Pawiej? Tutaj, prócz anonimowych przydworcowych biznesów, mieści się bar Magda – kolejna dwudziestoczterogodzinna mordownia o gęsto okratowanych oknach, które mają raczej przypominać bywalcom ich naturalne środowisko niż chronić przed włamaniem. Szyldy na brudnolazurowych ścianach oznajmiają o „WINACH”, „WÓDCE”, a także o kurczaku z rożna i kiełbasie z rusztu. O wpierdolu, jaki można tu otrzymać nocą, nikt nie informuje, za to wszyscy wiedzą, bo zaparkowane mercedesy i audice przypominają, że zbiera się tu nie tylko okołodworcowy margines.
Tuż obok, na rogu z ulicą Kurniki, w dzień stoją taksówki bagażowe, a nocą odpalany jest ogień rożna i na chodnik wychodzą prostytutki, przed którymi lokalna prasa przestrzega, że „uroku mają jak na lekarstwo”. Lepiej jest już na właściwym pigalaku, ciągnącym się od Warszawskiej, przez Filipa i trochę na ulicy Szlak. Młode dajki ulubiły sobie miejscówkę przed stojącym przy Filipa Domem Związku Kolejarzy. Dlaczego – trudno powiedzieć. Rodzimi alfonsi nie mogą przecież wiedzieć, że to jeden z niewielu budynków, w których surowej elewacji architekci doszukują się „stylu chicagowskiego”, tak więc trudno przypuszczać, by chcieli w ten sposób nawiązać do Hotelu Lexington – pieczary Ala Capone, która przez lata funkcjonowała także jako burdel z setkami pokojów. O nie, takiej ekstrawagancji Kraków nie zna. Prostytutki wystają w ciemnych uliczkach Kleparza, w okolicach placu Słowiańskiego i placu Biskupiego, obsługują klientów w krzakach na Krótkiej, w bramach na Krzywej lub gżą się z nimi po obskurnych melinach. (…)
Tymczasem dochodziła siedemnasta, dziwki jeszcze spały, a lato nie spuszczało z tonu. Słońce padało na brudny asfalt dworca znad niezłomnej reklamy Miraculum, którą obrósł brud spalin osiadający na ścianie czteropiętrowej kamienicy na rogu Worcella. Padało na plac przed dworcem, na autobusy, busy, mikrobusy i taksówki, których kierowcy stali w zbitej grupce obok swoich wypolerowanych wozów, żarli kiełbasy, pili kawę w plastikowych kubkach i dyskutowali na typowo taksówkarskie tematy – o polityce, kobietach, Żydach, a przede wszystkim: o innych taksówkarzach. Z rozmów wynikało, że każdy z tych ostatnich jest gotowym kandydatem na złotówę roku, prezydenta RP oraz casanovę i oprawcę z Auschwitz jednocześnie. W powietrzu lepki swąd tłuszczu mieszał się z ropą i benzyną, z potem podróżnych i ze słodkim odorem bezdomnych. O tak, dworców należy unikać.
Golden, ubrany na wyjściowo w jasne wranglery, białe polo Lacoste i granatową kurtkę Wilsona, czekał na Arkę i Polonię, stojąc pomiędzy budynkiem dworca PKS, który nie różnił się niczym od podobnych budynków w całej Europie Wschodniej (był tak samo klocowato nijaki, równie niefunkcjonalny i wątpliwie udekorowany reklamami), a budynkiem baru Smok. Ten z kolei różnił się od swojego sąsiada neonem, na którym jaszczur jakby w obrzydzeniu odwracał łeb od zabudowań dworca. Bar powstał jeszcze w latach sześćdziesiątych i jeśli od tego czasu coś się w nim zmieniło, to na gorsze. Przede wszystkim neon od dawna nie świecił, a w środku, między zgniłozielonymi ścianami, przy stolikach oddzielonych od siebie dziwacznymi konstrukcjami, siadali głównie lokatorzy dworca. Teraz był tu udający jednonogiego „Dziadek”, który właśnie wprawnym ruchem przelewał do herbaty spirytus salicylowy, a tuż obok niego – „Cygan”, szczęśliwy posiadacz stałego zajęcia. Ten ostatni, o wyjątkowo odrażającej aparycji, miał układ z jednym z handlarzy, który płacił mu dychę dziennie, by ten kręcił się wokół budek konkurencji i smrodem odstraszał klientów. Inni dorabiali głównie żebractwem i zbieractwem. I tylko jeden z przedsiębiorców z przejścia podziemnego, wychodząc lumpom naprzeciw, kupował od nich zebrane na Plantach pieczarki, płacąc dwa złote za koszyczek. Grzyby lądowały później na zapiekankach, pałaszowanych przez nieświadomych niczego podróżnych.
– Żółte goldeny – rzucił do kioskarki i spojrzał na prasę, wyłożoną na paździerzowej ladzie. „Nie dopuśćmy do polskiego Heysel”, głosił mało oryginalny nagłówek „Dziennika Polskiego”. Ze zdjęcia patrzył Komendant Wojewódzki Policji. Piotr zerknął do środka. Odredakcyjny komentarz nie był przychylny dla mundurowych. Policja, która od miesięcy nie potrafiła poradzić sobie ze złodziejami dzieł sztuki, nie widziała kwitnącego w mieście handlu polską heroiną i rosnącej przestępczości wśród młodych ludzi, nie brzmiała wiarygodnie, mówiąc o planowanym starciu z hordą chuliganów z całej Polski. Zamknął gazetę, czując przez ścianę paczek papierosów wzrok kioskarki. Spojrzał na reklamę na kiosku, która jakieś dwanaście razy krzyczała z czerwonych desek odpadającymi naklejkami: „Test the West!”. – Pani da jeszcze dwa kartony westów. – Razem sześćdziesiąt złotych. Na stare szejset tysięcy – burknęła basem zza szyby kobieta i wyciągnęła steraną rękę przez wąską szparę w szybie. Golden, widząc wyczekującą na pieniądze dłoń, tylko się uśmiechnął.
Kradzież kartonów (a nawet pojedynczych paczek papierosów), kart telefonicznych czy droższych kosmetyków „na zrywkę” była powszechnym draństwem małolatów, narkomanów i wszelkiej żulerki. Uwięziona w kiosku lub za ladą ofiara nic nie mogła zrobić, podczas gdy złodziej porywał fant i brał nogi za pas. Podobnie było, odkąd – po denominacji – pojawiły się bilonownice, które nieroztropni sklepikarze stawiali na ladzie. Wystarczyło poprosić o kosztowny towar, po czym poczekać, aż naiwny sprzedawca się odwróci i już można było bezkarnie drapnąć fant, garść „piątek” i „dwójek”, a czasem nawet sięgnąć do szuflady z banknotami. Bywało, że dopiero przy kolejnym kliencie handlarz orientował się, że padł ofiarą kradzieży. Na osiedlu w tym mało wyszukanym procederze specjalizował się oczywiście Browarnik, który pewnego dnia przeszedł szlak kiosków całego północnego Krakowa, wyrywając w sumie parę kartonów fajek, kilkaset złotych i kilkadziesiąt kart telefonicznych, które w swoim podnajmowanym kiosku Ruchu naiwny emeryt postawił w pudełeczku obok rozsuwanego okienka.
Złotnicki zapłacił i zabrał kartony. W przylegającym do Smoka sklepie Podwawelskiej Spółdzielni Spożywców, który reklamował się jako miejsce, gdzie można kupić „szybko, sprawnie, tanio i praktycznie” (nic z tego nie było prawdą), kupił dwadzieścia puszek żywca i EB i objuczony jak wielbłąd, wypatrywał przybyszów. Obici nieszczęśnicy mieli prosto z dworca jechać do Wieliczki, gdzie czekała na nich lokalna, mocna ekipa. Zegar na głównym budynku jak zawsze nie działał, ale Golden na swoim g-shocku zobaczył, że pociąg z feralną załogą już powinien wtaczać się na piąty peron dworca.
Kolejny fragment książki “Miasto noży” znajdziecie we wpisie pt. “Pamiętacie klub Wolność FM? Mamy bilet wstępu na imprezę.”
Wojciech Mucha (ur. 1983 w Krakowie) – dziennikarz, reporter i publicysta mediów Strefy Wolnego Słowa. Gniazdowy Cracovii (2003–2011). Autor reportażu o Rewolucji Godności i rosyjskiej agresji na Ukrainę (Krew i Ziemia, 2015). Nominowany do nagrody im. Macieja Rybińskiego (2017). Miasto Noży jest jego debiutem literackim.
Zdjęcie okładkowe pochodzi z kolekcji zdjęć Pawła Pajora.
–10 komentarzy–
Pytanie skąd na Azorach mexyk???
Bo się prali a potem imprezowali razem. Mieszkałem naprzeciw tego bloku, pamiętam że na 6 piętrze impreza trwała 2 miesiące bez przerwy
Z powodu tego, co się w nim działo…
Nie wiem czy autor ma jakieś wurzuty sumienia że musi epatować opowieściami o negowaniu Żydów? Otusz drogi autorze oprawcami w Auschwitz byli Niemcy a porównywanie do nich taksówjarzy jest przejawem głupoty. Sami Żydzi także byli opawcami drogi autorze.
“Otusz” jesteś baran
[…] Ale wciąż w zasięgu spaceru. Do tego – podkreślmy – spaceru długiego, bo dystans nie jest duży, ale za to z przeszkodami, a do tego przyjemnego, bo wiedzie przez park, który sprzyja “nocnym powrotom do domu”. […]
[…] apartamentowce. A być może chodziło po prostu o to, że zagospodarowanie tego terenu w formie dzielnicowego centrum, podobnie jak idea Rynku Krowoderskiego, nie mieści się obecnym władzom miasta w […]
[…] dziś do punktu informacji turystycznej w samym sercu Krakowa. Uwagę moją przykuł… kabel. Nie tylko zresztą moją. Turyści też go podziwiali, bo […]
[…] które pozwolą ocenić, jak skutecznie przemyca treści niebezpieczne. W pierwszym zapraszamy na osiedle. W drugim do klubu Wolność […]
[…] Jej akcja osadzona jest w Krakowie, więc, co naturalne, Krowoderska.pl objęła nad nią patronat […]