Mieszczuch z karabinem
Sobota, godz. 7:00. Większość krakowian o tej godzinie wstaje po to, żeby się napić, bo suszy, obrócić się na drugi bok i spać dalej. Ale na Pasternik przyjechało właśnie ponad trzydziestu chłopa. Wszyscy mundurach i pod bronią. Będą się szkolić. I, wbrew pozorom, to nie żołnierze, ale prawnicy, informatycy, specjaliści od marketingu. Co im – nomen omen – strzeliło do głowy?
Przyjechali żeby strzelać.
– Moja rodzina już się nie dziwi, odkąd na świecie zaczęło się dziać coś dziwnego – mówi 31-letni Przemek, zabezpieczając swój karabin. Zajmuje się marketingiem w firmie budowlanej. Jednak dziś wygląda jak prawdziwy żołnierz. Zresztą wszyscy tutaj tak wyglądają i tak się zachowują. Plutonem dowodzi Wiktor, 34-letni radca prawny. To on zaprosił mnie na dwudniowe szkolenie, które odbywa się na Pasterniku.
– Naszym celem jest wyszkolenie ludzi, tak żeby poradzili sobie na polu walki. Skupiamy się głównie na obsłudze karabinka kbk AKM (czyli popularnego kałasznikowa – przyp. G.K.). Nie jest to jednak statyczne strzelanie, ale posługiwanie się bronią tak, aby szybko odpowiedzieć ogniem. Szybka reakcja, szybka wymiana magazynków – tłumaczy Wiktor i przynosi karabin. – Spokojnie, nie jest naładowany – uspokaja mnie i wręcza broń. Przymierzam i zaczynam rozumieć, dlaczego grupa kilkudziesięciu facetów urywa się z domu, żeby tu być.
Małopolski Pluton Obrony Terytorialnej liczy 36 osób. Nie ma wśród nich łysych narodowców, niespełnionych policjantów i sobowtórów Rambo. To pierwsze zaskoczenie. Drugie pojawiło się tuż po zaprezentowaniu przez Wiktora planu zajęć: – Dziś kończymy o 21. Czy są jakieś pytania? – Okazuje się, że jest jedno: – Ostatnio zajęcia kończyły się o 22. Może w takim razie wykorzystamy dodatkową godzinę i oklepiemy SOP-y* żeby nie tracić czasu? – sugeruje Alek. – Po ciemku? – pyta Wiktor. – Czemu nie? – ripostuje Alek.
Gdyby ktoś chciał wyszkolić się pod okiem Ministerstwa Obrony Narodowej, musi zgłosić się do Wojskowej Komendy Uzupełnień, wypełnić, a potem przesłać podanie i czekać. Na co? Na trzymiesięczne szkolenie. To dla pracujących facetów, którzy mają rodziny i obowiązki na głowie, zbyt absorbujące i mało elastyczne. A oni są przecież odpowiedzialni. Dlatego biorą sprawy w swoje ręce i szkolą się sami. I tu kolejne zaskoczenie. Cały profesjonalny sprzęt także kupują sami. Powiedziałem facetów? Gdzie moje maniery! Do plutonu należy także kobieta.
MON jak na razie nie wspomaga finansowo takich oddziałów. Porządny mundur, oprzyrządowanie, karabin – to koszt rzędu kilku tysięcy złotych**. Ale chodzi nie tylko o pieniądze, bo przecież poświęcają sporo czasu na męczące szkolenia, treningi i ćwiczenia. Dwa dni weekendu, raz na miesiąc. Przecież mogliby w tym czasie jechać na grilla, do hipermarketu albo odwiedzić szwagra z flaszką. A oni wolą uczyć się strzelać.
Niewidzialny patriotyzm, wyczuwalny pragmatyzm
– Nie noszę koszulek patriotycznych, Nie mam tatuażu z białym orłem. Nie epatuje polskością. To chyba jest lepszy sposób – opowiada o szkoleniu Przemek. To prawda. Pluton nie składa się z ludzi, którzy co roku w listopadzie jeżdżą do Warszawy, żeby spalić tęczę na placu Zbawiciela i zwyzywać Donalda Tuska na Marszałkowskiej. Nie zatrzymują też Marszu Równości, który co roku próbuje przedrzeć się z krakowskiego Kazimierza na Rynek Główny.
To po prostu goście, którzy sfiksowali na punkcie wojska i swojego kraju. Wiedzą, że potencjał obronny ojczyzny można zwiększyć tylko wyszkoleniem. – Są to ludzie z różnych środowisk, ale patriotyzm to punkt wspólny – twierdzi Piotrek, 35-letni informatyk. Aby powiedział coś o patriotyzmie, musiałem jednak pociągnąć go za język. – Nie używajmy wielkich słów – ucina Przemek i idzie na szkolenie teoretyczne. Prowadzi je zawodowy ratownik medyczny. Uwagi pozazdrościłby mu każdy nauczyciel i wykładowca w tym kraju. Jego uczniowie w mundurach uważnie słuchają i dokładnie notują. Nikt nie przeszkadza.
– Po prostu nie chcesz być ofiarą czyli osobą, która nie wie co zrobić, kiedy „coś” się zacznie dziać, która nawet nie umie strzelać – tłumaczy Grzesiek. Ma 43 lata i jest prawnikiem.
Takiego zaangażowania nie ma nigdzie
– Dzisiaj udzielanie pierwszej pomocy, ostatnio robiliśmy zasadzki, maskowanie, szyki… Po każdym dniu coś nowego. W życiu bym nie przypuszczał, że kiedyś będę coś takiego potrafił – przyznaje Przemek. Do wojska nie poszedł, a wręcz go unikał. Ale nie żałuje, że trafił do Plutonu.
– Takiego zaangażowania nie widzę w pracy, u znajomych, w stowarzyszeniach, do których kiedyś należałem. Przecież ludzie, którzy to organizują, muszą przygotować te szkolenia. I wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Siła jest we współdziałaniu. Tutaj każdemu zależy i to jest wspaniałe.
To prawda. Kiedy zajęcia obserwuje się z boku, od razu w oczy rzuca się to, że wszyscy przyszli tutaj na profesjonalne szkolenie. Nikt nie liczy na taryfę ulgową, a wszyscy nawzajem szanują swój czas. Każdą minutę, którą tu spędzają, chcą wycisnąć jak cytrynę. Ta atmosfera jest dla tych ludzi niewidzialnym cementem.
Palec na spuście – jak w Medal of Honor
W niedziele przyszedł czas na najważniejsze zajęcia, czyli strzelanie. Pluton dzieli się na drużyny. Jedni strzelają, drudzy mają egzamin z udzielania pierwszej pomocy na polu walki. Chłopaki z bronią radzą sobie bardzo dobrze. Alek pokazuje mi swój karabin. Zanim mi go podał, przeładował go tak, jakby robił to od urodzenia. Klik! Klik! Wiktor – widząc dziecko z wielkimi oczami, czyli mnie oglądającego kałacha – pyta, czy chcę sobie strzelić. Czekałem na to pytanie całe swoje życie.
– Miałeś kiedyś karabin w ręku?- pyta Wiktor. – Tylko w grze komputerowej – odpowiadam, żeby nie wyjść na kompletnego amatora. – Tu masz muszkę, a tu szczerbinkę. Kiedy zejdą się… – Czyli tak, jak w Medal Of Honor, tak? – przerywam. Wiktor uśmiecha się, podaje karabin. – Strzelaj i pamiętaj: karabin do głowy, a nie głowa do karabinu. Palec na spuście tylko wtedy, kiedy chcesz za niego pociągnąć – poinstruował mnie w prostych żołnierskich słowach.
Przycisnąłem „kałacha” do barku. Wycelowałem i nacisnąłem spust. Bah! Odrzut przesunął bark tylko trochę. Bah! Bah! Bah! – Pięknie – pochwalił mnie pełen kurtuazji Wiktor. Bah! Bah! Wystrzelałem magazynek, a mój ostatni strzał odbijał się przez chwile echem po całym Pasterniku. W tym momencie przypominam sobie Przemka, który opowiadał o tym, jak uczył się zasadzek i patroli. Teraz dopiero rozumiem, dlaczego oni tutaj są.
* SOP, czyli Standardowe Procedury Operacyjne, takie jak: reakcja zespołowa na kontakt, zerwanie kontaktu, atak improwizowany, reakcja na zasadzkę bliską czy zasadzka planowana oraz improwizowana.
** Wymagane wyposażenie to: mundur w maskowaniu pantera, hełm, beret OT, kapelusz w maskowaniu pantera, buty za kostkę typu wojskowego, oporządzenie umożliwiające przenoszenie co najmniej 6 magazynków i 2 granatów oraz worek zrzutowy, replika kbk AKM (optymalnie kbk AKM pozbawiony cech użytkowych, tzw. deko), rękawiczki taktyczne, maska p-gaz, saperka, kombinezon przeciwchemiczny.
Zdjęcia: Jakub Włodek.
–2 komentarze–
A po co takie porównania do narodowców? Nie rozumiem, rzetelne dziennikarstwo? Takie porównania są nieistotne, i mało wnoszą do opisu POTów.
Takie same wrażenie odniosłem – że autor ma kompleksy względem pewnej grupy osób o konkretnych, narodowych poglądach, i przy okazji artykułu koniecznie stara się ich oczernić. Szkoda, bo poza takimi głupimi wstawkami, artykuł całkiem dobry.