Na ten antykwariat mówią „Reduta Karmelu”. Wiedział od pierwszej książk
– Książka to nie tylko treść. To towarzyszka w zdrowiu i chorobie. Ma moc – mówi Jerzy Bochenek, właściciel antykwariatu Wiedza, zwanego przez stałych bywalców Redutą Karmelu, z przekonaniem, które nie potrzebuje wielkich słów. Wystarczy spojrzeć na półki w jego antykwariacie, by poczuć, że książki żyją tu własnym, cichym, lecz intensywnym życiem.
Skąd pomysł na antykwariat?
Jerzy Bochenek: Zaczęło się w latach sześćdziesiątych, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Miałem może osiem, dziewięć lat, kiedy dostałem od ojca kieszonkowe i za nie kupiłem swoją pierwszą książkę – o wyprawach w Hindukusz. Kupiłem ją w pobliskim miasteczku, do którego docierałem na rowerze typu „składak”. Od razu wiedziałem, że chcę z książkami spędzić resztę życia.
Droga do własnego antykwariatu
Przez lata kolekcjonowałem książki, a zbiory powoli wypychały mój dom po brzegi. Przełomowy był rok 1993. Gdy Związek Literatów Polskich musiał opuścić swoją dotychczasową siedzibę przy ul. Krupniczej 22, z części pozostawionego księgozbioru utworzono tzw. „pulę zakładową” – zalążek przyszłego antykwariatu.
Osobiście zostałem zatrudniony do obsługi książek w połowie 1996 roku, a z czasem zacząłem pełnić funkcję kierownika. Każdego dnia, o świcie, wyruszałem z Woli Duchackiej, by rozstawiać regały przed budynkiem. Wieczorami wszystko pakowałem. To był czas ręcznej pracy, pasji i determinacji.
W 1998 roku przenieśliśmy się do starej kamienicy przy ul. Krupniczej 19. Przeprowadzka trwała niemal rok, ale klimat nowego miejsca dodał antykwariatowi charakteru. Było to magiczne miejsce – idealne dla takiej działalności. Niestety, piękna kamienica z czasem zaczęła wymagać kapitalnego remontu.
W 2011 roku, kiedy pan Adam – poprzedni właściciel – przeszedł na emeryturę, przejąłem zasób księgozbioru i kontynuowałem działalność antykwaryczną już pod nazwą Antykwariat Naukowy i Akademicki „Wiedza”.
Po zmianie właściciela kamienicy przy Krupniczej 19, zmuszony byłem przenieść księgozbiór do lokalu przy ul. Karmelickiej 58. Tu, choć z trudem, antykwariat funkcjonuje do dziś.
Miłość od pierwszego wejrzenia?
Bez wątpienia. Ta pierwsza książka o Hindukuszu była jak zauroczeniem. Miała ilustrację, miała treść. Wsiadłem na rower i przepadłem. Tam zaczęła się moja życiowa droga.
Magia książki.
Liczy się wszystko: treść, kontekst historyczny, wygląd egzemplarza, zapach starych stron, dedykacja na pierwszej stronie… Każda książka to osobna opowieść. Czasem, by zdobyć jedną z nich, trzeba było przejechać pół Polski – do Warszawy, Wrocławia, Gdańska, Poznania czy Łodzi. Dziś internet wiele ułatwia, ale wtedy to były prawdziwe wyprawy – polowanie na literackie skarby.
Krakowski mikroświat kolekcjonerów.
Kraków to miejsce szczególne – w starych kamienicach książki gromadziło się przez pokolenia. Wysokie mieszkania, wnęki, pawlacze – sprzyjały tworzeniu domowych bibliotek. Dlatego tutaj antykwariaty nadal mają sens. Mamy nawet specjalny dział poświęcony Krakowowi: przewodniki, wydawnictwa historyczne, albumy. To serce naszej oferty.
Kim są klienci?
Od licealistów z pobliskich szkół, przez studentów AGH, po starszych mieszkańców – wszyscy trafiają do nas z nadzieją, że znajdą coś właśnie dla siebie. Najważniejsze, że wracają. Nawet jeśli trzeba do nas trafić nieco na czuja – za mur, do miejsca, które nie rzuca się w oczy.
Zabawna anegdota z klientem?
Dosłownie dwa dni temu, podczas rozmowy z przyjaciółmi, mówiłem: praca w antykwariacie to czasem samotność. Ale nagle wchodzi licealista i pyta: „Proszę pana, czy są Chłopy Reymonta? A może Dziadowie Mickiewicza?” Pomyślałem: oto klasyka szkolna w pełnej krasie!
Antykwariat w czasach współczesnych.
W Warszawie antykwariaty znikają. Z kilkunastu została może połowa. Kraków, dzięki swojej atmosferze, tradycji i wrażliwej klienteli, nadal je pielęgnuje. Tu przepływają historie, emocje, zapach starego papieru. Tu bije serce książkowej Karmelickiej.
Czy książki wracają po latach?
I owszem. Czasem z pieczątką z dawnych lat, z dedykacją, z osobistą historią. Bywa, że klient przynosi książkę kupioną tu przez ojca, matkę, dziadka. Teraz chce jej dać nowe życie. Jakby dziecko wracało po latach do rodzinnego domu.
Czy zdarza się wzruszenie przy zakupie?
Zdecydowanie. Choć krakowianie to ludzie powściągliwi, niekiedy emocje przemykają w spojrzeniu. Zdarza się, że ktoś przejechał pół świata, by odnaleźć konkretną książkę z dzieciństwa. Albo odkrywa ją tu po latach i trzyma jak skarb. To intymne, ciche momenty. Nie trzeba wielu słów.
Co najpiękniejszego jest w prowadzeniu antykwariatu?
Zrozumiałem z czasem, że najważniejsi są ludzie. Książki są tylko narzędziem, mostem między nimi. Moja rola jest pośrednicza. Przez książki rodzą się znajomości, przyjaźnie, czasem coś więcej. Choć jestem niedokończonym polonistą, muszę znać się na wszystkim. A przynajmniej orientować się. Bo klient wraca po pięciu latach i mówi: „Panie Jerzy, miał pan taką książkę… czerwona okładka, tytułu nie pamiętam…”. Trzeba ją znaleźć.
A co najtrudniejsze?
Otwarcie księgozbioru. Każdy przynosi coś, co chciałby sprzedać. A ja muszę wiedzieć, co warto wziąć. Dziesięć takich samych tytułów to już przesyt. Książka to nie chleb – nie zniknie z dnia na dzień. Trzeba znać jej wagę, kontekst. I czytelników. Tego uczę się całe życie.
Czy trafiła do pana kiedyś wyjątkowa książka?
Owszem, nie raz. Na początku to robiło ogromne wrażenie. Teraz jestem bardziej odporny. Przewinęły się przez moje ręce dziesiątki tysięcy książek. Całe mieszkania, strychy, piwnice… Dziś nie wącham już każdej kartki. Ale czasem trafia się egzemplarz, który zapiera dech.
Gdyby mógł pan wpłynąć na świadomość ludzi w jednej sprawie dotyczącej książek?
Żeby pojęli, że książka to nie tylko treść. To uspokojenie. To refleksja. Wyobraźnia. Towarzyszka w zdrowiu i chorobie. Ja na przykład, kiedy czuję się gorzej, sięgam po Trylogię Sienkiewicza. I wiem, że mi przejdzie. Książka ma moc.
Czyli książka jako schronienie?
Dokładnie. I jako punkt odniesienia. Niektórzy czytają tę samą książkę co kilka lat i zawsze odkrywają coś nowego. Bo to my się zmieniamy, nie książka. Dlatego marzymy, by stworzyć w Reducie Karmelu miejsce spotkań – kameralne, z herbatą, stołem, rozmową. Choćby ciasne, ale nasze.
Czego zatem życzyć?
Właśnie tego. I klientów, którzy nie tylko kupią, ale i zostaną. Bo pasją antykwariat się nie utrzyma. Trzeba – jak to mówię z uśmiechem – „co nieco uiszczać”.
Najczęściej zadawane pytanie?
„Czy pan wie, co pan ma?” (uśmiech). To pytanie wraca jak refren. Klient patrzy na pozorny chaos i pyta, czy ja się w tym orientuję. A ja wiem. Choć nie zawsze od razu. Mam teraz 15–20 tysięcy książek w magazynie, wiele jeszcze w pudłach po przeprowadzce. W ciągu 25 lat przewinęło się może i 100 tysięcy książek. Każdą trzeba było poznać, ocenić, zrozumieć.
A motto dla tych, co marzą o własnym antykwariacie?
Niech mierzą zamiary na siły, a nie odwrotnie. Bo to nasze romantyczne „mierzyć siły na zamiary” może zaprowadzić na manowce. Trzeba wytrwałości. Romantyczna dusza i pozytywistyczny umysł – to najlepsze połączenie.
Antykwariat pana Jerzego Bochenka mieści się obecnie przy ulicy Karmelickiej 58 w Krakowie. Tętni własnym rytmem – pachnie papierem, wyobraźnią i rozmową. Warto zajrzeć choć raz, by przepaść na dłużej.
Czytaj także:
Czytaj także:
- Śmietanka Nowohucka? Babcia, chłopak w dresie i pani z korporacji
- „Szklarz się nie kłania”. Krakowski zakład, który przetrwał wszystko – nawet wojnę
- Barbara Kańska-Bielak: moja babcia i mama współtworzyły fotograficzne dziedzictwo Krakowa
- Sushi od Mini Majka. Zjesz w Hucie, na Krowodrzy i na Dąbiu!
- “Kiedy zaczynałam pracę, Nowa Huta była pełna tych kwiatów. Pachniała różami”
- Niepozorna pracowania robi fenomenalne kołdry. “Nie mogłem się wydostać”