Non-Camerowa technika sztuki
Tytuł – cytat, wzbudza zaciekawienie. „Julian Antonisz. Technika jest dla mnie rodzajem sztuki.” Początkowo zdaje się być jedynie chwytliwym oksymoronem, no bo jak to może być, że technika, bliższa nauce niż sztuce, jest rodzajem sztuki? Wystarczy jednak wejść na wystawę by przekonać się, że nic bardziej mylnego.
Idąc na główną salę wystawową mijamy stojące w korytarzu kilka telewizorów, na których emitowana jest Polska Kronika Non-Camerowa. Ekrany przykuwają uwagę i rozpoczynają wystawę prezentującą filmy animowane Juliana Józefa Antoniszczaka. Powszechnie znanego jako Antonisza, współzałożyciela legendarnego Studia Filmów Animowanych w Krakowie, reżysera eksperymentalnych animacji, konstruktora, muzyka i wynalazcy.
Zabieg z ekranami jest dosyć ryzykowny, gdyż równoczesna emisja filmów na wielu ekranach może jedynie prowadzić do efektu kakofonii i służyć do osiągnięcia wizualnego kolażu. Wchodząc na wystawę Antonisza, gdzieś podświadomie pojawia się obawa, że może tak też będzie i tutaj.
Niepokój (jak się później okaże nieuzasadniony) ustępuje miejsca zdziwieniu. Praktycznie wchodzimy na duże skupisko maszyn w gablotach. Wszystkie zaprojektowane i wykonane samodzielnie przez Antonisza. Choć później w dalszej części wystawy, w rożnych zakamarkach, znajdziemy jeszcze inne jego wynalazki, to jednak właśnie to skupisko na początku wprawia w osłupienie.
Grupa maszyn, niektóre z nich w walizkach, stoją w gablotkach niczym mocno dadaistyczne rzeźby. Stoją niby na doczepkę, do ekranów które już widzimy w centralnej części sali. Jeżeli jednak podejść bliżej do każdej z nich, trudno się nie uśmiechnąć i nie pochylić nad nimi.
Tak, nie ma wątpliwości, technika jest rodzajem sztuki. Każdą z maszyn, warto obejrzeć dokładnie. Można spróbować sobie wyobrazić jak one działały (widać to gdzieś później na filmie). Na pewno są intrygujące. Niepokojące. No bo jak to możliwe, że TE filmy, powstawały przy użyciu tak chciałoby się powiedzieć prymitywnych urządzeń. Ale nie, one nie są prymitywne, gdyby nie to, że stoją w gablotach trudno by uwierzyć, że takie maszyny mogły (i nadal mogą) istnieć a do tego działać.
Dociekliwi mogą zapoznać się z dodatkowymi informacjami o każdej z nich. Są tu pantografy, dźwiękownice, chropografy, animografy i sonografy. Już same nazwy maszyn brzmią niczym nazwy tajemniczych dzieł sztuki. Jest też prawdziwy unikat (zgodnie z opisem „w skali światowej”, w co zresztą trudno wątpić), zwany fortepianem Antonisza, o pełnej nazwie „Pantograf-animograf fazujący 24 kadrowy”. Majstersztyk techniki. Zobaczyć jak ona działa byłoby nie lada przeżyciem.
Absorbujące maszyny, niewątpliwie będące techniką, ale bez wątpienia pretendujące do miana sztuki. Zestawienie tych dwóch, w pewnym sensie odległych pojęć w tytule wystawy na pewno nie było przypadkowe. Tak samo jak umieszczenie ich właśnie na początku ekspozycji. Uprawomocniło je to, postawiło na równi z filmami, które już za chwilę pozwolą się dostrzec.
Na kilku ogromnych ekranach, prezentowane są wybrane dzieła Antonisza. Jest między innymi jego debiutancka „Fobia” z 1967 roku i „Słońce. Film bez kamery” (1977). Są też „Ludzie więdną jak liście… Film bez kamery” (1978), czy „Światło w tunelu” (1986). Na szczęście, nie wszystkie filmy są wyświetlane jednocześnie. Nie ma wrażenia kakofonii, która mogłaby popsuć odbiór każdego z nich. Jest za to szansa by usiąść i obejrzeć każdy z filmów, by zanurzyć się w nich i rozkoszować.
Oprócz ekranów uwagę przyciągają też gabloty znajdujące się w ich pobliżu oraz w innych miejscach ekspozycji. Jeśli się nad nimi pochylić można odkryć kolejny klucz do zrozumienia wystawy. Pośród licznych ręcznie rysowanych kadrów z filmów Juliana Antonisza można znaleźć narysowaną na kartce „Strukturę organizacji produkcji filmów Non Camera, Non Recording – graficznych artystycznych”. Pieczołowitość i dokładne rozrysowanie procesu twórczego towarzyszącego powstaniu filmu są tu poniekąd bardzo techniczne. Ten jeden rysunek ukazuje jak techniczny proces sprawia, że może powstać film będący niewątpliwie sztuką.
Fragmenty rysunkowych scenariuszy (storyboardy?), klisze filmowe z narysowanymi na nich postaciami (m.in. kadry z filmu „Jak działa jamniczek”) a także zapiski, notatki czy popisane książki. Wszystko to wprowadza nas głębiej w świat tego niezwykłego człowieka.
Dzięki tej różnorodnej spuściźnie mamy szansę zobaczyć jaka maszyna – mentalna i w sensie dosłownym – stała za kulisami każdego z filmów. Dopełnieniem efektu końcowego są tu pomysłowniki – szczegółowo opisane teczki, szufladki czy zwykłe zapiski w zeszytach. Ich opisy odzwierciedlają tematy, które pojawiają się w filmach Antonisza ale dają też szansę na inne spojrzenie na dzieła twórcy, na to jak widział świat i jak starał się go okiełznać, sklasyfikować i zapisać. Widać jak wiele inspiracji przynosiła twórcy codzienność.
Dzięki przemyślanej konstrukcji wystawy wszystkie jej elementy współgrają ze sobą. Maszyny, filmy, pomysłowniki czy liczne dokumenty i zapiski pozostałe po artyście istnieją obok siebie. Ich oddzielenie od siebie zdaje się być niemożliwe. Są niczym trybiki w jednej z jego maszyn. Nic dziwnego, że autorzy wystawy postanowili właśnie w ten sposób, na równi potraktować wszystko to, co pozwala spojrzeć na filmy Antonisza z szerszej perspektywy.
***
Wystawę „Julian Antonisz. Technika jest dla mnie rodzajem sztuki” można oglądać do 16 czerwca 2013 roku w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego.
Uzupełnieniem wystawy jest bogaty program wydarzeń towarzyszących. Szczegóły znajdują się na stronie Muzeum.
–0 Komentarz–