Ostatni krakowski czapnik: zacząłem, bo żona zaszła w ciążę [FOTO]
– Kurzydło, Frydel, Czajkowski czy Krajewski. Ci właśnie ludzie dbali przez dekady o nakrycia głowy nie tylko krakusów – opowiada o swojej pracy pan Józef Chorąży, ostatni czapnik w Krakowie.
Jak to się stało, że został Pan czapnikiem?
Józef Chorąży: Jak to się często zdarza z przypadku, a dokładniej z miłości do mojej żony. Poznaliśmy się jeszcze w czasach szkolnych. Ja uczyłem się na mechanika urządzeń chłodniczych, a ona była córką znanego krakowskiego czapnika Józefa Kozłowskiego.
Wszystko się zmieniło, gdy wraz z żoną założyliśmy rodzinę. Zanim to się jednak stało, ona przez ponad pięć lat przyuczała się do zawodu czapnika, czego efektem jest dyplom mistrzowski. Gdy żona zaszła w ciążę, teść zaproponował mi pracę na jej miejsce. Ja się zgodziłem i w ten sposób zamieniłem warsztat mechaniczny na zawód czapnika.
Początkowo przyuczałem się do zawodu głównie przy maszynie do szycia. Dopiero po roku podpatrywania teścia udało mi się wykonać samodzielnie pierwsze nakrycie głowy. Po kilku latach zdawałem egzamin u mistrza Kurzydła, bo nie mogłem przecież u teścia.
Od pokoleń w rodzinie żony były tradycje związane z tym zawodem. A dokładnie od końca XIX wieku, kiedy Kozłowscy produkowali czapki i kapelusze w podkrakowskich Słomnikach.
Rzemieślnicza rodzina jeszcze w XX-leciu międzywojennym przeniosła się do Krakowa, a dokładnie na ul. Starowiślną, gdzie dziadek Adam Kozłowski miał swoją pracownię. To czasy sporej konkurencji: Kurzydło, Frydel, Czajkowski czy Krajewski. Ci właśnie ludzie dbali przez dekady o nakrycia głowy – nie tylko krakusów. Konkurencja była zdrowa, każdy dbał o swoją część miasta, a jak trzeba było, to nawzajem sobie pomagali.
Ile trwa i na czym polega produkcja czapki?
Wiele zależy od rodzaju zamówienia. Czy jest to kaszkiet czy specjalistyczne zamówienie na przykład wojskowe. Zazwyczaj zajmuje mi to kilka godzin, ale przy zamówieniach dla grup rekonstrukcyjnych jest to nawet kilka dni. Zanim czapka trafi do klienta przechodzi wiele procesów. Trzeba ją wygładzić w specjalnych metalowych maszynkach i drewnianych formach. Pierwsze mają kształt dwóch półkul, które przy pomocy korbki można dowolnie rozszerzać albo zwężać, po to by dopasować rozmiar. Drewniane formy natomiast wykonane są z drzewa orzechowego i składają się z klocków tworzących ludzką głowę. To są bardzo stare rzeczy, które powoli zaczynają się sypać a niestety nikt już takich nie produkuje.
Do każdego zamówienia potrzebna jest odpowiednia tkanina, którą zażyczył sobie klient. Materiał trzeba wyrysować i wykroić. Biorę miarę i dobieram formę dla klienta. Następnie szyję i prasuję. W tym ostatnim etapie używam właśnie tych drewnianych lub metalowych form – tak zwanych główek. Czapka na formie wysycha po czym wypychana jest gazetami, aby nie zmieniła kształtu. Ostatni etap to dodatki albo np. przyszycie daszka.
Do dziś używam w swojej pracowni technik jak przed wielu lat. Sprzęt, na którym pracuję jest też odziedziczony po rodzinie Kozłowskich. Mam starą maszynę Łucznik, którą uważam za najlepszą i praktycznie niezniszczalną. Mam stuletnie nożyce, miary, ramy oraz tradycyjną stebnówkę i ramieniówkę do szycia. Teraz takiego sprzętu już się nie produkuje, więc staram się dbać o to, co zostało mi jeszcze ze starych czasów.
A co może pan zaoferować paniom?
Nie wykonuję nakryć głowy dla pań. Jest to całkiem inny fason i kolorystyka. Używa się też innych tkanin. Wyspecjalizowałem się w męskich czapkach i nie chcę się rozdrabniać.
Natomiast po swoje czapki przychodzą studenci, profesorowie i znane osobistości. Ostatnimi laty Uniwersytet Jagielloński powołał na nowo Bractwo Czapki Studenckiej, które postanowiło przywracać i kultywować wspomnianą ideę. Trzymam pamiątkowe zdjęcie z prezydentem Lechem Kaczyńskim, który w 2008 r. otrzymał w prezencie wykonaną przeze mnie czapkę legionówkę podczas uroczystości 100-lecia Związku Walki Czynnej. Swoje kapelusze do naprawy przynosi Jan Rokita, kiedyś wpływowy polityk, czy znany mistrz kulinarny Makłowicz. Przychodzą również turyści, którzy kupili u mnie czapkę kilka lat temu i wracają, jak są w Krakowie z wizytą. Kupują na pamiątkę albo na prezent. Mam takiego klienta z Ekwadoru.
Do łask wracają również grupy rekonstrukcyjne, których z roku na rok jest coraz więcej. Są to często problematyczne zlecenia, bo mając tylko zdjęcie, ciężko jest odwzorować szczegóły. Robiłem dla nich czapki Legionów Piłsudskiego, czapkę Wojsk Księstwa Warszawskiego czy rogatywkę 1. Pułku Ułanów Legionów Polskich. Zdarza się wykonywać nakrycia głowy do teatrów, chociaż tego jest coraz mniej.
Komu przekaże Pan pałeczkę?
Niestety z tym jest bardzo ciężko. Dzieci nie chcą, bo zajmują się całkiem czym innym. Uczniowie na praktyki też się nie zgłaszają więc nie pozostaje mi nic innego jak pracować, dopóki nie zabraknie sił. Ja bardzo lubię tą pracę, bo jest to moja pasja. Cieszy też fakt, że ludzie zaczynają cenić rzemiosło dlatego, że są to rzeczy wykonane ręcznie są dokładniejsze, trwalsze i przede wszystkim piękniejsze, więc mam nadzieję, że ten zawód jeszcze wróci do łask.
Pracownia Kapeluszy i Czapek Chorąży znajduje się na ul. Krakowskiej 35 w Krakowie.
Więcej szczegółów można znaleźć również na stronie internetowej
Czapki, Kapelusze – Pracownia Czapek i Kapeluszy Kraków (prv.pl).
***
Czytaj także:
–1 Komentarz–
[…] Ostatni krakowski czapnik: zacząłem, bo żona zaszła w ciążę [FOTO] […]