Pamiętacie klub Wolność FM? Mamy bilet wstępu na imprezę
Klub Wolność FM. To było kultowe i legendarne miejsce, choć jego historia była trudna. W głębokich latach 90. na pograniczu Krowodrzy i Śródmieścia znajdowała się dyskoteka Wolność FM, która przyciągała wszystkich spragnionych zabawy w stylu znanym dotychczas tylko z programów w telewizji MTV z satelity. Jeśli macie ochotę wejść na parkiet Wolność FM, to nie ma problemu – na portal Krowoderska.pl wjeżdża kolejny fragment książki Wojciecha Muchy pt. “Miasto noży”, wehikułu czasu do Krakowa lat 90.
Podjechali taksówką na koniec Pomorskiej. To tu, na przeciwległym do Wolności końcu ulicy, znajdowało się dziś maleńkie muzeum, zgniły kompromis dla historyków i ludzi pamiętających koszmar okupacji. Oczywiście, ani Browarnik, ani Małpa nigdy tu nie byli, nie mieli nawet pojęcia o istnieniu tego miejsca. Browarnikowi coś kiedyś opowiadał ojciec, ale ileż było tych jego nudnych jak słowo na niedzielę opowieści o „dwóch okupacjach”, „kłamstwie założycielskim” i „zdradzonych ideałach Solidarności”? Bo trzeba wiedzieć, że dyskoteka Wolność od swojego powstania pod koniec 1996 roku była jedną wielką kontrowersją. Oczywiście, Kraków miał sporo tancbud pochowanych po piwnicach na Starym Mieście, jednak Wolność była szczególna. Przypominała rozmachem lokale z podkrakowskich miejscowości, a aspiracje to miała chyba w ogóle europejskie. Problemów z klubem było jednak sporo, a najważniejszym była właśnie lokalizacja. Nim powstała Wolność, jeszcze w II RP było tu kino. W drugim tygodniu wojny do budynku wkroczyło gestapo i zaanektowało go na swoją siedzibę. Zabawni Niemcy również postanowili zadbać o rozrywkę, tworząc tu Theatr der SS und Polizei. To dla swoich. Dla Polaków przez długie lata budynek był jednym z najbardziej złowrogich punktów na mapie okupowanego Krakowa. Ściany części piwnic
do dziś pełne były wyrytych czym się dało świadectw kaźni, błagań o ratunek i modlitw idących na śmierć do Auschwitz i Płaszowa. Po wojnie nie było lepiej, bo władzę nad budynkiem przejęło NKWD i UB. Potem, by nie było za smutno, komuniści wpadli na nienowy pomył i uruchomili tu kino pod przewrotną nazwą Wolność, w zeszłym roku przerobione na dyskotekę o tej samej nazwie. Krwawa historia nie przeszkadzała dziś nikomu, poza garstką malkontentów, których apele o uszanowanie historii miejsca były jak wołanie na puszczy. Ktoś trzepał na dyskotece grube pieniądze i tajemnicą poliszynela było, że jest to znane radio, które użyczyło klubowi logotypu i promowało go na swojej antenie…
Dyskoteki w Klubie Wolność FM były obowiązkowe dla każdego, kto nagrywał na kasety kolejne wydania listy przebojów Hop Bęc, spędzał niedziele przy 30 tonach albo marzył o naćpaniu się na Love Parade. Taka mieszanka gwarantowała dzikie tłumy. Małolaci i małolatki z osiedla przychodzili tu najczęściej na „fajfy”. Oczywiście, nie brakowało takich, którzy usiłowali dostać się na nockę, nie było to jednak takie proste. Trzeba było wyglądać na dużo starszego i użerać się z ochroniarzami, których byle co mogło wyprowadzić z równowagi. No i trzeba było mieć znajomości wśród bywalców albo protektora. Z tej ostatniej ewentualności korzystały najczęściej licealistki, które swój prawdziwy wiek chowały pod grubą warstwą makijażu i w wypchanych skarpetkami stanikach. Ze zrozumiałych więc względów Małpa z Browarnikiem i Kikim na nocki trafiali rzadko.
*
Wieczór był chłodny, ale pomimo tego przed wejściem pokornie stał wężyk. Oprócz studentów i osiedlowców było kilka nie do końca ubranych i nieładnych kobiet w różnym wieku. Kikiemu wpadła w oko kilkunastoletnia siksa w białych spodniach, złotej bluzce i trampkach brudnych od kurzu. Włosy ścisnęła w koński ogon tak mocno, że jej umalowane na czarno oczy wychodziły z orbit. Obok stała ubrana chyba w lenary starszego brata skejciara w czapce z daszkiem, a pod ścianą wulgarnie żuła gumę tleniona raszpla po trzydziestce, w opinającym cellulit seledynowym kompleciku – mini i topie odsłaniającym kolczyk w pępku. Drzwi się otworzyły i na zbity łeb wyleciał jakiś typek w nałożonym na koszulę swetrze w serek. I choć odgrażał się, że „jest dziennikarzem i wszystko opisze”, to pożegnał go tylko rechot bramkarzy. To, że małolatom do środka udało się wejść bez problemu, zawdzięczali temu, że na bramce stał dziś Wujek – stary chłop z Cracovii, który gonił w bandzie jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych, a potem pracował jako ochroniarz w supermarkecie na osiedlu. To tam dorobił się ksywy, dobrodusznie przymykając oko na kradzieże. Teraz odcinał kupony po bramkach i w agencjach.
– My z osiedla, od Goldena. – Małpa rzucił mu w twarz z niespotykaną pewnością siebie. Tamten tylko wykrzywił kanciastą szczękę, nawet nie poruszając się na barowym stołku, stojącym w obszernym foyer dyskoteki.
– Kurtki i kaptury do szatni, i bez przypału mi tu – rzucił. Stanęli na stopniach prowadzących na parkiet. Sadząc po frekwencji, nikt sobie nic nie robił z krwawej przeszłości budynku. Zresztą, odkąd w ramach toczącej się dyskusji nad przeznaczeniem Pomorskiej jeden z krakowskich radnych powiedział, że woli, by jego dzieci, zamiast przelewać krew, przelewały piwo, właściciele wyczuli, że mają zielone światło na organizację dwa, a czasem nawet trzy razy w tygodniu potężnych imprez.
Bas wybijał sto czterdzieści pięć uderzeń na minutę, podobnie jak serce Browarnika, miotające się po klatce piersiowej jak zwierzę ze stereotypią. Było tu na pewno kilkaset osób. Olbrzymie wytwornice tłoczyły na parkiet kolejne metry sześcienne słodkiego dymu w kolorze zakurzonego mleka. Zamówili po piwie w plastikowym kubku – barman tradycyjnie nie dolał go do końca – i łapczywie pijąc, rozeszli się na obchód knajpy. Po chwili Kiki zniknął z jakąś siksą.
– Ode mnie ze szkoły – szepnął, wciskając im sto złotych.
– Ten, jaki buzerant! – powiedział Małpa z uznaniem.
Byli nieźle naćpani. Amfetamina zadziałała już po około kwadransie. Przyszedł ten nieoczekiwany zastrzyk energii, który rozrywał od środka. Wszystko stało się klarowne, z głowy odchodziło zmętnienie, jakby przegnała je niespodziewana wichura. Mózg wchodzi na nieznane obroty, myśli pod wpływem tej nagłej katalizy wystrzeliwały potokami arcylogicznie brzmiących sekwencji. W jednym momencie dochodziło się do sedna i natychmiast chciało się o tym opowiedzieć całemu światu, który przecież na to czekał. I tylko nienaturalnie powiększone źrenice, słowotok i niekontrolowane ruchy rąk zdradzały, że nic tu z boskiej interwencji, a całość magii spłynęła z jakiegoś pseudolaboratorium, oczywiście uprzednio zmieszana z wypełniaczem dentystycznym lub z tynkiem ze ściany.
Tłum migotał w oszalałej palpitacji jak przedsionki otyłego alkoholika. Browarnik omiótł densflor wybałuszonymi od amfetaminy oczami, czuł się jak zdobywca świata.
– Ja jebię, co tu się dzieje – powiedział z uznaniem.
Miał powody. Zdawało mu się, że każda z tych kobiet może należeć do niego, że każda patrzy tylko na niego, bo to na niego czekała, aż przyjdzie tu upasiony amfetaminą i weźmie ją… Zresztą, nieważne, przecież cały Kraków należy do niego, nie tylko Wolność. Czuł, że każdego z chłopów może wdeptać w ziemię bez najmniejszego wysiłku. Tego tam, naśladującego Petera André, i tamtego – na logo McDonald’sa chudzinę w odpiętych ogrodniczkach i szpanerskiej hokejowej bluzie St. Louis Blues.
– Ciekawe, skąd wziął na to pieniążki – mruknął do siebie.
Albo tego tam, ryżego wieprza w wepchniętej do szerokich sztruksów przepoconej błękitnej koszuli z krótkim rękawem.
– Jebany, wygląda jak kierowca MPK – komentował sobie.
Ale najciekawsze były jednak kobiety. Jakież były inne od ugrzecznionych uczennic z dyskotek dla nastolatków – głębokie dekolty, świecące od potu i brokatu, wyprężone pośladki w miniówach, buty na grubym koturnie, odsłonięte ramiona. Bartek w amfetaminowym widzie przerzucał wzrok po kolejnych piersiach, pośladkach i ustach wyginających się teraz do próśb o „wielkiego kutasa”.
– I’m doc, doc, doctor Dick – nucił pod nosem.
Po chwili zapadła cisza, sala zaległa w ciemnościach, a dance ustąpił miejsca fortepianowemu samplowi. Tłum uspokoił się, jakby ludzie chcieli wyciszyć wnętrzności. Mijały sekundy, aż bas powrócił ze zwiększoną mocą, wraz z nim – dźwięki oscylatora, a kobiecy głos powtarzał: „deep, deep”. Browarnik rytmicznie przytakiwał głową. „Marusha, teraz wjedzie na cacy”, nadął się z aprobatą. I tak też się stało. W jednym momencie dancefloor eksplodował wraz ze stroboskopem. Bartek poczuł dreszcz euforii, przechodzący od koniuszków palców u stóp, dalej wzdłuż pokrzy-wionego kręgosłupa, aż po równie skrzywiony daszek brudnej czapki. Zeskanował parkiet olbrzymimi źrenicami, zagryzł szczękę na gumie do żucia i zeskoczył na najniższy poziom dyskoteki z ramionami w górze. Tłum oblał go jak woda. Gąszcz lepkich ciał wił się jak kłębowisko, splatały się dłonie, a stopy ubijały parkiet. Bartek jak na komendę a to kulił się, a to wyprężał, wyrzucając rachityczne ręce na boki.
– Ekstaaaaaza, kurwaaaaaaaa… – krzyczał.
Tymczasem Małpa stał oparty o ciągnący się pod ścianą pulpit pełen pustych kubków i pełnych popielniczek. Na przemian drętwiała mu twarz i dłonie. Zauważył, że bezustannie strzela paznokciami pociera opuszki spoconych palców. Przyjrzał się im – nabiegły krwią, a paznokcie popękały, jakby szurał nimi o tablicę przez bitą godzinę lekcyjną. Zbliżył dłoń do twarzy. Zdziwiło go, że nigdy się nad nią nie zastanawiał, a teraz tak wyraźnie dostrzegał w liniach papilarnych poszczególne rozwidlenia, złączenia, wiry i pętle. Jakże wyraźnie widział linię życia, która zdaniem jednej z jego nielicznych sympatii była „niebezpiecznie krótka i postrzępiona”.
– Czego tak lampisz na witę? Zakochałeś się? – usłyszał zza pleców, a ktoś trącił go w wierzch dłoni, tak że ta uderzyła Małpę w nos. Trzeźwego by pewnie zabolało, jednak feta robiła swoje. To był jeden z ludzi Herszta. – Bierz tego tam, ciućmoka*. – Wskazał na wijącego się po parkiecie Browarnika. – Wołają was na górę – zarządził żylasty dwudziestokilkulatek w najmodniejszym granatowym dresie Adidasa z żółtymi paskami.
Wolność FM.
Wojciech Mucha (ur. 1983 w Krakowie) – dziennikarz, reporter i publicysta mediów Strefy Wolnego Słowa. Gniazdowy Cracovii (2003–2011). Autor reportażu o Rewolucji Godności i rosyjskiej agresji na Ukrainę (Krew i Ziemia, 2015). Nominowany do nagrody im. Macieja Rybińskiego (2017). Miasto Noży jest jego debiutem literackim.
Tytułowa fotografia Klubu Wolność FM pochodzi z serwisu fotopolska.eu
–8 komentarzy–
Drogi autorze genialnego tekstu 🙂 ten kawalek przy ktorym weszla faza Browarnikowi , to nie Marusha 🙂 to jest to :
https://youtu.be/3KyPhThY1fI
Sa różne remixy.
[…] stąd oprócz rozwiązań, które uczynią z placu miejsce odpoczynku, zwycięska koncepcja zawiera nawiązania do jego historycznego i kulturowego kontekstu. Istotnym elementem amfiteatralnie ukształtowanego placu miał być pomnik Orła Białego […]
[…] Kraków Informacje o Patryk TyburkiewiczGrafik rozmiłowany w farbkach kredkach i pikselach. Mieszka w Bronowicach, co go żywo cieszy i wbrew pozorom stara się dawać wsparcie, także w pracy. Ukończył ASP w Krakowie by zaprzedać część swojego czasu agencjom reklamowym.Zobacz wszystkie posty AutoraOdwiedź witrynę Autora Pamiętacie klub Wolność FM? Mamy bilet wstępu na imprezę […]
[…] Kolejny fragment książki “Miasto noży” znajdziecie we wpisie pt. “Pamiętacie klub Wolność FM? Mamy bilet wstępu na imprezę.” […]
[…] reprezentanta Polski, właściciela Krakowskiej Szkoły Sportowej “SMOK”. Pracował w krakowskim klubie „Pasja” jako […]
[…] która handluje wyhodowanymi przez siebie ziołami. Ze wskazówką, że dobrze byłoby ten ich biznes wesprzeć, ponieważ dotychczas zaopatrywali m.in. krakowskie restauracje, a jaka sytuacja jest […]
[…] być dom „Czerwonych Beretów” to nie miałbym nic przeciwko. Bo Krowodrza zasługuje na wszystko co najlepsze – a żołnierze z „szóstki” są jednymi z […]
[…] Na naszej stronie znajdziecie jeszcze dwa fragmenty książki Wojtka Muchy, które pozwolą ocenić, jak skutecznie przemyca treści niebezpieczne. W pierwszym zapraszamy na osiedle. W drugim do klubu Wolność FM. […]