Na pierwszy mecz zabrał mnie dziadek
Dziadek nie dożył ery Cupiała. Dlatego też na mecze zacząłem chodzić z kolegami. Stadion się zmienił. Tam, gdzie nie było nic, postawiono betonową trybunę i przyczepiono do niej niebieskie krzesełka. Aby wejść na stadion nie wystarczał już bilet w kształcie piłki nożnej. Teraz trzeba było wyrobić kartę kibica. Ale Wisła kupiła 10 najlepszych polskich piłkarzy i miała nowego właściciela, który obiecał złote góry. Słowa skubaniec dotrzymał. Od pierwszego meczu z GKS-em Katowice, Wisła konsekwentnie deklasowała wszystkich przeciwników, którzy stawali na jej drodze. Nawet aktualny wówczas mistrz Polski – wielki Widzew Łódź prowadzony przez Franciszka Smudę, ograny w Lidze Mistrzów, wyjeżdżał z Krakowa z „szóstką”. Lało wtedy przez cały dzień niemiłosiernie. Na sektorze gości ok. tysiąc osób z Łodzi. Same agary. Kiedy Wisła strzeliła czwartą bramkę rozebrali się do pasa. Nie wierzyli w to co widzą. My też nie wierzyliśmy, ale to stało się faktem.
-Wisła jest mistrzem Polski. Wisła najlepsza jest .
Tak było.
[ot-video type=”youtube” url=”http://www.youtube.com/watch?v=JjEh-X5Zqwk”]
Jeden z ostatnich meczów przed nadejściem ery Cupiała. Marny piłkarsko, ciekawy kibicowsko.
Wraz z nadejściem nowej ery pojawiła się nadzieja na nowy stadion. I powoli się zmieniało. Najpierw zrobili te krzesełka na nowej trybunie od strony Zwierzyńca, potem też na trybunie od Parku im. Henryka Jordana. Na łukach też jeszcze bywało tłoczno. Na tych od Reymonta i na tych od Błoń. Na pierwszych kibice z Krakowa. Na drugich policja i goście. Późne lata 90-te. Przyjeżdżała Parma i z trudem wywoziła remis. Z Barceloną co chciał robił Grzesiek Pater. A na polu karnym Realu Saragossa spustoszenie siał Tomek Frankowski. Kiedyś przyjechała Legia – to była Wielkanoc. Na trybunie siedzi gość z koszyczkiem.
– Ten miał wymówkę dla żony! – śmiał się cały sektor. Wisła wygrała wtedy 4:1, a ówczesna gwiazda Legii – Marcin Mięciel – był niemiłosiernie wyszydzany za żel na włosach. – Uważaj na fryzurkę, pedale! – leciało z trybun po każdym uderzeniu głową legionisty. Kiedyś na jednym z meczów ligowych przy bocznej linii pojawiła się orkiestra. Taka trochę jak z wesela, a trochę jak z marszu na Dzień Dziękczynienia z amerykańskich filmów. Spiker zapowiedział, że teraz to taka nowa atrakcja. Kiedy Wisła zagrała efektowniej lub strzelała bramkę, orkiestra zaczynała grać. W powietrzu wisiała abstrakcja, bo skoczne melodyjki nijak miały się do atmosfery panującej na stadionie. I choć wtedy na Wiśle doping był słaby, to po rozpoczęciu drugiej połowy, kiedy członkowie orkiestry chcieli zacząć grać, z trybun rozległo się gromkie:
– Or-kie-stra, Spier-da-lać!. Grać przestali i na następnym meczu się nie pojawili. Ale na stadionie pojawiły się inne nowości. Po słynnej aferze „nożowej” na wejściu pojawiły się bramki z wykrywaczami metalu. Pod bramami pojawiły się „konie”, bo Wisła grała tak dobrze, że stadion stawał się za mały.
[ot-video type=”youtube” url=” http://www.youtube.com/watch?v=ra-miijToOU”]
Po tym spotkaniu nic już nie było takie samo. Wisła gromi mistrza Polski.
Spełnieniem marzeń każdego kibica był mecz z Barceloną. Co prawda w Hiszpanii Wisła dostała „czwórkę”, ale stadion zapełnił się i tak. Nic dziwnego – każdy chciał zobaczyć najlepszą wówczas drużynę na świecie. Może i była najlepsza, ale tamtego dnia musiała uznać wyższość Wisły. Zwycięskiego gola zdobył Cleber. Z główki po rzucie rożnym. Stadion eksplodował – chyba bardziej z dumy niż z radości. Każdy, kto był wtedy na stadionie, czuł, że właśnie pisze się historia. Że jeśli tak ten mecz się zakończy, to będą świadkami największego zwycięstwa w historii tego klubu. Mijały sekundy i minuty. Piłkarze Barcelony nie potrafili znaleźć sposobu na Wisłę. W powietrzu iskrzyło, a ciarki podniecenia przechodziły po plecach każdemu. Im bliżej końca, tym głośniej. Kiedy rozległ się ostatni gwizdek i piłkarze ze stolicy Katalonii spuścili głowy, stadion ryknął. Niby w dwumeczu przegraliśmy, ale wygrać z Barceloną? Przecież to nie udało się i pewnie nie uda się przez wiele lat żadnemu polskiemu klubowi.
– Dupneliśmy Barcelonę! K…a!!! Widzicie to? – krzyczał w niebo glosy stojący obok mnie kibol. Nikt go nie słuchał. To samo krzyczał każdy.
[ot-video type=”youtube” url=”http://www.youtube.com/watch?v=HiZ1GlesPoE”]
Cleber daje zwycięstwo nad Barceloną. Stadion oszalał. W tle budowana trybuna od strony Parku Jordana.
Budowa stadionu była symbolem budowy „po krakowsku”. Niezwykle długa, niesamowicie kosztowna i robiona bez ładu i składu. Zawsze któraś z trybun była niezdatna do kibicowania. Okres przejściowy trwał latami. Jego krytycznym momentem była decyzja o zamknięciu stadionu dla kibiców na pół roku. Wtedy to okazało się, że w rundzie jesiennej sezonu 2008/2009 naszym stadionem będzie Stadion Ludowy w Sosnowcu. To tam, skąd przyjechał do nas Jacek Majchrowski. Daleko nie miał. Pierwszy mecz na najbardziej lewicowym polskim stadionie Wisła grała z Levadią Tallin w eliminacjach do Ligi Mistrzów. To był piękny, słoneczny dzień. Zbiórka na dworcu. Potem dwie godziny pociągiem, bo maszynista wjechał na zły tor. W końcu wrócił na swój i dowiózł nas do Sosnowca. Przemarsz przez miasto na oczach zaciekawionych tubylców. Na plusie 40 stopni. Do meczu niemal trzy godziny. Przy „Ludowym” długi kamienny murek w cieniu. Ziemia obiecana. Pierwsi kibice siadają wygodnie, kiedy znikąd wyłania się oddział prewencji.
-Nie ma tu siedzenia! – pogroził tomfą dowódca.
-Przecież nic nie robimy! – odpowiada jeden z „wiślaków”.
-Tak!? – warknął niedowierzającym tonem policjant i wraz z kolegami zaczął intensywne pałowanie. Za nimi armatka wodna. Awantura i tumult gotowy. Policja wepchnęła wszystkich pod bramy. Tam pusty plac w pełnym słońcu. Jedyny punkt gastronomiczny to stoiska ze… słonecznikiem. Różne smaki i różne rodzaje. Kupiłem prażony. Na Reymonta było jednak sympatyczniej. Co do meczu, to było to jedno z tych spotkań, które pamięta się do końca życia. Wisła miała gładko poradzić sobie z Estończykami. Niestety dość szybko straciła bramkę i gonili wynik przez cały mecz. Nagle zaczęło padać. Coraz bardziej. Przemakały bluzy, kurtki, podkoszulki, bielizna… Co mądrzejsi chowali portfele i komórki do foliowych siatek. Jak ktoś nie miał, to pierdolił. Wszyscy byli tak mokrzy, że już nie było sensu chronić się przed deszczem. W pewnym momencie prawie cały sektor się rozebrał i ryknął tak, że Wisła musiała wyrównać. Zdążyli w ostatniej minucie, w ostatniej akcji – w doliczonym czasie gry. To był zimny prysznic dla aspirujących do gry w Lidze Mistrzów kopaczy. Wychodząc ze stadionu trzeba było przejść przez kałuże, które miejscami sięgały powyżej kostek. Nikt nie próbował ich nawet ominąć – wszyscy byli już tak mokrzy, że gorzej być się nie dało. Szkoda było czasu na nadkładanie drogi. Dookoła tyle wody, jakby przez Sosnowiec przeszło tsunami. Pod stadionem stali policjanci. Przez cały mecz. Byli przemoknięci do suchej nitki. Smutne oczka wystające z kominiarek mówiły wszystko. A co najlepsze – wracałem z tego meczu furą z takim ziomkiem ziomka. Mówi, że się spieszył żeby zdążyć na mecz i przez to nie zdążył zatankować. Ale, że damy radę. Wsiedliśmy cali mokrzy do samochodu i myślami byliśmy już ciepłym łóżku w domu. Za godzinkę z hakiem, bo tyle się jedzie z Sosnowca do Krakowa. Na ulicach po wielkim oberwaniu chmury woda wszędzie.
-Szukajcie stacji. Jedziemy na oparach – mówi ratujący nam życie kierowca. Dzięki niemu siedzimy w aucie, a nie – być może – stoimy w przedziale. Wjeżdżamy na stację, a tam awaria. Woda zalała zbiornik z paliwem i można było sobie kupić co najwyżej batonika. Kupiłem Snickersa.
Na szczęście dotoczyliśmy się do innej stacji i zatankowaliśmy. Tak jak piłkarze – w ostatniej minucie. Kierowca zapytał, czy ja lub mój towarzysz ma może bilet z meczu, bo on zbiera, a jego egzemplarz zamókł tak, że zmienił się w papkę.
– Mój też przemoczony – mówi ziomek. Ja miałem dobrze schowany, bo też zbieram. Ale dałem mu swój.
[ot-video type=”youtube” url=”http://www.youtube.com/watch?v=QV5McxtdrwA”]
Ćwielong ratuje Wisłę w Sosnowcu. Zamokła nawet kamera.
Tułaczka do Sosnowca dobiegła końca. Wróciliśmy na nowy stadion przy Reymonta. Z zewnątrz brzydki jak noc. W środku funkcjonalny i ładny. W końcu mistrzowska Wisła wojująca w europejskich pucharach miała arenę niemal z prawdziwego zdarzenia. Szkoda, że odkąd powstał, Wisła po równi pochyłej staczała się do poziomu ligowego średniaka. Ale zanim do tego doszło, była jeszcze chwila ułudy “Wielkiej Wisły”. Ostatnim „wielkim” meczem było spotkanie ze Standardem Liege. W Krakowie poszło tak sobie – tylko bezbramkowy remis. Wielkie nadzieje wiązano z rewanżem. Do Belgii autokarami pojechało kilkuset kibiców Wisły. Wyjazd był ciekawy, bo Belgowie na swoich trybunach chętnie wywieszali podobiznę Che Guevary. Dla rodzącej się przy Reymonta prawicowej świadomości był to więc wróg także polityczny. W autokarach wielkie święto i typowania na kogo Wisła trafi po wyeliminowaniu Standardu. Wódka lała się strumieniami, a na kace nie było czasu, bo z samego rana autokary wjechały do centrum Liege. Miasteczko przez cały dzień było opanowane przez kibiców w niebiesko-biało-czerwonych barwach. Każda knajpka, każdy fast-food i każdy zaułek należał do polskich kibiców. Na samym stadionie – nowość – można było kupić piwo. Kosztowało chyba dwa euro, ale procentów miało pewnie z 0,2. Także każdy wypił po dziesięć i na stadion. Nie przegraliśmy, ale z pucharów odpadliśmy. Po spotkaniu na parkingu wielka awantura z Belgami, którzy zygali zza siatki. Po wszystkim kibice wsiedli do pojazdów i ruszyli w stronę bramy wjazdowej. Nagle na drodze stanął oddział belgijskiej policji. Dość śmieszny, bo złożony chyba na zasadzie parytetów w połowie z mężczyzn, w połowie z kobiet. Wyglądało to komicznie, bo stojące w pełnym rynsztunku damy, wyglądały przy swoich kolegach jak mini-policjanci. Niemniej jednak, kiedy autokar z kibicami odjeżdżał, kazali się zatrzymać i zapukali do drzwi. Wszyscy oczami wyobraźni widzieli wyciąganie z autokarów, spisywanie i wsadzanie do aresztu za awanturę, która zakończyła się przed paroma minutami. Jeden z „kasków” zapukał do drzwi. Konsternacja…
Jedź! Ch*j z nimi. – krzyknął jeden z kibiców.
Kierowca chyba nie miał ochoty na rozmówki po niderlandzku i posłuchał swojego pasażera. Policjanci i mini-policjanci nawet nie protestowali. Autokar odjechał w siną dal. W Polsce sytuacja z gatunku niemożliwych. Do dziś nie zapomnę jednego z młodszych kibiców, który dowiedział się, że jego ziomek został zatrzymany przez policję za wnoszenie petard na stadion. Ściągnął czapkę, pozbierał parę groszy i kazał się wysadzić na autostradzie prowadzącej do Liege. Nie chciał zostawić kumpla w potrzebie. Wszyscy mieli już dość wszystkiego po niemal dwudniowym melanżo-meczu bez spania i mycia się. Ten chłopaczek miał to gdzieś. Wrócił po ziomka autostopem. Nie do wiary.
[ot-video type=”youtube” url=” https://www.youtube.com/watch?v=wIsGe_hkdVM”]
Ostatni wielki mecz Wisły. Zakończony awanturą na boisku. Po krakowsku.
–2 komentarze–
[…] publikując związane z Wisłą wspomnienia Grześka Krzywaka (możecie przeczytać je TUTAJ). I zobowiązaliśmy się do spojrzenia na historię krakowskiej piłki z drugiej strony Błoń. A […]
Gwoli ścisłości to nie mógł Pan, Panie Grzegorzu w 1994tym pójść z dziadkiem na 159 pod Radio Kraków bo budynek Wiadra powstał później, a wtedy jeszcze siedziba była na Szlaku (z którego nie jechało nigdy 159 😉 ).