Przemysław Dziewitek: budżet obywatelski to nie jest budżet obywatelski. Czas go zawiesić
– My – jeśli chodzi o system rządzenia – jesteśmy zwykłym powiatowym miasteczkiem, tylko skala jest nieco większa. W tych mniejszych gminach też, jeśli ktoś zaczynał wystawać, angażować się, robić coś więcej, to był od razu „udupiany” i traktowany jako zagrożenie. Taki wójt nie potrzebuje aktywisty (…). On myśli, że taki człowiek zaraz będzie kandydować i odbierze mu jego stołek. W Krakowie mamy dokładnie to samo, tylko miasto jest większe i trzeba „udupiać” systemowo – tak o kondycji Krakowa mówi Przemysław Dziewitek, jeden z ludzi, dzięki którym w naszym mieście powstał budżet obywatelski.
Budżet obywatelski powinien być edukacją, a nie plebiscytem
Tomasz Borejza: Gratulujemy!
Przemysław Dziewitek: Czego!?
TB: Pierwszej, pilotażowej edycji Budżetu Obywatelskiego. Moim zdaniem tak właśnie powinien wyglądać Budżet Obywatelski.
Dziękuję, ale to było kilka lat temu! Macie tempo. (śmiech)
Grzegorz Krzywak: Krówka nie rychliwa, ale sprawiedliwa.
TB: Czym tamten Budżet Obywatelski różnił się od tych dzisiejszych edycji?
Był nastawiony na dialog oraz na jakość, a nie ilość. A dla nas najważniejsze było to, żeby ludzie mogli się spotkać. Nie tak jak teraz, że zgłaszają się z gotowymi projektami, tylko, żeby nad nimi wspólnie pracować i rozwiązywać problemy. Ci ludzie przychodzili, żeby coś zmienić, a moderatorzy prowadzili spotkania w taki sposób, aby zmiana była możliwa. Bardzo ważne było np. to, że pracowaliśmy na mapach, na których widać było status własności gruntów. Już to uczyło ludzi, że nie każda zakrzaczona i zapuszczona działka to wina prezydenta, ale jest to po prostu własność prywatna albo grunt kolejowy. Staraliśmy się właśnie, żeby ludzie byli zorientowani. Po latach, może górnolotnie, ale tak sobie myślę, że robiliśmy po prostu demokrację. Dzięki tym spotkaniom ludzie zaczęli interesować się swoim najbliższym otoczeniem. I dopiero z tego rodziły się projekty. Było nawet tak, że ludzie się łączyli, żeby z dwóch projektów zrobić jeden, bo doskwierały im te same problemy. Jeden mieszkaniec potrafił projektować, drugi znał się na wycenianiu i razem tworzyli lepszy projekt. To jest coś zupełnie innego względem Budżetu Obywatelskiego z którym mamy do czynienia teraz. Zresztą, ja nie uznaje tego, co dzieje się w Krakowie, czy w zasadzie we wszystkich miastach Polski, jako Budżet Obywatelski. Prawdziwy Budżet Obywatelski funkcjonuje tylko w Dąbrowie Górniczej. Tam postawiono na to, żeby projekty tworzyli mieszkańcy na spotkaniach, a nie aktywiści w swoich domach. Nie chcę oczywiście umniejszać ich pracy, bo robią świetne rzeczy, ale aktywiści są obarczeni pewnym „grzechem”, który kiedyś dotykał także mnie, a mianowicie – wiedzą lepiej od ludzi, czego potrzebują. Myślą, że ich projekt to coś, na co wszyscy czekają. Dla mnie to jest coś, co dyskwalifikuje Budżet Obywatelski i zamienia go w plebiscyt. A więc to jest może i fajne narządzie, ale nazywajmy je po imieniu: plebiscyt. Budżet Obywatelski na tym nie polega.
TB: Wróćmy do procesu. Dlaczego lepiej jest pracować na spotkaniach niż po prostu wrzucać urzędnikom gotowe projekty?
Po pierwsze edukacja, czyli ludzie dowiadują się jak działa gmina. Ile kosztuje np. kosz na śmieci i jak się kupuje takie kosze w hurtowych ilościach. Ile kosztuje ławka i gdzie ją można postawić, bo przecież nie można postawić jej wszędzie. To są takie podstawy, których ludzie mogli się uczyć. I ważne było dla mnie to, że to będzie powszechne. Powszechne, bo po prostu przyszli ludzie.
TB: Pamiętam te spotkania, chodziłem na nie. Ludzie chcieli działać i to było fenomenalne.
To były lepsze czasy. Wtedy jeszcze nikt się nie przezywał od aktywistów i pseudoaktywistów. Byli po prostu aktywni ludzie. Pamiętam jedną dziewczynę, która przychodziła na te spotkania, a potem dostała się do rady dzielnicy. Spotkaliśmy się potem po latach i powiedziała mi, że teraz już nic nie może. Że to jest jej do niczego nie potrzebne. Większą moc sprawczą czuła na tych naszych spotkaniach. A one są kluczowe. Nie pieniądze.
TB: Pieniądze na realizację projektów i ich realizacja są potrzebne po to, żeby ludzie wiedzieli, że ich praca miała sens?
Tak! Ludzie przychodzą decydować i to decydowanie jest ważniejsze od samego projektu. Zresztą, ja pamiętam, jak wtedy radni mówili mi, że te projekty mieszkańców mogą być głupie, mogą być bezsensowne. Zupełnie tak, jakby ich projekty zawsze były z sensem i mądre. I ja im wtedy mówiłem, że to nie jest najważniejsze, że ważny jest sam proces. Niestety radni widzieli tylko i wyłącznie sam koniec – co będzie zrobione. Tego procesu nie dostrzegali i nie rozumieli. To nam pokazało, że nie mają genu społecznika. Nie widzą potrzeby spotkania i rozmawiania z mieszkańcami. Oni mają tylko potrzebę rezultatu – krawężnika czy chodnika.
Dlaczego zepsuto budżet obywatelski?
GK: A może to jest tak, że nie chcą zrozumieć. Bo taki proces odbiera im monopol na zmienianie najbliższego otoczenia. Na inwestycje, na tle których mogą sobie potem zrobić zdjęcie i powiedzieć: to ja zrobiłem!
Przemysław Dziewitek: Radnym to mogło faktycznie nie pasować. Ale jeśli myśleli, że ktoś im coś odbiera, to oznacza, że nie rozumieją, na czym to polega. Bo demokracja nie jest tylko w dni wyborów, demokracja to właśnie wszystko to, co pomiędzy. Konsultacje czy nawet zwykłe spotkania sąsiedzkie to jest prawdziwa demokracja. Ta możliwość rozmowy i wpływania na sprawy. Nawet czytanie prasy lokalnej jest demokracją. Nie chcieliśmy niczego odebrać radnym.
TB: Ja myślę, że bardziej niż zabieraliście radnym, dawaliście ludziom. Dawaliście poczucie sprawstwa, o którym mówiłeś, ale też wiedzę. Ale kolejne edycje BO, jak sam zauważyłeś, odchodziły od tej formuły i zmieniły się w plebiscyt. Dlaczego czegoś, co było dobre i angażowało mieszkańców, nie kontynuowano?
W kolejnym roku próbowano kontynuować, ale bardzo nieporadnie i nieudolnie. Nie zapomnę jednego ze spotkań tych kolejnych edycji, na którym byłem jeszcze moderatorem. Oprócz mnie było dwóch radnych, kilku urzędników i… jedna mieszkanka.
TB: To ciekawe, bo te spotkania z edycji, którą organizowałeś, były takie, że sale pękały w szwach. To był rok 2013. W kolejnych latach była już równia pochyła.
Przejęły to rady dzielnic. Na nie zrzucono ciężar procesu, organizacji spotkań, promocji. A dzielnicy tego nie potrzebowały, ani chyba też nie rozumiały…
TB: Kiedy miasto zrzuca coś na rady dzielnic, to wiadomo, że nie chce, żeby to wyszło.
I nie wyszło. Ulotki Budżetu Obywatelskiego zalegały w siedzibach rad dzielnic. Nikt nie chciał się tym zająć na poważnie.
TB: To dlaczego zabrano to ludziom, którzy robili to dobrze i przekazano ludziom, których to przerosło?
Rady dzielnic to tylko jeden z problemów. Inny to koszty organizacji BO. Bo żeby to zadziałało, najpierw przez pierwsze 10 lat trzeba ponieść spore koszty. Spore koszty po to, żeby wydać potem niewielkie – w stosunku do tych kosztów – pieniądze. I tego nie rozumieli nawet krakowscy dziennikarze. Pytali mnie, po co wydawać tak dużo pieniędzy, żeby finalnie wydać tak niewiele. To też był mocny cios w krakowski BO. A tu trzeba odpowiedzieć sobie na jedno fundamentalne pytanie: po co robimy Budżet Obywatelski? Przecież nie po to, żeby przy kawie podzielić milion złotych. Celem jest zaangażowanie mieszkańców tak, aby przychodzili na spotkania. To będzie na początku faktycznie duży koszt, ale musimy go ponieść, aby po kilku latach było to już samoorganizujące się przedsięwzięcie. I to było nie do przełknięcia dla urzędników, którzy nie chcieli wystawić się dziennikarzom jako ci, którzy marnują publiczne pieniądze.
Systemowe zamęczanie aktywnych mieszkańców
TB: A ja mam inną teorie. Powiesz mi, czy się z nią zgadzasz czy nie. Moim zdaniem to, co robiliście w 2013 roku, to jest coś, czego się w Krakowie nie lubi i czego rządzący miastem się boją. Dawaliście ludziom poczucie sprawstwa, łączyliście ich i dawaliście im wiedzę. Np. taką, ile kosztują kosze na śmieci. Dla władzy takiej jak w Krakowie, której głównym celem jest trwanie, to rewolucyjna i szalenie niebezpieczna zmiana. Bo coraz trudniej uzasadniać pewne wydatki, jeśli ludzie wiedzą, jak takie wydatki wyglądają w praktyce.
Przemysław Dziewitek: Oczywiście, że mógł to być jeden z powodów, ale chciałbym zaznaczyć, że takie podejście nie jest wcale typowo krakowskie. Robiłem kiedyś takie badania jakościowe w kilkudziesięciu gminach w Małopolsce i porównałem sobie Kraków do tych małych miejscowości. My – jeśli chodzi o system rządzenia – jesteśmy zwykłym powiatowym miasteczkiem, tylko skala jest nieco większa. W tych mniejszych gminach też, jeśli ktoś zaczynał wystawać, angażować się, robić coś więcej, to był od razu „udupiany” i traktowany jako zagrożenie. Taki wójt nie potrzebuje aktywisty, który jest np. bibliotekarzem i organizuje spotkania z mieszkańcami. On myśli, że taki człowiek zaraz będzie kandydować i odbierze mu jego stołek. W Krakowie mamy dokładnie to samo, tylko miasto jest większe i trzeba „udupiać” systemowo.
TB: A ty zrobiłeś fabrykę ludzi, którzy mogą stać się takim „problemem”.
Mieliśmy po tym naszym BO taką Akademię Lidera, gdzie uczyliśmy ludzi jak uprawiać partycypację, jak moderować spotkania, jak korzystać z BIP. Jednym z naszych „wychowanków” jest Łukasz Maślona – obecnie radny miejski. Ale takie działania powinny być cały czas prowadzone i to z pieniędzy gminy! A gmina Kraków, zamiast rozwijać takie postawy obywatelskie, to je skutecznie studzi.
TB: I tu dochodzimy do podstawowego pytania: po co, i przede wszystkim dla kogo, działa gmina Kraków? Jeżeli dla mieszkańców, to nie powinna się bać takich postaw. Bo niby dlaczego? To tak jak z mediami lokalnymi – albo traktujesz ich kontrolę jako coś oczyszczającego, albo jako zagrożenie.
GK: No właśnie – aktywni mieszkańcy i lokalne media powinny być naturalnym filtrem, który pomaga władzom zlokalizować patologie. Ostrzegać przed tym, co złe. A jednak tacy ludzie przeszkadzają. A co z Budżetem Obywatelskim, który stał się plebiscytem. Jest jeszcze dla niego ratunek?
Jest tylko jeden. Zawiesić i powiedzieć, że teraz jest ewaluacja…
GK: Wyjaśnijmy może ludziom, czym jest ewaluacja, bo to najmniej obywatelskie słowo, jakie można sobie wyobrazić. Chodzi o sprawdzenie, jak to wszystko wyszło – taki odbiór inwestycji.
I to jest kolejny dobry temat: to jak gmina ewaluuje, czyli przygląda się temu, co robi i zrobiła. Bo jest coś takiego jak „organizacja samoucząca się”, ktoś kiedyś wymyślił taki model i gmina jest idealnym miejscem, aby to wprowadzać. Chodzi o to, że pytamy: „czy my to dobrze robimy?” i dopuszczamy taką możliwość, że jednak źle, że może da się lepiej. Bo zmieniają się ludzie, czasy, okoliczności i narzędzia, takie jak Budżet Obywatelski. Gmina Kraków nigdy sobie na to nie pozwoliła.
TB: Jak myślisz, dlaczego?
W mentalności osób, które zajmują się w Polsce gminami, to jest niemożliwe. Aby się przyznać do błędu trzeba być świadomym człowiekiem i dobrym liderem.
TB: No ja nie pamiętam, żeby kiedykolwiek władze Krakowa przyznały się do błędu. Za to oczekują tego od wszystkich wokół.
GK: A jeśli ktoś skrytykuje prezydenta i jego otoczenie, to od razu podnosi się krzyk, że ktoś mu za ten „atak” zapłacił.
Są „ataki”, ale są też „sabotaże”. Pracowałem kiedyś przy opracowywaniu strategii Krakowa, tej która obecnie obowiązuje. Zacząłem pracę od tego, że zobaczyłem, jaka jest poprzednia strategia. Prześledziłem raporty o stanie miasta i wyszło, że – w dziedzinie społeczeństwa obywatelskiego – to, co było w poprzednim raporcie, nie zostało wykonane. A szkoda, bo to były zapisy sprzed 20 lat. Gdyby po prostu wdrożono je w życie, byłoby naprawdę świetnie. Ale, co ciekawe, raporty napisano tak, aby nie dało się zobaczyć, że te zapisy strategii nie zostały wykonane. Po prostu w punktach spotkań, które miały tę strategie realizować, wpisywano zupełnie inne spotkania, które z tym tematem nie miały nic wspólnego.
GK: Jak w „Krollu” Pasikowskiego: sztuka jest sztuka.
Tak jest. Ale przecież chodziło o coś zupełnie innego.
TB: Urzędnicy sami sobie zaliczyli ten „egzamin”, więc nic dziwnego, że nie można się przyznać do błędu, skoro te błędy się tak sprytnie ukrywa…
Dlatego mówiłem o „sabotażu”. Ja to wskazywałem, że są braki, że trzeba to nadrobić, poprawić. Ale mój głos trafiał w próżnię. I mnie to potwornie zmęczyło, bo przecież ile można się szarpać?
GK: To bardzo ciekawe! Do mnie codziennie zgłaszają się ludzie – w sprawie Budżetu Obywatelskiego, ale też zwykłych miejskich spraw – i prawie każdy mówi: „Mam już dość, jestem tym zmęczony!”. Chyba nie powinno być tak, że w większości przypadków współpraca z miastem kończy się takim zamęczeniem człowieka?
Ja i tak byłem twardzielem, bo mnie zamęczano przez wiele lat. Nasze stowarzyszenie opracowywało np. strategie dla rad dzielnic pt. „Dzielnice się liczą”. Zaczęliśmy szkolić radnych, tak aby zupełnie zmienić ich rolę. Chcieliśmy z radnych zrobić aktywistów – ludzi, którzy rozmawiają, angażują i włączają w życie miasta mieszkańców. I podchwycił to ówczesny przewodniczący rady miasta – Bogusław Kośmider i robiliśmy różne spotkania, m. in. „Forum dla dzielnic”. Zapraszaliśmy fachowców, m. in. prof. Pawła Swaniewicza z Warszawy, który napisał rewelacyjną książkę o polskich samorządach pt. „Błędne rondo marginalizacji”. Jest w niej wiele o Krakowie, m.in. pada odpowiedź na pytanie: dlaczego Jacek Majchrowski nie rozwija dzielnic.
TB: Dlaczego?
Bo jak w Krakowie powstawały dzielnice, to rządzili tam głównie ludzie z AWS. To była zupełnie inna bajka polityczna, między AWS a Majchrowskim miłości nie było i to pokutuje do dziś, bo on nie chciał wzmacniać AWS-owców. Ale wracając do projektu – robiliśmy to bez kasy, przy poparciu wspomnianego przewodniczącego i radnych, którzy chcieli zmian. Niestety, byli oni w mniejszości i te działania przepadły. Przepadły też, bo przewodniczący Kośmider zaczął kłócić się z innym radnym – Dominikiem Jaśkowcem – o fotel przewodniczącego. Wygrał Jaśkowiec, który nie miał zamiaru rozwijać dzielnic i projekt schowano do szuflady. Zwyciężyło hasło „nic nie robimy”. To był ostatni nóż, który pozwoliłem sobie wbić. Zrobiłem wtedy prostą kalkulację i wyszło mi, że szkoda na to czasu, że nie dam rady wprowadzić zmian. I nie dziwie się ludziom, że mają dość. Ja to robiłem zawodowo i dostawałem za to pieniądze. A jeśli ktoś na co dzień ma swoją pracę, po pracy próbuje coś zmienić i odbija się od ściany, to nie dziwie mu się, że woli nie robić nic.
TB: To bardzo wygodne – zniechęcać. Ja mam wrażenie, że wszyscy aktywni ludzie są prędzej czy później zamęczani.
GK: Chyba, że przejdą na drugą stronę i symbolicznie uznają władzę prezydenta Majchrowskiego. Wtedy mają łatwo i wygodnie.
TB: Ale też wtedy przestają być aktywni. Zamiast zmieniać, stają się strażnikami tego, co jest.
Kto zabrania urzędnikom rozmawiać z mieszkańcami?
GK: Tak, szybko piłuje im się wtedy zęby. Ale wróćmy do Budżetu Obywatelskiego. Czy on, w tej plebiscytowej wersji, to już jest ślepa uliczka? Bo z tej rozmowy wynika, że trudno się nim cieszyć.
Przemysław Dziewitek: To jest trudne pytanie…
GK: To dziwne, bo takich nie zadajemy. Ale w końcu jakieś…
Wyobrażam sobie to, że Budżet Obywatelski można zatrzymać i zmienić. Ale nie wyobrażam sobie tego z obecną ekipą. Zresztą tu nie chodzi tylko o Budżet Obywatelski, ale też o zwykłe konsultacje z mieszkańcami. To i wiele innych narzędzi po prostu nie wychodzi.
GK: Wychodzą! Ale w zasadzie nigdy po myśli mieszkańców.
Ostatnio moderowałem konsultacje dotyczące organizacji Panelu Obywatelskiego w temacie zmian klimatycznych. Krótkie spotkanie, na którym znakomicie było widać, jak działa Kraków w temacie rozmowy z mieszkańcami. Byli tam młodzi ludzie z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego i byli starzy wyjadacze, krakowscy aktywiści, którzy mieli już dosyć. U tych pierwszych było mnóstwo energii, chęci pracy, nadziei. A u tych drugich było niedowierzanie, studzenie emocji tych młodych ludzi. Zwracali uwagę, jak się dogadywać, jakich słów używać, żeby można było potem rozliczać z obietnic gminę. Młodzi nie rozumieli do końca, po co takie zabezpieczenia, skąd ta nieufność u starszych koleżanek i kolegów. To było spotkanie dwóch światów.
Dlaczego ludzie są zamęczani przez urzędników? Bo tam nie ma otwartych głów, tam nie ma przygotowania do dialogu. Mają jakąś barierę psychologiczną. Nie są gotowi do zmiany zdania na podstawie słów mieszkańców, mają tylko przygotowaną odpowiedź – po tym, jak tych słów wysłuchają.
TB: To ja powiem jak stary cynik. Moim zdaniem to nie jest tak, że nie są przygotowani do słuchania, tylko są przygotowani do niesłuchania. Zamęczanie ludzi w taki sposób jest szalenie wygodne.
Takie generalizowanie fajnie brzmi, ale wiem, bo spotykam się z nimi, że są w Krakowie urzędnicy, którzy chcą jednak słuchać. Nie jest możliwe, żeby w tak dużej organizacji nie było ludzi otwartych. A są i nawet sami mi mówią, że wygodniej jest jednak słuchać ludzi, bo to pomaga zgromadzić większą wiedzę i lepiej działać. Tym bardziej, że po konsultacjach to i tak urzędnik podejmuje decyzję. Na podstawie zebranych opinii. Wielu urzędników chce tak działać, ale mają takiego, a nie innego szefa…
TB: Właśnie o tym mówiłem…
I to im nie pozwala na słuchanie mieszkańców. Oni sami mi mówią, że „nie wychylają się”. Bo taka jest kultura organizacyjna tej firmy, że „wychylanie się”, czyli inicjowanie jakiś nowych rzeczy, nie jest mile widziane. Co zresztą jest dość zabawne, bo jaka firma nie chciałaby rozmawiać z ludźmi, którzy przynoszą i proponują im innowacje? Przecież tego potrzebuje każda organizacja, a u nas nie wolno tego robić.
TB: Jestem ostatnią osobą, która powie, że to dotyczy wszystkich urzędników. Ale wyraźnie, gdzieś u góry, wśród decydentów, jest to wygodne i na dole widać realizacje ich decyzji.
Ale są dobre przykłady! Byłem na spotkaniu dotyczącym przebudowy ulicy Starowiślnej. Tam urzędnicy dyrektora Łukasza Franka słuchali mieszkańców bardzo uważnie i wspólnie z nimi pracowali nad rozwiązaniami. Np. szukali na Google Street View, jak pewne rzeczy robi się w innych miastach. Oni się tym jarali! Jak budować wjazdy, żeby uspokoić ruch albo jak prowadzić kable w korytkach, aby drzewom rosło się lepiej. Oni się nawzajem inspirowali i rozwiązywali realne problemy. Żeby tak było zawsze, trzeba zmienić kulturę organizacyjną w gminie Kraków.
A jakby się zmieniła, to co by się mogło zdarzyć?
Na początku zawsze jest destabilizacja. A przecież nikt z nas nie lubi zmian. Zmiana jest trudna. Więc chyba woli się tam status quo i to, żeby siłą rozpędu wygrywał ten sam prezydent.
Przemysław Dziewitek: Krakowski budżet obywatelski trzeba reanimować
To zanim zmienimy gminę, to zmieńmy Budżet Obywatelski. Co zrobić, aby go uratować?
Przemysław Dziewitek: Przede wszystkim to, co mówiłem na początku – zatrzymajmy go i skończmy z tym plebiscytem. Drugi problem to projekty. Powinniśmy zrobić tak, jak w Dąbrowie Górniczej, czyli projekt realizowany w ramach BO musi powstać na spotkaniu, w czasie burzy mózgów, a nie w domu. Nie jestem też przekonany do wydawania pieniędzy na promocję w postaci billboardów.
GK: Czyli mniej kasy na promocję typowo PR-ową, więcej kasy na wzmocnienie tego, co najważniejsze, czyli procesu?
Myślę, że tak.
TB: Koszty promocji to nie tylko billboardy. Wirtualne reklamy BO tylko na lokalnych portalach pochłaniają około 200 000 zł rocznie. Więc pieniądze na BO nie są problemem.
Ja zawsze negowałem kwoty przeznaczane na tę promocję. O wiele taniej będzie wydać te pieniądze na innowacyjne działania. Np. w Gdyni powstało Laboratorium Innowacji Społecznych. Jego pracownicy pracują w terenie nad tym, żeby zaangażować ludzi do działania dla miasta. Jak więc widać można to zrobić tak, a nie zaśmiecając miasto billboardami.
TB: Co jeszcze byś zmienił?
Prezydenta?
TB: Nie mów tak. Zaraz będą głosy, że kazaliśmy ci to powiedzieć. (śmiech)
To zostańmy przy Budżecie. Powinien być dzielnicowy, a może nawet osiedlowy. Powinien skupiać się przede wszystkim na spotkaniach. Spotkania powinny być miejscem dyskusji, która prowadzi do rozwiązania problemów przy udziale animatorów. Budżet nie musi być w ogóle widoczny ani podzielony na edycje. Powinien być ciągłym procesem. Żeby nie czekać na przyszły rok, żeby prace dla miasta dyktowały potrzeby, a nie terminy. Budżet Obywatelski powinien uruchamiać coraz to nowych liderów, którzy najpierw dostają od urzędników „know-how”, a potem tworzą prawdziwe rady dzielnic. Nie polityczne. A w ogóle nie wiem, czy wiecie, ale kiedy zaangażowałem się w Budżet Obywatelski, to dowiedziałem się, że robię to po to, żeby kandydować. Totalny absurd! W Platformie Obywatelskiej były zakłady o flachę, czy będę kandydował.
GK: Skąd my to znamy…
Ale pewien polityk z PO potem mi powiedział, że ma do mnie szacunek, że zrobiłem tak dobrą rzecz, a jednak nie kandydowałem.
GK: Oni lubią mierzyć ludzi swoją miarą.
Powiedziałem mu, że powinno być właśnie odwrotnie. Że tacy ludzie jak ja, pełni chęci zmian i zapału, powinni kandydować. A on mnie szanował za to, że nie kandydowałem. Pewnie dlatego, że nie wkroczyłem na ich boisko.
TB: I znów wracamy do wątku, że władzom jest wygodnie, kiedy zwykli ludzie nie wchodzą na to opanowane przez nich boisko.
Ale co do Budżetu – to zatrzymujemy go na rok i przez ten rok rozmawiajmy o nim. A na końcu ustalmy: jaki jest cel Budżetu Obywatelskiego w Krakowie? Bo to wciąż nie jest jasne.
TB: A jaki powinien być cel BO?
Prosty. Usiąść i rozmawiać.
TB: A jaki jest teraz?
Trwanie.
Przemysław Dziewitek – coach, trener, moderator, szef Krakowskiej Pracowni TROP. Z wykształcenia pedagog i socjolog, wiele lat poświęcił na pracę z ludźmi i dla ludzi; szkoląc, facylitując, moderując, budując zaangażowanie, wdrażając metody partycypacji. Pracował dla wszystkich sektorów: biznesu, administracji samorządowej i publicznej, organizacji pozarządowych. Kierował pracą Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej, pracował jako ekspert zewnętrzny Urzędu Miasta Krakowa, przy przygotowaniu Strategii Miasta Krakowa. Obecnie wspiera firmy i instytucje w procesach zmiany kultury organizacyjnej w modelu współpracy opartej na empatii. Pracuje poprzez warsztaty, sesje coachingu indywidualnego i grupowego. Wspiera pracowników, menedżerów, w rozwoju: inteligencji emocjonalnej, empatycznego słuchania, zadawania mądrych pytań, komunikacji opartej na empatii, partycypacyjnych metod zarządzania. Zdarza się jeszcze, że przygotowuje i prowadzi konsultacje społeczne oraz szkoli urzędników samorządowych z zagadnień partycypacji obywatelskiej oraz współpracy z organizacjami pozarządowymi.
Stale wspiera takie organizacje jak: Stowarzyszenie Pracownia Obywatelska, Ogólnopolska Federacja Organizacji Pozarządowych. Absolwent: Akademii TROP – specjalizacja coachingowa, Szkoły Trenerów STOP, Szkoły Liderów Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, Szkoły Moderatorów Stowarzyszenia Szkoła Liderów.
–5 komentarzy–
[…] poza głosowanie, ponieważ wykorzystujemy w ten sposób zwiększone w tym okresie zainteresowanie tematyką związaną z BO do promowania samej idei partycypacji społecznej i przekazania pierwszych podsumowań kończącej się edycji”. […]
czyli uczyliscie ludzi jak korzystac z BIP. Czyli tego trzeba sie uczyc! No wlasnie!. A miasto oglasza np. konsultacje w BIP, o ktorych nikt pojecia nie ma i potem nikt na nie nie przychodzi, bo ludzie nie czytaja BIP. A potem zapadaja decyzje za plecami mieszkancow a radni sie smieja – nie czytaliscie BIP i nie wiecie ze byly konsultacje. i teraz Wam wybudujemy naprzeciwko Waszych domow cos niefajnego, ale nie mozecie protestowac, bo nie czytaliscie BIP. Strasznie przygnebiajace.
[…] ZZM, bardzo sympatyczni ludzie.A co do podejrzeń o rzekome finansowanie nas przez polityków, to jest wielki problem urzędników prezydenta Jacka Majchrowskiego. Oni nie wierzą, że komuś na tym mieście naprawdę zależy i to poza finansowo. Że ktoś chce, […]
[…] te przestrzenie, które powinny być naturalnym miejscem debaty, są w ostatnich latach wyciszane. Kiedy w Krakowie startował Budżet Obywatelski wiązałam z nim ogromne nadzieję. Bo to instrument, który zmienił na lepsze miasta nie tylko w […]
[…] Padło też sporo ciepłych słów pod adresem budżetu obywatelskiego, który się rozwija. […]