Gdy radny zapuka do twych drzwi…
Mam znajomego. Znajomy mieszka w Warszawie i jest politykiem. Jako polityk poskarżył się na facebooku, że ma ciężki okres.
Co to za ciężki okres? Ano kampania prowadzona na grodzonych osiedlach. Ów znajomy napisał: “Prowadzenie kampanii na grodzonych osiedlach to koszmar. Nie można chodzić od drzwi do drzwi, nie można roznosić ulotek. Ochrona goni, zarządy wspólnot nie wyrażają zgody. #demokracja” Pomyślałem sobie, że pierwszy raz w życiu żałuję, iż od polityków, którzy poczuli do mnie nagły przypływ miłości, nie oddziela mnie płot.
Ale to nie wszystko, co sobie pomyślałem, bo pomyślałem sobie i to, że jak to jest? Teraz nie ma dnia, żeby do drzwi nie zapukał ktoś, kto tak bardzo interesuje się moimi problemami, że jest gotów je rozwiązać, jak tylko na niego zagłosuję. Za to przez ostatnie cztery lata – i będzie tak też przez następne cztery – nikt taki do mnie nie puka. O co chodzi? Ano o to, że może warto by było po ludziach chodzić nie tylko wtedy, kiedy się od niego czegoś chce, ale też wtedy, kiedy się dla nich pracuje. I zamarzył mi się taki radny, który w czasie kadencji raz na czas zapuka do losowo wybranych drzwi i powie tak: “Dzień dobry. Jestem Państwa radnym. Biorę Państwa pieniądze, więc pracuję dla Państwa. Czego Państwo potrzebujecie?” Ot taki ze mnie marzyciel.
Trudne? Wcale. Możliwe? Ale to nie z generacją samorządowców, którzy uważają, że ludzie są dla nich, a nie oni dla ludzi.
–0 Komentarz–