Referendum to kolejny krok w dobrym kierunku
Tekst o igrzyskowym referendum zapewne należałoby zacząć od pytania o publiczne pieniądze, które szerokim strumieniem popłynęły na spełnianie pewnej liczby marzeń, wizerunek Latającego Potwora Spaghetti , i to, dlaczego kilka lub kilkanaście milionów przepadło i w kasie Miasta nie zobaczymy ich już nigdy.
Należałoby, ale to już nie dziś i ja to sobie daruję. Nie dziś, bo ile można. No i ile w ogóle można o igrzyskach pisać. Na pewno nie tyle, ile my pisaliśmy, bo przesadzaliśmy nie trochę, a bardzo, co zresztą słusznie nam zarzucaliście.
Jednak bój o referendum był dla nas i dla mnie osobiście tak ważny, bo chodziło w nim nie tylko o igrzyska. Choć i te były oczywiście ogromnie ważne. Już nawet tylko ze względu na kwoty, które wchodziły w grę. I nawet nie o to, że – jak pisał Grzesiek – był to bunt przeciwko arogancji władzy i temu, co działo się w okolicach Komitetu. Mimo że – i tutaj się z nim zgadzam – to dla wielu z pewnością była pierwsza motywacja, a dla rzeszy innych co najmniej dodatkowa.
Dla mnie był to jednak przede wszystkim spór o podmiotowość mieszkańców Krakowa. O to ile głosu będziemy mieć we własnym mieście i jak uważnie ten głos będzie słuchany.
Kiedy wszystko się zaczynało, to regularnie słyszeliśmy przecież, że nie dla nas referenda, bo to nie Szwajcaria. Mówiono, że 1 mln złotych na referendum to za dużo, choć jednocześnie więcej wydawano na spoty o spełniających się marzeniach i nie szczędzono na delegacje i ubrania.
Postulaty Tomka Leśniaka traktowano tak, jakby pochodziły z jakiejś zupełnie innej oraz dość dziwnej bajki, i mogły mieć sens gdzieś daleko, ale z pewnością nie tutaj.
Wiadomo. To nie Szwajcaria. Tutaj ludzie głosu nie mają. No chyba, że na stanowiskach. Wtedy to co innego.
Tymczasem krakowianie wykazali ogromną dojrzałość i wywarli na władzach miasta tak wielką presję, że te musiały zgodzić się na to, by w kierunku Szwajcarii zrobić jeden bardzo duży krok, czyli ważne miejskie referendum. I Magistrat musiał go zrobić. Nawet pomimo to, że przez cały ten czas było widać, iż nikt lub prawie nikt nie rozumiał tam, co i dlaczego się dzieje. A nawet jak rozumiał, tak w każdym razie ćwierkają krakowskie wróble, to wolał milczeć, bo prolimpijska pasja była tak wielka, że nic nie mogło jej powstrzymać. Zapewne dlatego całą sprawę przeprowadzono tak źle, że trudno wyobrazić sobie, że można było jeszcze gorzej. Ale. No właśnie ale. Nie o złośliwości miało tutaj chodzić, bo dziś są ważniejsze rzeczy.
Ważniejsze jest to, że referendum jest szansą by miasto przeżyło zmianę na lepsze. Mieszkańcy zyskali dzięki niemu dużo podmiotowości, poczucia sprawstwa i – to ostatnie, ale nie najmniej ważne – nauczyli się wiele o tym co i jak mogą w miejskiej polityce zdziałać.Choćby poprzez korzystanie z prawa dostępu do informacji publicznej.
Na razie to tylko szansa, ale jestem dziwnie spokojny o to, że dzięki temu pójdziemy w dobrym kierunku. Dlaczego? Ano dlatego, że krakowianie przez ostatni rok lub dwa pokazali, że ich oczekiwania rosną i nie będą tolerować postaw, które do niedawna nikogo nie dziwiły. Arogancji władzy. Instrumentalnego traktowania narzędzi demokracji. Ignorowania głosu mieszkańców. I jeszcze kilku innych ważnych rzeczy. A skoro nie chcą już tego tolerować to albo nasi reprezentanci nauczą się podchodzić do sprawy inaczej, albo Kraków rozdzieli ich z zajmowanymi stanowiskami i znajdzie takich, którzy sobie z tym poradzą.
Tym bardziej, że krakowianie doprowadzając do referendum pokazali też, że potrafią swoje oczekiwania egzekwować i zmusić polityków do wysłuchania swojego zdania. Robią to coraz częściej i coraz skuteczniej. Całkiem niedawno zrobił to KAS. Nieustannie robią to rowerzyści. Pojawia się coraz więcej grup skupionych wokół konkretnych, bardzo lokalnych spraw (patrz: Zielone Bronowice). Mam nadzieję, że my też dokładamy do tego swoją cegiełkę. We wszystkim bardzo pomaga Przejrzysty Kraków. I kilka jeszcze innych ruchów miejskich, stowarzyszeń i organizacji, które krok po kroku i kropla po kropli drążą skałę, i pchają do przodu małą miejską rewolucję. Małą, ale taką, która może przynieść wielkie efekty.
To że referendum było ważne i kampania, która do niego doprowadziła to duży krok w dobrym kierunku. Dlatego gorąco wam dziękuję drodzy krakowianie za to, że zmusiliście do niego Miasto. Gorąco dziękuję też za to, że poszliście do urn i frekwencja przekroczyła 30 proc. I dziękując proszę o jeszcze. Proszę o to byśmy zadbali o to, by był to początek, a nie koniec naszej miejskiej rewolucji. Ale nie takiej, w której jedną partię zmienimy na inną partię. Takiej, która zmieni sposób myślenia o naszym mieście i tym, kto nim rządzi i jak powinno się to odbywać. I – to najważniejsze – jak będzie w nim traktowany głos tych, którzy są w nim najważniejsi. Głos mieszkańców.
–0 Komentarz–