Sezon na rowerzystów
Uwaga! Rozpoczął się sezon na rowerzystów. Oczywiście nie jeździecki – ten podobno trwa cały rok. Chodzi o sezon łowczy. Umundurowani na niebiesko myśliwi z krótką pukawką u pasa (długiej nie potrzebują, rowerzyści to w końcu łatwa zwierzyna) czają się za winklem lub w chaszczach bądź wyskakują zza pleców, by ucapić frajera, który wpakował się jednośladem w sidła Przepisów.
Owszem, było piwko. Było piwko, bo zaschło w gardle na trasie Kraków-Bolechowice, więc grzech by się nie napić, tym bardziej że lokalne (“Barbakan”). Grzech by się napić, gdyby w Bolechowicach było się autem. Bo do Bolechowic można autem. Nawet takim, które pali 10+ i emituje odpowiednio więcej tlenku azotu. Można też motorem, również takim bez tłumika, który nie wiem, ile emituje, ale bez wątpienia sieje zgrozę wśród okolicznych saren. Jednak do Bolechowic najfajniej, dla siebie i innych, jest rowerem – i tak też się w Bolechowicach było, przynajmniej jeśli o mnie chodzi.
O mnie i jeszcze dwóch kolegów, co sumuje się do trzech. A trzech na rowerach to już się rzuca w oczy. Rzuca się szczególnie sobotnim popołudniem, czyli w okresie rekreacyjnym, kiedy większość społeczeństwa uwalnia się od psychosomatycznych obciążeń poprzednich pięciu dni roboczych, często posiłkując się wspomnianym piwkiem. A już zupełnie najszczególniej rzuca się w oczy łowczym z krótką pukawką, którzy ślubowali „służyć wiernie Narodowi” – najpewniej przez odstrzeliwanie występku w fazie embrionalnej.
Może i słusznie, bo co dobrego może urodzić się z występku picia piwka? No cóż, gdy piło się niedawno i dmucha się niebawem, może urodzić się – że pozwolę sobie na zwierzenie osobiste – 0,22 promila. Czyli dwie setne promila powyżej dozwolonej wartości. Co ciekawe, gdy dmuchnie się ponownie po piętnastu minutach, jak nakazuje procedura, wynik jest mniej okazały, bo wynosi 0,19 promila, czyli jedną setną promila poniżej dozwolonej wartości. Oczywiście ponownie nie dmucha się po to, by sprawdzić, czy spada, tylko po to, by sprawdzić czy rośnie. Bo gdyby pierwszy wynik wskazywał 0,19, ale drugi już 0,22, to Skarb Państwa zarobiłby trzy stówy. A skoro pierwszy wynik wskazał 0,22, a drugi 0,19, to Skarb Państwa – he, he – też zarobił trzy stówy. Skarb państwa jest jak kasyno – zawsze zarabia. Oczywiście na interesach z frajerami, czyli obywatelami, bo przecież nie z bankierami, kiedy to jest dokładnie odwrotnie.
W efekcie postbolechowickiej przygody SkarbPpaństwa na razie zarobił sześć stów, ale pewnie wnet zarobi więcej, niż wynikałoby to z prostego rachunku dodawania trzech stów. Bo jeden z kolegów, warszawiak, którego stać na gest, zażyczył sobie sprawy w sądzie. Pocisnął Kwaśniewskim i nabajdurzył o lekarstwach reagujących z alkomatem. Trochę go podziwiam, trochę mu współczuję, bo nie wróżę mu sukcesu, nawet przy wygadanym papudze. Sądy podobno często wlepiają takim polemicznie nastawionym cwaniakom kilkumiesięczny zakaz jazdy na rowerze, którego złamanie grozi zawiasami.
W ogóle przepraszam za niskie podśmiechujki z pedantycznych funkcjonariuszy, którzy ślubowali szczytne działania, powołując się na doniosłe abstrakcje, nie przecież po to, by teraz odpuszczać Cynicznej Hydrze Występku i Drobnej Przestępczości. Wiem, że to nie ich wina i przecież, jeśli mam wonty, to powinienem z nimi do ustawodawcy, a co najmniej komendanta lub innego capa na wysokim stołku. Wiem, wiem, bo to poniekąd tak jak z urzędniczynami strzegącymi skarbów państwa, którzy potrafią zaorać wszelką firmę, oprócz zagranicznej korpo, ale co poradzić, panie, takie prawo, względnie wytyczne od naczalstwa, to nie myśmy, to nie nasza wina itd.
Czyja wina – nie mnie rozstrzygać, bo ani ze mnie kodeks, ani Pan Bóg, ale że mi z racji wieku pamięć dopisuje, to chciałbym uhonorować pedantycznych funkcjonariuszy jeszcze dwoma wspominkami o ich wiernej służbie Narodowi:
1) Gratuluję Im czujności, jaką wykazali trzy miesiące temu na nieruchawej drodze na obrzeżach Nowej Huty, gdy przechodziłem circa 20 m obok pasów. 50 zł zapłacone tytułem mandatu za przechodzenie w miejscu niedozwolonym to skromna nauczka za okazaną przeze mnie wzgardę wobec prawa. Tfu, Prawa. Co ja piszę: PRAWA.
2) Ditto odnośnie zeszłorocznego mandatu w wysokości 100 zł za postawienie stopy na pasach w momencie, gdy zielone przestawało już do mnie mrugać, a ja, zamiast zawrócić w popłochu, przetransportowałem się pospiesznie na drugą stronę jezdni. Tu również składam gratulacje – w imieniu Narodu, jeśli mogę sobie pozwolić.
A, dorzucam jeszcze wyrazy uszanowania od koleżanki, którą kilka dni temu policyjny partol, przepraszam, Patrol, zatrzymał w biały dzień na Brogach, ulicy, po której samochody świstają jak szalone i na której od uczestników ruchu wymagana jest szczególna ostrożność oraz turbotrzeźwość, w celu dmuchnięcia – w sensie: do alkomatu. Jednakowoż w tym przypadku rycerze PRAWA musieli doznać zawodu, bo urządzenie pomiarowe wykazało ordynarne 0.
Oczywiście rozumiem, że w tym wszystkim nie chodzi tylko o celebrację paragrafu. Chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo. Tfu, BEZPIECZEŃSTWO. Zapamiętajcie sobie wszyscy, którzy to czytacie: władzy zawsze i bezapelacyjnie chodzi o BEZPIECZEŃSTWO swoich (warto nieco poreflektować nad tym zaimkiem dzierżawczym w niniejszym kontekście) obywateli. Tylko mam taką zagwozdkę odnośnie bezpieczeństwa na drodze w kontekście trzeźwości. Zastanawiam się mianowicie, choć raczej retorycznie, czy rowerzysta po browarze jest bardziej niebezpieczny niż rowerzysta na wk@#$ie (w transkrypcji polskiej: w stanie irytacji)? A wk@#$ić się w tym kraju jest nad wyraz łatwo, choć być może Dobra Zmiana to zmieni.
Na koniec tego wątrobowania sprawdziłem, jak sprawy mają się w innych europejskich krajach – co za zaskoczenie! – mają się o niebo rozsądniej. W ośmiu krajach nie ma limitów dotyczących ilości alkoholu we krwi rowerzysty. W dziesięciu limit wynosi 0,5 promila lub więcej. Sześć krajów nie dopuszcza najmniejszej nietrzeźwości u rowerzystów, ale w żadnym z nich (chyba że w Rosji, która, o dziwo, plasuje się w tym gronie) nie urządza się polowań na cyklistów. Dobrym przykładem racjonalnego podejścia do egzekucji przepisów w zakresie trzeźwości rowerzystów są Czechy. Choć obowiązują tam wysokie mandaty za jazdę w stanie cyknięcia, to jednak istnieje społeczna akceptacja dla tego typu zachowań.
W Polsce jej nie ma. Przynajmniej jeśli chodzi o „akceptację społeczną” ze strony władzy. Ale być może nie ma dlatego, że nasza władza jest mądrzejsza i wie, jak bardzo społeczeństwu służy redystrybucja dochodu, również za pośrednictwem kar finansowych. Służą społeczeństwu również dobre statystyki policyjne, stawiające policję w lepszym świetle. Weźmy taki przypadek: w 2014 r. nasza służba-niedrużba wyłapała 33 tys. rowerzystów pod wpływem alkoholu. Tymczasem łapanki z lat poprzednich dawały rezultaty między 50 a 56 tys. rocznie. Zastanawiacie się może, czy pijanych cyklistów przetrzebiła plaga trzeźwości – jeśli lubicie wierzyć policji, to przyjmijcie tę hipotezę za fakt. Inna hipoteza mówi (prof. Ryszard Stefański z Uczelni Łazarskiego), że to efekt przekwalifikowania jazdy rowerem po pijanemu z przestępstwa na wykroczenie. Mundurowcom po prostu odrobinę siadła motywacja do polowania na leszczy, skoro wyniki w tej kategorii przestały dawać się przekuwać na statystyki. Ale wciąż dają się przekuwać na dutki. Dlatego liczba ucapionych cyklistów (tylko za jazdę promilową, nie licząc wykroczeń typu przejazd rowerem przez pasy) idzie w dziesiątki tysięcy, podczas gdy w Czechach, teoretycznie bardziej surowych pod tym względem, zatrzymuje się na kilkuset (33 tys. vs. 850 w 2014 r.). No cóż, ale może Czesi są po prostu głupi – słabo wykorzystują możliwości, które daje im PRAWO.
Na koniec polecam lekturę na temat zanieczyszczeń emitowanych przez transport spalinowy, który znajdziecie TUTAJ. Warto dodać, że świetnym sposobem na ich redukcję jest wydajne sztrafowanie rowerzystów (z pieszymi na dokładkę) za wszelkie zachowania niezgodne z literą przepisów.
I jeszcze jedno, gdyby komuś umknęła wieść w ferworze Eurokibicerki – kilka dni temu w Krakowie ostrzegano przed aktywnością na świeżym powietrzu ze względu na zanieczyszczenie powietrza ozonem. Także może faktycznie lepiej zrezygnować z jazdy rowerem, przynajmniej do zimy.
Zdj. tytułowe: flickr.com, Geoffrey Franklin, CC BY 2.0
–0 Komentarz–