Stefan Kisielewski: imponują mi ludzie, którzy nie wahają się mówić źle o swej Ojczyźnie
Publicyści są dziś na froncie. Niemal wszyscy zajęli stanowisko na jednej lub drugiej barykadzie polsko-polskiej wojny, która toczy się od co najmniej kilku lat. Ich uwaga skupia się więc na sprawach bieżących, które w danej chwili wydają się najważniejsze, by dwa dni później nikt już o nich nie pamiętał. Większości z nich nie trzeba czytać, by wiedzieć co powiedzą. Wiadomo to z góry, bo mówią to samo, co “ich” strona politycznego sporu. Stefan Kisielewski był inny. Co świetnie pokazuje książka “Reakcjonista. Autobiografia intelektualna”.
Na szczęście wciąż da się znaleźć głosy świeże ciekawye i zaskakujące tym, że patrzą dalej w przyszłość. Wystarczy sięgnąć w przeszłość. Do czasu kiedy – nadal żywe – spory dotyczące tego, jaką formę powinien przybrać polski patriotyzm, o nasz narodowy charakter, historię, miejsce Polski w świecie i jej stosunek do sąsiadów były toczone przez ludzi, którzy wysoko cenili sobie intelektualną niezależność i pisali tak, by ich myśli dużo ważyły i coś znaczyły.
Przykładów autorów, którzy odkurzeni, zaskakują swoją aktualnością, nie brakuje. Na księgarskie półki trafił właśnie “Stefan Kisielewski. Reakcjonista, autobiografia intelektualna”. Ta wydana przez “Ośrodek Karta” książka to zbiór tekstów z całej kariery wybitnego publicysty, który uwielbiał się z ludźmi nie zgadzać, przez co warto go znać.
Kisielewski przez kilkanaście lat mieszkał w Krakowie, w Domu Literatów przy Krupniczej. Był pisarzem, kompozytorem i autorem, który uwielbiał wsadzać kij w mrowisko. Piórem walczył o – jak sam pisał – Polskę normalną, wyzbytą kompleksów, potrafiącą z rozsądkiem czerpać ze swojej przeszłości. Kłócił się z tymi, którzy widzieli w niej “Chrystusa narodów”. Spierał się z komunistami, którym próbował wytłumaczyć, że zaprowadzony przez nich ustrój gospodarczy nie działa i możemy być w bloku wschodnim, ale zarabiać jednak trzeba.
Nie bał się zmieniać zdania, bo mówił, że kiedy człowiek za mocno przywiąże się do jednej idei i światopoglądu, cierpi na tym umysł i jakość jego myśli. W PRL był katolickim posłem. Solidarności radził, żeby mniej zajmować się sprawami polityki, a bardziej gospodarką i tym, kto będzie nią zarządzał. W III Rzeczpospolitej zakładał Unię Polityki Realnej.
– Nawet w domu szaleńców winien się znaleźć choćby jeden normalny, patrzący jakby okiem z zewnątrz i próbujący postawić diagnozę postępującej ogólnej choroby. – pisał o sobie i trudno nie zauważyć, że dziś też ktoś taki, by się przydał. Bardzo wiele z jego myśli, da się zresztą przedrukować dziś i nie byłoby widać, że napisano je 50 lat temu.
Może dlatego, że kluczowe linie narodowego sporu, nie zmieniły się tak bardzo, jak chcielibyśmy myśleć.
Czytaj także: Genialny Stefan Banach: „to za mało by wyjechać z Polski”
Zobaczcie zresztą sami.
W 1946 roku, tuż po wojnie, Stefan Kisielewski pisał:
“Dzieje Polski to dzieje wyjątkowe i niezwykłe wśród narodów Europy. Tylu zniszczeń, tylu cierpień, tylu zmarnowanych wysiłków nie przeżył z pewnością żaden naród – prócz Żydów. Ta wyjątkowość losów Polski kazała największym naszym patriotom szukać wytłumaczenia, uzasadnienia, genezy i – definicji. Jedni nazywali Polskę Mesjaszem, Chrystusem narodów, umęczonym na krzyżu, inni – pawiem i papugą, błaznem, żebrakiem Europy. Kompleks wyższości i kompleks niższości mieszają się tu z sobą – jak to zwykle bywa… Lecz komu naprawdę leży na sercu los Polski, ten wie, że jedno i drugie nie jest zdrowe, jest znamieniem choroby narodowej. O Polskę zwyczajną, taką jak inne narody, modlił się Wyspiański. I taka zwykła, zdrowa, normalna Polska – to ideał, jaki przyświecać winien naszej racji stanu.”
Dodając nieco później:
“Być Polakiem to rzecz wielce trudna, przestać nim być – nie sposób. […] Poprzez dzieje polskiej myśli politycznej biegnie zasadniczy uporczywy dualizm: z jednej strony bohaterskie postacie rycerzy, wcielających w sobie polski temperament narodowy, odwagę, brawurę, bezgraniczny patriotyzm, ale również i nadmierną skłonność do ryzyka, do liczenia na szczęście, do irracjonalizmu – z drugiej strony “głowacze” polityczni, opanowani, trzeźwi, racjonalistyczni politycy. Jedni i drudzy wyrośli na podłożu żarliwego patriotyzmu: ale ciekawe zjawisko: pierwsi osiągają popularność, ‘rząd dusz’, władają psychiką narodu w momentach próby, w momentach dziejowej decyzji – drudzy, niechętnie słuchani, niepopularni, znajdują posłuch w latach rezygnacji. Jedni i drudzy reprezentują dwie strony tej samej w istocie psychiki, lecz tragicznym paradoksem polskiej historii politycznej jest ich rozdwojenie, jest ów dualizm, uniemożliwiający syntezę, która – ona jedna tylko – pozwoliłaby stworzyć podstawę prawdziwej polskiej siły politycznej.
Bo zważmy: nigdy prawie najpopularniejsze, najpłomienniejsze zrywy brawury nie przynosiły Polsce w ogólnym rozrachunku korzyści i nigdy prawie nasi racjonaliści polityczni nie potrafili osiągnąć takiej popularności i wpływu, aby owe zrywy okiełznać i dynamizm ich skierować we właściwe łożysko.”
W 1947 roku, na łamach “Tygodnika Powszechnego”, Stefan Kisielewski podnosił kwestie polityki historycznej:
“Publiczność tego kraju nie lubi bowiem być pouczana w sposób zbyt natrętny, lubi, jak się coś zostawia dla jej domyślności, nie uznaje naiwnego podziału na czarne i białe, choć ceni naukę, lubi także zabawę, a wreszcie – i to najważniejsze – wrażliwa jest bardzo na wszelki fałsz i – po wojnie – nie trawi patosu sztucznie spreparowanego. Jest w Zakazanych piosenkach scena, kiedy z głośnika ulicznego, przez który Niemcy podawali komunikaty wojenne, padają dźwięki Jeszcze Polska nie zginęła – to radiostacja Polski Podziemnej wdarła się na tę samą falę i nadaje krzepiącą serca rodaków audycję. Publiczność – ta z ekranu – ze wzruszeniem i zachwytem gromadzi się pod głośnikami, łowiąc uchem ukochane dźwięki. A jak zachowała się publiczność prawdziwa? Wiem coś o tym, gdyż pewnego okupacyjnego przedpołudnia znalazłem się na placu Trzech Krzyży właśnie w owym momencie, gdy z głośnika przemówiła Polska Podziemna. Plac w ciągu pół minuty opustoszał, jakby nań ktoś dmuchnął, wszyscy (a ja w ich liczbie) wiali tak, że o mało nóg nie połamali, wytrenowana bowiem okupacyjna wyobraźnia ukazała nam idylliczny obrazek tego, co się będzie działo na placu za chwilę, gdy Niemcy się połapią. Tak wygląda prawda widziana przez wielu ludzi, a tak bujda filmowa, którą z przedziwną bezmyślnością tym samym ludziom się podaje. I po cóż ta fałszywa, prymitywna idealizacja? Czyż mało było patosu prawdziwego?”
W czasie odwilży podkreślał, dlaczego ważna jest opozycja:
“Jestem mianowicie entuzjastą opozycji jako takiej, uważam ją za niezwykle cenne i konstruktywne zjawisko społeczne, za klapę bezpieczeństwa i gwarancję zdrowego rozsądku, za głos sumienia i konieczny ferment, za znamię autentyczności i intensywności życia zbiorowego. (…) Każdy obraz składa się ze świateł i z cieni. Gdy wszyscy chcą być światłem, ja pragnę być cieniem: w ten sposób umożliwiam w ogóle to, że obraz będzie rzeczywiście obrazem.”
Tak oceniał Powstanie Warszawskie:
“O Powstaniu nie pisano u nas przez długie lata wcale albo pisano kłamliwie. Obecnie prasa powetowała to sobie w pełni: wszędzie mamy opisy, relacje, wspomnienia powstańców, utwory literackie. Mało jest natomiast nienarzucanej jak dawniej, schematycznej i z góry ustalonej, lecz żywej, rzeczywiście współczesnej oceny rezultatów Powstania. Mało jej jest, lecz mimo to, poprzez obiektywne relacje i opisy, toruje sobie ona drogę do naszej świadomości. Ocena ta jest tragicznie bezlitosna. Mówi ona, że nieporównane bohaterstwo i poświęcenie żołnierza powstańczego nie zdało się na nic, że Powstanie, pozbawiając nas w swym ostatecznym rezultacie stolicy, pozbawiając nas najpotężniejszego w świecie ośrodka polskości, niszcząc centrum inteligencji, kultury materialnej i duchowej, przyniosło Polsce olbrzymią, niepowetowaną, na całe stulecia brzemienną w skutki szkodę. Patriotyczne bohaterstwo obracające się przeciw sobie samemu – oto widok niezwykły i historycznie mało budujący.”
O narodowych bohaterach Stefan Kisielewski pisał tak:
“Zadziwiająca to rzecz, jak w Polsce wielbiony jest każdy rębajło. Choćby działał lekkomyślnie czy niezdarnie, jeśli nadstawiał karu, to już jest narodowym herosem, a jeśli w dodatku zginął, to się go bezapelacyjnie kanonizuje. Za to jakże mizerny jest pośmiertny los tych, co w późnym wieku umarli w łóżku, choćby byli wielkimi politykami czy myślicielami i przysporzyli narodowi, jego kulturze lub ekonomii dóbr zgoła konkretnych. Wszędzie są u nas ulice Mieroszewskiego lub Langiewicza, ze świecą za to szukałbyś Bobrzyńskiego (wielki rewelacyjny historyk-rewizjonista i przy tym wybitny polityki!), Jaworskiego czy Aszkenazego, nie mówiąc już o Wielopolskim.”
A o patriotyzmie tak:
“Wolę patriotyzm wyrażający się w czynach niż we wzniosłej mowie, myślę też, że w istocie wykluczają się one wzajemnie. […]
Co do kompleksów bardzo mi zawsze imponowali ludzie, którzy ich nie mają i nie wahają się mówić źle o swej Ojczyźnie, nie obawiając się, iż z tej racji spadnie jej korona z głowy. […]
Dobre to ptaki, co kalają swe gniazdo, skoro gniazdu nic to nie szkodzi, przeciwnie. […]
Ojczyzna potrzebuje przede wszystkim synów skromnych a pracowitych, patriotyzm nie jest równoznaczny z grandilokwencją na wyrost, a jeśli w Polsce coś idzie niedobrze, należy to usilnie wyciągnąć na wierzch, nie zaś chować pod kocem.”
Z kolei o nacjonalizmie tak:
“Nacjonalizm to częstokroć wyraz małej wiary w rzeczywiste możliwości swego narodu”.
Bardzo ciekawe – bo to obraz ówczesnych nastrojów – jest to, co pisał na temat pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce.
“Papież Jan Paweł II obdarzył nas wspaniale: dał nam Dziewięć Dni, Które Wstrząsnęły Polską. Dziewięć dni innego życia, innego języka, innej barwy duchowej, dziewięć dni Polski historycznej i europejskiej. Nawet zurzędniczała, upartyjniona, po chłopsku trzeźwa i po konsumpcyjnemu cyniczna Warszawa w parę godzin zrzuciła przybraną wschodnią skorupę, stała się sobą, prawdziwą i żywą. A potem Gniezno, Częstochowa, Oświęcim, Nowy Targ i milionowe tłumy na zalanych tropikalnym słońcem, różnobarwnych krakowskich Błoniach. To była niesłychana podróż: dialog z ojczyzną, w którym zapomniana, odłożona ad acta historia zmartwychwstała nagle w całym swym bogactwie, zerwano z niej pieczęć milczenia lub skamieniałej, zdrętwiałej mowy partyjnych polityków. Młodzież zrozumiała, gdzie żyje, zobaczyła zafałszowanie i sztuczność, w jaką ją wikłano, nawet zagraniczni dziennikarze pojęli, czym naprawdę był Oświęcim, czego komunistyczna propaganda przez 35 lat wytłumaczyć im nie potrafiła.
Tak – leniwy i nudny krok historii w tym kraju uległ na chwilę podniecającemu przyspieszeniu. Tego się nie zapomni, to będzie miało niezatarte skutki psychologiczne, bezcenne dla odrodzenia się narodowej świadomości i tożsamości.”
W czasach pierwszej “Solidarności” wzywał do prywatyzacji i postawienia gospodarki na pierwszym miejscu.
“A także (tu moja skromna uwaga pod adresem opozycji) trzeba zaprzestać analogicznego narkotyzowania się obchodami, rocznicami, wspominkami, chorągwiami, pomnikami praz rozważaniami nad dwuizbowym parlamentem czy tytułem prezydenta, zaś wziąć się do przebudowy ustroju własnościowo-produkcyjnego: bez takiej zmiany ‘bazy’ żadna odnowa się w Polsce nie ostoi.”
By tuż przed gospodarczą transformacją 1989 roku, pisać: “głosuję na milionerów!”
“Czekam na milionerów-patriotów, posiadających własne nazwiska, którzy będą się mogli popisywać gospodarczą samowolą, to znaczy, nie podlegając żadnemu centralnemu planowaniu, liczyć na to, że właściwą drogę wskaże im samo oddolne życie.”
***
Stefan Kisielewski zmarł w 1991 roku. Nie trzeba się z nim zgadzać – nie po to pisał, żeby się z nim zgadzać. Ale warto znać to, co miał do powiedzenia. Choćby dlatego, że mocno podkreślał jak ważne dla społeczeństwa jest, by się spierać, a my tej umiejętności już nie mamy. Dotyczy to szczególnie decydentów różnych szczebli, którzy zbyt często każde odmienne zdanie traktują, jak atak na siebie. Robią tak chociaż różnica zdań jest dla dużych społeczności naturalna. Ale też konieczna, bo bez krytyki i wsadzania kija w mrowisko, nic ożywczego nie może się wydarzyć.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Stefan Kisielewski. Reakcjonista. Autobiografia intelektualna.
Książkę można kupić TUTAJ.
Na zdjęciu w nagłówku widać Dom Literatów przy ulicy Krupniczej 22. Stefan Kisielewski mieszkał w nim w czasie pobytu w Krakowie, do którego – wraz z dużym gronem artystów i dziennikarzy – trafił po wojnie. W stolicy Małopolski spędził kilkanaście lat, po których wrócił do swojej rodzinnej Warszawy. Fot. Luxetowiec.
–0 Komentarz–