Sushi od Mini Majka. Zjesz w Hucie, na Krowodrzy i na Dąbiu!
„Nie ma rzeczy niemożliwych – są tylko ludzie, którzy w siebie nie wierzą. A ja wierzyłem zawsze” – mówi Mateusz Krzyżanowski czyli Mini Majk z Ekipy Friza, współwłaściciel Kyoto House Sushi.
Wszyscy kojarzą Cię z Ekipą Friza, szalonymi projektami i ogromnym zasięgiem w internecie. Skąd nagle sushi? Dlaczego akurat gastronomia?
To była naturalna droga. Już wcześniej próbowaliśmy wspólnych biznesów, ale wiadomo, różnie to bywa. Ostatecznie postawiłem na własny projekt. Sushi to coś, co od zawsze mnie fascynowało, a dodatkowo mój wspólnik miał doświadczenie w tej branży. Połączyliśmy siły, no i tak powstał nasz pierwszy lokal.
Zanim przejdziemy do biznesu – wróćmy na chwilę do czasów Ekipy Friza. Jak wspominasz tamten okres?
To był totalny rollercoaster! Wiesz, codziennie działo się coś nowego – nagrywaliśmy filmiki, mieliśmy szalone pomysły i wyzwania, które czasem wydawały się wręcz niemożliwe. Wszystko było na pełnych obrotach, zero nudy. To były świetne czasy, ale w pewnym momencie każdy zaczął iść swoją drogą.
Brzmi jak niezła przygoda! Jak wyglądała Twoja rola w Ekipie?
Byłem takim „małym wojownikiem” ekipy. Ludzie lubili oglądać, jak podejmuję różne wyzwania i czasem muszę walczyć ze swoimi ograniczeniami. Niektórzy myśleli, że nie dam rady, a ja zawsze pokazywałem, że się mylili. Poza tym, miałem trochę swój styl – rozbrajałem ludzi humorem i dystansem do siebie.
Pamiętam Cię jeszcze z czasów, kiedy pracowałeś jako barman w krakowskich knajpach. Potrafiłeś wtedy dosłownie przeskakiwać przez beczki za barem. Ludzie Cię uwielbiali.
Oj, to były czasy! (śmiech) Tak, rzeczywiście – zawsze starałem się robić robotę z energią i humorem. Ten kontakt z ludźmi od zawsze mnie kręcił. Nie przeszkadzało mi, że jestem niski – wręcz przeciwnie, robiłem z tego atut. Jak trzeba było przeskoczyć przez beczki – to skakałem. I to działało!
Z tamtych czasów pamiętam też, że próbowałeś swoich sił w telewizji. Ciągle jesteś aktywny w mediach?
Jasne, to się nie zmieniło. Co jakiś czas pojawiam się w różnych projektach, nie tylko na YouTubie. Byłem w kilku programach, gościnnie występuję w telewizji i ciągle coś się dzieje. Ale teraz, wiadomo – biznes to priorytet.
Wiem, że ostatnio rozstałeś się z dziewczyną. Trudny czas?
No, nie było łatwo. Każde rozstanie zostawia jakiś ślad, ale życie leci dalej. Teraz skupiam się na sobie i na pracy. Jestem wolny, więc można powiedzieć – do wzięcia! (śmiech)
Czyli nie planujesz żadnych wakacji?
Nie ma kiedy. Serio. Gastronomia to nie jest branża, w której możesz zamknąć lokal i polecieć na Bali. Każdy dzień to nowy temat do ogarnięcia. Może kiedyś wyrwę się na krótki wypad, ale na razie priorytet to rozwój i stabilność.
Powiedziałeś kiedyś, że „nie ma ograniczeń, nawet dla osób niskiego wzrostu”. Nadal tak uważasz?
Bez dwóch zdań. To, ile masz centymetrów, nie definiuje Twoich możliwości. Można być niskim i iść po swoje. To tylko liczby. Ja jestem przykładem, że da się robić rzeczy na pełnej petardzie bez względu na wzrost. Liczy się serce, głowa i determinacja.
To bardzo motywujące. Gdybyś miał powiedzieć coś do młodego siebie – tego barmana z Krakowa – co by to było?
Powiedziałbym: „Nie zwalniaj. Wszystko, co teraz robisz, zbuduje Ci przyszłość. Będzie ciężko, będą ludzie, którzy w Ciebie nie uwierzą – ale Ty masz wierzyć w siebie za dziesięciu.”
Wróćmy do sushi. Pierwszy lokal otworzyliście pod koniec 2023 roku, a teraz mamy kolejną restaurację. Czy to oznacza, że sushi w Krakowie wciąż jest niszą?
Sushi w Krakowie jest popularne, ale my postawiliśmy na miejsca, które były trochę niezagospodarowane. Nasz pierwszy lokal w Nowej Hucie był czymś nowym dla tej dzielnicy. Teraz otworzyliśmy się na ulicy Dąbskiej 18K i chcemy, żeby stało się to miejscem dla każdego – nie tylko dla fanów sushi, ale też dla tych, którzy chcą spróbować czegoś nowego.
A jakie były największe wyzwania przy otwieraniu biznesu gastronomicznego?
Ludzie. Zarządzanie zespołem to zupełnie inna bajka niż robienie filmów na YouTube. Trzeba mieć odpowiedni team, bo bez tego nic nie pójdzie do przodu. Mamy świetnych ludzi, w tym wielu doświadczonych pracowników z Ukrainy, którzy naprawdę kochają to, co robią. Poza tym, początki zawsze są trudne – logistyka, dostawy, jakość produktów. Nie wszystko da się przewidzieć.
A co z internetową popularnością? Pomaga w prowadzeniu restauracji czy raczej przeszkadza?
Zdecydowanie pomaga. Dzięki temu start był dużo łatwiejszy – ludzie kojarzyli mnie i chcieli przyjść, zobaczyć, spróbować. Ale to działa tylko na początku. Jeśli nie masz dobrego jedzenia, to nikt nie wróci. Więc tak, internet daje przewagę, ale ostatecznie to jakość decyduje o sukcesie.
Zdarza się, że ludzie przychodzą bardziej dla zdjęcia niż dla jedzenia?
Zdarza się, ale to normalne. Mamy bardzo dobry produkt, więc większość klientów wraca dla sushi, a nie tylko po fotkę. Oczywiście są też dzieciaki, które wchodzą, żeby zrobić zdjęcie i wyjść – no ale co zrobisz? (śmiech)
Były jakieś propozycje współpracy, które szczególnie Cię zaskoczyły?
O tak! Była na przykład propozycja współpracy bezpośrednio do mnie osobiście od Providenta. Od razu odrzuciłem. Nie chciałem, żeby mój biznes ani moja osoba kojarzyła się z pożyczkami. Poza tym pojawiały się różne „dziwne” oferty, ale większość firm chciała się wybić na naszej marce, a nie dać coś wartościowego w zamian.
Myślałeś o ekspansji poza Polskę?
Na razie nie. Może kiedyś, ale to bardziej luźne rozmowy. Teraz koncentrujemy się na Polsce i na tym, żeby rozwijać się w modelu franczyzowym. Ale to jeszcze przyszłość – musimy złapać więcej doświadczenia.
Jak zmieniło się Twoje życie odkąd stałeś się restauratorem?
Mam mniej czasu na wszystko. To jest ciągła praca – trzeba pilnować dostaw, obsługi, zamówień, marketingu. Odpowiedzialność jest ogromna, ale daje to też satysfakcję. Biznes gastronomiczny to nie jest łatwa sprawa – jeśli myślisz, że to tylko liczenie pieniędzy, to jesteś w błędzie.
A co z Ekipą Friza? Utrzymujesz kontakt z dawnymi znajomymi?
Z niektórymi tak, z innymi nie. Czas pokazał, że nie zawsze trzeba żyć dobrze ze wszystkimi. Każdy poszedł w swoją stronę, ja skupiłem się na swoim biznesie i to mnie teraz napędza.
Gdybyś miał stworzyć sushi inspirowane sobą, jak by wyglądało i jak by się nazywało?
Ha ha, dobre pytanie! Może coś w stylu „Mini Roll” – małe, ale treściwe. Dużo charakteru w małym kawałku, jak ja!
Jakie rady dałbyś młodym ludziom, którzy chcą otworzyć własny biznes?
Nie poddawać się. Trzeba być upartym, pracowitym i nie bać się ryzyka. W gastronomii zawsze coś się wywali – prąd padnie, dostawca nawali, klient będzie marudził. Ale jeśli się poddasz na pierwszym problemie, to nigdy niczego nie osiągniesz. I najważniejsze – nie licz na to, że ktoś zrobi coś za Ciebie. Jak chcesz mieć dobry biznes, to musisz nim żyć.
Czytaj także:
- Od 20 lat pracuje w Sex Shopie na Długiej. “Trzeba być psychologiem bez dyplomu”
- Niepozorna pracowania robi fenomenalne kołdry. “Nie mogłem się wydostać”
- “Wziął kęs, zaczerwienił się, łzy napłynęły mu do oczu”. Dwóch Meksykanów karmi Krakusów
- “Kiedy zaczynałam pracę, Nowa Huta była pełna tych kwiatów. Pachniała różami”